Choćby przyszło sto Szymborskich, a każda z setką wierszy o cudach, które nas otaczają, ale ich nie chcemy brać za cuda, nie przekonamy o tym niedowiarków, którzy nadal będą pragnęli opowieści o starożytnych kosmitach, krwawiących hostiach, prorokach wzlatujących do nieba na oślich grzbietach lub Wielkich Stopach. Ta ostatnia pojawiła się w amerykańskim miasteczku Pottersville, które przeżywa trudne chwile z powodu zamknięcia lokalnej fabryki. Jest sensacja, jest telewizja, której gwiazda przybywa na miejsce, aby zapolować na dzikiego zwierza. Przygląda się temu lekko przestraszony właściciel sklepu wielobranżowego, bowiem on właśnie podszył się pod Wielką Stopę po paru łykach bimbru (zwanego po angielsku moonshine) i pod wpływem małżeńskiej frustracji. Widząc ekscytację miasteczka nie chce robić zawodu, więc kontynuuje maskaradę ze świadomością, że staje się zwierzyną łowną. Kiedy prawda wyjdzie na jaw, miło nie będzie, ale tylko przez chwilę, bo zakończenie jest tak słodziutkie, że do tej pory lepią mi się paluszki. Żabie w Trawie się nie lepią, bo jeszcze tego nie widziała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz