Jeśli Filmweb się nie myli, to polski tytuł jest prawdziwym kuriozum, bo jakie wysokie filologiczne powody przemawiają przeciw „Homarowi”? Film jest taki, że trzeba się po nim przespać, nawet niekoniecznie z kimś, żeby stwierdzić, że to nic nie pomogło. Myślałem przez moment, że obejrzałem kolejną ekranizację Ishiguro, ale nie. Wmawiają nam, że akcja osadzona jest w przyszłości, ale jedynym odstępstwem technologicznym od naszej rzeczywistości jest możliwość zamiany ludzi w zwierzęta, której dokonuje się w przypadku osób samotnych. Wizja przyszłości z Lobstera jest tak naciągana, że lepiej przyjąć, że jest to alternatywny świat, w którym Colin Farrell dorobił się brzuszka i jest jednym z humanoidalnych stworów, które poza wyglądem fizycznym niewiele przypominają ludzi. Być może są spętani konwenansami otoczenia i przez to wydają się nam robotami, ale jeśli mamy grę pozorów, to nic za nią tutaj nie stoi. Grany przez Farrella David ma czterdzieści pięć dni na znalezienie partnerki w hotelu dla samotnych, a jeśli mu się nie powiedzie, zostanie homarem, tak jak sobie zażyczył. Homary dożywają stu lat i przez całe życie zdolne są do prokreacji, o ile to nie są fakty „alternatywne”. Było do przewidzenia, że David ucieknie z hotelu i przyłączy się do dysydentów, ale nie wyjaśnię już, czemu trafił z deszczu pod rynnę. Podobnie jak widz, który przed tym filmem obejrzał Nie opuszczaj mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz