piątek, 26 września 2025
Wielka, odważna, piękna podróż (A Big Bold Beautiful Journey)
Tytuł odpala mi alarmowe kontrolki, ale o tym za chwilę. Oto historia dwóch samotnych dusz, Davida i Sarah, którzy spotykają się na weselu swoich znajomych. Nie są już młodzi, ale jeszcze nie starzy, a życie potoczyło im się tak, że nie mają nikogo bliskiego u swojego boku. Od razu zgadujemy, że los nie złączył ich przypadkiem, zwłaszcza że losowi dopomaga nieco dziwna firma wynajmująca samochody. Stoi za tym magia, która sprawi, że z wesela będa wracać jednym samochodem, mimo że mieli już rozjechać się każde w swoją stronę. Wyruszają więc w tę dziwną podróż, niczemu się po drodze nie dziwiąc. Gdybym mnie zdarzyło się natrafić na drzwi pośrodku lasu, po przekroczeniu których powróciłbym do swoich szkolnych lat, doznałbym poważnego szoku ocierającego się o katatonię. Jasne, że chodzi o metaforę, która ma zilustrować proces głębszego poznawania siebie nawzajem, a na bazie tego pomału i ostrożnie rodzi się między nimi uczucie. To akurat jest całkiem wiarygodne, bo w wieku zbliżonym do czterdziestki zanika skłonność do miłosnych afektów. Doceniam to szczególnie u Sarah, dalekiej od typowych, afektowanych, zakochanych postaci kobiecych z wielu innych filmów. Farrell w roli Davida też wypadł nieźle, choć do tej pory nie kojarzyłem go z takimi rolami. W pewnej scenie, bez szczególnej fabularnej potrzeby pokazał nawet zgrabną klatę, dobrze się trzyma jak na prawie pięćdziesięciolatka. Wracamy do kontrolek: po tym filmie przepalił mi się pindencjometr. Nie chcę przez to powiedzieć, że był zły, przeciwnie, jest lepszy od wielu romansideł, jakie widziałem, ale ten film to jest zdecydowanie jedno z romansideł i nic tu nie pomoże, że jest grą wyobraźni.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz