Małżonkowie Laslo i Cal właśnie dowiadują się, że kolejna para znajomych gejów zdecydowała się na dziecko, co oznacza śmierć towarzyską, bo dzidziuś jest przecież ważniejszy od najlepszych nawet znajomych. Sami niespecjalnie mają ochotę na powiększenie rodziny o koreańskiego bobasa. No to się zdziwią, bo odchowany, siedemnastoletni bobas w postaci siostrzeńca Cala zapuka do ich drzwi i trzeba będzie się nim zaopiekować. Zresztą sam bym nie pogardził takim siostrzeńcem, który relaksuje się przygotowując posiłki. Inna para to Gray i Sid, którzy prawie cały czas paradują nago, a poznali się na Manhandlerze, czyli fikcyjnym odpowiedniku Grindra. Miał być szybki numerek i pa pa, a tymczasem miłość analna przeradza się powoli w coś głębszego, jakkolwiek oksymoronicznie to zabrzmi. Z kolei Julian i Dylan są współlokatorami, których nic miało nie łączyć, cóż kiedy le cœur a ses raisons que la raison ne connaît pas. A serce Juliana ma szczególnie wielkie powody, które dostrzegł u Dylana, kiedy w wyniku komplikacji musieli spędzić noc w jednym łóżku. Wszystkie wątki ślicznie się dopną na imprezie sylwestrowej, nawet wyjaśni się, po co do Los Angeles przyjechał Frank. W sensie konstrukcji ten film jest daleki od bajki, których bohaterowie muszą popaść w poważne tarapaty, aby finalnie żyć długo i szczęśliwie. Czy Współlokatorzy będą żyli długo - nie wiem, ale na pewno szczęśliwie, chociaż wcześniej też specjalnie źle im nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz