Po tej książce przeczytane parę lat temu 66 miłości Żurawieckiego wydają jeszcze bardziej szeleścić papierem. Szeleściłyby nawet czytane na czytniku ebooków. W ten sposób przeczytałem XXL, rzecz pełnokrwistą, pełnospermistą, bezszelestną par excellence. Dobrze, że nie zniechęcił mnie tytuł (dziękuję, Kwiatku!), bo literatura zaliczana do erotycznej mieści się na ogół w klasie Ż (nie Ź, bo bywają chlubne wyjątki). Już snułem podejrzenia, że autor pisze pod pseudonimem, bo nawet jeśli jest to czysty wymysł napisany przez ojca wielodzietnej rodziny, to i tak sporej odwagi wymagało wydanie tego dzieła. A tu proszę, autor jest prawdziwym redaktorem, tak jak powieściowy Wojtek. Krótko i trywialnie rzecz ujmując, bohater to genialne dziecko z szerokimi zainteresowaniami, które wyrasta na geja z niespełnionymi ambicjami literackimi, za to z biegłością w zaspokajaniu popędu seksualnego. Niestety, na tym drugim polu też trudno o spełnienie, taka już natura rzeczy. Hiob zmarł „syty dni”, ale nie ma szans, by Wojtek był kiedykolwiek syty seksu. Bez balastu uczuć: Potem już tylko bara-bara i do nie zobaczenia (3246). Zdarzają się odstępstwa od tej zasady. Dymany facet w czasie stosunku płciowego zachwyci się rzadką płytą cd na półce Wojtka, dochodzi do stosunku umysłowego, a kończy się na podbitym oku. Z kolei dorodny chłopak traci dziewictwo u Wojtka, później śle jakieś esemesy, czyta je matka rozdziewiczonego i wyzywa telefonicznie Wojtka od zboczeńców, a chłopiec w tle krzyczy „Kocham cię!”. Nie wspominam o wielu innych wątkach i epizodach (pomijam z bólem serca mocny rozdział o Luku), powieść w żadnym wypadku nie sprowadza się do listy seksualnych podbojów. Narrator opowiada o swoim życiu jak o zakończonej całości, czasem wychodzi poza ograniczenia narracji pierwszoosobowej i od swojego wszechwiedzącego kolegi uzyskuje esemesem jakieś strzępy wiedzy anonsowane słowami „Nigdy nie dowiem się, że…”. Tok opowieści jest przetykany licznymi cytatami z dialogów filmowych, a jej język jest na tyle barwny, że mocno odróżnia się od rozmów w sklepie warzywnym, ale nie jest przekombinowany, więc czyta się gładko. Rezonują echa rzeczywistości politycznej, zwłaszcza tej z lat rządów PiS-u, choć w ujęciu nieco zbyt paranoicznym na mój gust.
[O decyzji Lecha Kaczyńskiego, prezydenta Warszawy, 5824]
Kacyk Warszawy, niby w trosce o bezpieczeństwo, zakazuje przemarszu Parady Równości
[O homofobii za rządów PiS-u, 5840]
- Homoseksualiści są jak faszyści i komuniści! - padnie z ust ministra.
- Opacznie pojmują rolę kiszki stolcowej w organizmie mężczyzny! - powie pan prowadzący program w państwowej telewizji.
[O PiS-ie, 6015]
Gdy w redakcji dostanę formularz „oświadczenia lustracyjnego”, będę w kopercie szukał drugiej kartki z pytaniem o orientację seksualną. To też ich zwycięstwo.
Odniosą jeszcze jedno, najważniejsze - zrobią ze mnie obywatela pilnie wypełniającego swój obywatelski obowiązek. To nie udało się dotąd nikomu.
O, tak! Ja też wtedy stałem się obywatelem, który obiecał dozgonnie głosować przeciw homofobom politycznym. Przypomni nam się również o wyborze Raczka i Szczygielskiego na parę roku w „Różach Gali” (7868), po tym wybryku nie było już rok później transmisji w tvp. XXL jest dla mnie przede wszystkim opowieścią o odrębności światów homo i hetero, na swój łagodny sposób sam tego doświadczam. W wersji zabawno-refleksyjnej mieliśmy to w amerykańskim serialu Queer as Folk, kiedy jeden z gejów musiał przed kolegami z pracy udawać zwykłego faceta, oczywiście przykleiła się zaraz jakaś panna i typowe komplikacje. W serialu Rick & Steve the Happiest Gay Couple in All the World widzimy Chucka, który postanawia wyjechać z dzielnicy gejów. Jedzie autobusem, kolory powoli zanikają, podkład muzyczny jak u Hitchcocka, a z głośnika słyszymy ostrzeżenie, że to ostatni przystanek w tej dzielnicy. Książka Melchiora jest niestety prezentem dla Karnowskich, Terlikowskich, Feusette'ów i im podobnych, bo potwierdza ich stereotypy o homoseksualnej zgniliźnie. Nawiasem mówiąc, niedopuszczalne zalegalizowanie związków homo jest działaniem przeciw rozwiązłości, jak mi się wydaje. Gdzie bylibyśmy, gdyby społeczeństwo składało się z samych Wojtków? Mocny argument, a zagrożenie całkiem realne, nieprawdaż. Choć się ze swoim życiem nie afiszuje, Wojtek rzuca wyzwanie ustalonemu porządkowi świata, w którym największym szczęściem jest być ojcem rodziny otoczonym gromadką dzieci, a jak Bóg da, to i wnuków. Wierzcie Melchiorowi, są tacy, dla których to wizja piekielna. Wypisuję garść cytatów, wśród których nie zamieszczam napomnienia: mili homoseksualni młodzieńcy! I inni też! Nie mówi się „wziąŚĆ”, lecz „wziąĆ”.
[Wizyta w restauracji Rudawka vel Ruchawka, 2403]
Szczuplak się klei, lecz ma zasady.
- Słuchaj - tłumaczy mi całkiem poważnie. - Mam faceta, więc nie gniewaj się, ale nie mogę ci obciągnąć. Za to ty możesz mi zrobisz wszystko.
[Nowe potrzeby Maurycego, 3930]
Bo niby jak pracę o Kartezjuszu i sensie jego „wiem, że nic nie wiem” miałby napisać sam Maurycy - ktoś, kto zupełnie nie wie, że nic nie wie i wcale nie zamierza się dowiedzieć?
[Hm, wiem, że „wiem, że nic nie wiem” jest przypisywane Sokratesowi, nie znam Kartezjusza od tej strony. - G.]
[Z wizytą na przyjęciu u rodziny Rafała, 4365]
W którym momencie triumf Małysza stał się osobistym osobistym sukcesem Miecia? Czy pracował na to już jego ojciec, tłumacząc mu od dziecka, że Polska, polskość i w ogóle orzeł biały to ho, ho?
[Matylda - (nie-)koleżanka z redakcji, 4686]
Matylda, rozłożona jakąś grypoanginą, nie może iść na premierę filmu „Gulczas, a jak myślisz?”, choć wedle niepisanej umowy to ona obskakuje takie arcydzieła, mnie pozostawiając te nie-wiadomo-dla-kogo-bo-nie-dla-niej.
[O nawiązaniu współpracy z Witkiem, stałym partnerem do trójkątów, na które nastała moda, 5405]
Spółka z o.o., czyli z otwartym odbytem, staje się faktem.
[Ogłoszenia z czatu dla gejów, 6620]
szukam kolesia który zastąpi mi żonę na czas jej wyjazdu
zrobię loda tobie i twojemu psu
kto chce mojego kloca
[7295]
Ten tu ślicznotek to Nicholas Sparks. Mój awatar w „Second Life” byłby właśnie jak on.
[Seks Luka za pieniądze, 7703]
O Brance myśli, bo lubi tańczyć, a w klubie Toro, gdy tańczył, zarwał go ten grubszy, jak świetnie tańczysz, jak te chłopaki z Rihanną w telewizji! Zrobił mu potem taką ruchannę, że grubszy powinien zabulić ze dwieście pięćdziesiąt, a nie miał, skurwiel, ani grosza! Więc dajesz ten dres, warknął, zabierając z krzesła prawie nowy oryginał Najki, niewiele za duży.
[Luke pyta, 8034]
- Tylko nie mów, że się zakochałeŚ!
(…) Lecz nie. Nie kocham cię, kochanie moje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz