Niegdyś usłyszałem o interpretacji prawa podatkowego w wykonaniu Urzędu Skarbowego, według której świadczone sobie nieodpłatnie usługi należy wyceniać, a od tych kwot odprowadzać stosowny podatek. Dotyczyło to przede wszystkim tzw. banków wolnego czasu, inicjatywy internetowej, w której uczestniczyli ludzie ofiarujący swój czas na wyświadczanie przysług, z których potem mogli sami korzystać w rewanżu. W świetle interpretacji Urzędu bez płacenia podatków było to łamaniem prawa. No dobrze, a co z usługami świadczonymi w obrębie rodziny? To co innego, mówi Urząd. W tym przypadku nie trzeba odprowadzać podatku, ale wykonanie usługi trzeba zgłaszać Urzędowi. Nie wiem, jaka jest procedura, czy zgłasza usługodawca, czy usługobiorca, najlepiej chyba byłoby, żeby zgłaszali obaj.
- Co chciałbyś na obiad, dziecko?
- Nic, dopóki nie zgłosisz Urzędowi zamiaru gotowania, mamo.
Uszy mej duszy słyszą też taki dialog.
- Umyć ci plecy, kochanie?
- Na rany Urzędu! Nigdy w życiu!
Jeśli potem dojdzie do seksu, to z brudnymi plecami, ale za to lego artis (miało być lege, ale tak jest ładniej). Nie przypadkiem wylądowaliśmy w łóżku. Co z usługami seksualnymi? Według prawa nie są opodatkowane wcale, nawet jeśli towarzyszą im transfery pieniężne. Dlatego wielu naszych pomysłowych podatników jako źródło zarobku podaje nierząd, a Urząd to połyka. Jako pointę proponuję cytat z Marii Czubaszek: Alicja stawała na głowie, żeby stanąć na nogach, ale wciąż nie wiedziała, na czym stoi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz