wtorek, 14 lutego 2012
Musimy porozmawiać o Kevinie czyli We Need to Talk About Kevin
Chwila wytchnienia na spacerze w mieście. Matka z wózkiem dziecięcym zatrzymuje się przy młocie pneumatycznym i przez moment nie słyszy płaczu dziecka, który torturuje ją całymi dniami. Później, już w domu, przychodzi tatuś, bierze dziecko na ręce, a ono się do niego uśmiecha. Najwyraźniej brak chemii między matką a synem. Niby to odbywają się jakieś rodzinne rytuały, raz nawet chłopiec przytulił się do matki, ale był chory, pewnie dlatego. Chłopiec wyrósł na inteligentnego młodzieńca, który ze wszystkich sił stara się nie być typowym kochanym dzieckiem. Wyczuwamy, że opowieść zmierza do jakiegoś ekstremum, do największej potworności, jaką syn może wyrządzić matce. I wyrządza. Tym bardziej zastanawia nas moment, kiedy później widzimy matkę ściskającą syna w więzieniu. Powinniśmy się przejąć, ale twórcy filmu, jakby w duchu Kleines Organon für das Theater starają się odciąć widza od emocji. I również od tła psychologicznego (tu wręcz psychiatrycznego), w którym wyrasta tytułowy Kevin. Wszystko to za pomocą swoistych udziwnień formalnych, wymieszania planów czasowych, pokazywania skutków przed przyczynami itd. I efekt jest taki, że Kwiatek był szczęśliwy po obejrzeniu tego filmu, a dokładniej - że wreszcie się skończył. Ja mam dla tego filmu trochę więcej zrozumienia, ale nie tak znowu wiele.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz