Oh là là, Jolie i Pitt postanowili pokazać, że tez umieją zrobić film z problemami. Jeśli wiemy już o ich niedawnym rozstaniu, to można by przypuszczać, że zrobili film o sobie pod pozorem opowieści o wypalonym, bezdzietnym małżeństwie, które w latach siedemdziesiątych przyjeżdża na wakacje na francuską riwierę. On jest twórczo zablokowanym pisarzem, ona - byłą tancerką, która jest głęboko nieszczęśliwa, choć nie wiemy z jakiego powodu. W wersji z lektorem, którą oglądałem, Pitt prowadzi z oberżystą długie rozmowy po francusku taktownie pominięte w tłumaczeniu. Na szczęście udało mi się znaleźć angielskie napisy - warto było, bo choć te rozmowy wiele nie wnoszą, są najciekawsze w całym filmie. Niemrawa akcja nieco się dynamizuje, kiedy do pokoju obok wprowadza się młode małżeństwo, a nasi bohaterowie podpatrują ich przez dziurę w ścianie, zwłaszcza ich intensywne wysiłki w celu spłodzenia potomstwa. Dochodzi do komplikacji i nawet próby zdrady małżeńskiej, a ostatecznie - do oczyszczenia atmosfery, kiedy na jaw wychodzi przyczyna rozkładu pożycia głównych bohaterów. Kiedyś Gombrowicz przyrównał Miłosza do Litwina, który rozpamiętuje, jak dwadzieścia lat wcześniej żona podała mu kapuśniak zamiast chłodnika. Problem małżeństwa w Nad morzem obszedł mnie w równym stopniu co podmiana zup. Ale jeśli ktoś lubi przeżywać bolączki pierwszego świata - polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz