Nie wiem po co ten tytuł

              

piątek, 26 września 2025

Wielka, odważna, piękna podróż (A Big Bold Beautiful Journey)

Tytuł odpala mi alarmowe kontrolki, ale o tym za chwilę. Oto historia dwóch samotnych dusz, Davida i Sarah, którzy spotykają się na weselu swoich znajomych. Nie są już młodzi, ale jeszcze nie starzy, a życie potoczyło im się tak, że nie mają nikogo bliskiego u swojego boku. Od razu zgadujemy, że los nie złączył ich przypadkiem, zwłaszcza że losowi dopomaga nieco dziwna firma wynajmująca samochody. Stoi za tym magia, która sprawi, że z wesela będa wracać jednym samochodem, mimo że mieli już rozjechać się każde w swoją stronę. Wyruszają więc w tę dziwną podróż, niczemu się po drodze nie dziwiąc. Gdybym mnie zdarzyło się natrafić na drzwi pośrodku lasu, po przekroczeniu których powróciłbym do swoich szkolnych lat, doznałbym poważnego szoku ocierającego się o katatonię. Jasne, że chodzi o metaforę, która ma zilustrować proces głębszego poznawania siebie nawzajem, a na bazie tego pomału i ostrożnie rodzi się między nimi uczucie. To akurat jest całkiem wiarygodne, bo w wieku zbliżonym do czterdziestki zanika skłonność do miłosnych afektów. Doceniam to szczególnie u Sarah, dalekiej od typowych, afektowanych, zakochanych postaci kobiecych z wielu innych filmów. Farrell w roli Davida też wypadł nieźle, choć do tej pory nie kojarzyłem go z takimi rolami. W pewnej scenie, bez szczególnej fabularnej potrzeby pokazał nawet zgrabną klatę, dobrze się trzyma jak na prawie pięćdziesięciolatka. Wracamy do kontrolek: po tym filmie przepalił mi się pindencjometr. Nie chcę przez to powiedzieć, że był zły, przeciwnie, jest lepszy od wielu romansideł, jakie widziałem, ale ten film to jest zdecydowanie jedno z romansideł i nic tu nie pomoże, że jest grą wyobraźni.

Porquoi pas!

W miejscu tytułu polskiego w Filmwebie wpisaliWhy Not!”. To staroć, który znalazłem na Arte, a przyciągnął mnie obrazek, na którym widać dwie osoby różnych płci okazujące czułość trzeciej z wyraźnie męskimi rysami twarzy. W roku 1977 nie był to zapewne wielki szok po czasach hipisów - określenie pasujące do dwóch członów trójkąta, ludzi dość wyluzowanych. Trzeci, nazwijmy go Fernand, jest nieco spięty, bo chciałby, żeby w ich wspólnym domu był jakiś elementarny porządek. Dobrze byłoby, gdybyś idąc z kuchni do łazienki nie potykał się o garnki, gitarę i stosy ubrań. Będą na tym tle napięcia, ale z tym się jakoś uporają. Każde z trojga ma jakąś przeszłość, porzucona żona z dziećmi, opuszczony mąż, który wciąż nie pogodził się z odejściem żony. W jednej ze scen zrozumiemy to dobrze: żona żyjąca teraz w trójkącie wywodzi się z innej mentalnej galaktyki niż jej drobnomieszczański mąż z przejęciem wysłuchujący opowieści swoich znajomych o ich życiowych planach obejmujących troskę o dobrą szkołę dla dziecka, którego się spodziewają. Nasza trójka spotyka się z różnymi reakcjami osób z zewnątrz, z których najostrzejsza to wyzywanie od pedałów, ale to raczej wyjątek, bo dominuje ostrożna tolerancja. Inspektor policji mający pytania do Fernanda z początku wygląda groźnie, ale z biegiem dni zmienia się w miłego znajomego. Gwoździem fabuły jest nieoczekiwane odejście Fernanda, co zniweczyło harmonię pożycia pozostałej pary - widać, że ten zrzęda był im potrzebny. Ostatecznie pytanie naczelne sprowadzi się do tego, czy z ménage à trois da się uczynić ménage à quatre. Jeśli chodzi o drażliwy temat czułości między mężczyznami, to nie jest on pokazywany w dosłowny sposób, ot raz zobaczymy jak leżą sobie w łóżku i jeden z nich kładzie głowę na torsie drugiego. W sumie sielanka, ale w głowie kołacze mi myśl, że nieco zbyt łatwo im idzie, bo w pożyciu trzech lub więcej osób jest dużo więcej okazji do konfliktów niż w przypadku pary. A może obecność trzeciej osoby tonuje nieprzyjemne zachowania? Aż chciałoby się mieć dodatkowe życie, aby to sprawdzić na sobie samym.

czwartek, 25 września 2025

Matador

Jest taki darmowy kanał ze skromną zawartością, nazywa się Arte, na nim znalazłem tę pozycję, którą obejrzałem kiedyś we wrocławskiej Hali Ludowej, tak dawno temu, że gdybym wówczas spłodził potomka, to dzisiaj mógłbym być dziadkiem. Nie jestem znawcą tematu, więc nie wiem na pewno, ale to właśnie chyba od tego filmu zaczęła się wielka międzynarodowa kariera Almodóvara. (Czemu nie od Rżnij mnie, rżnij mnie, rżnij mnie Tim!, który powstał osiem lat wcześniej?) W tym dziele zobaczymy młodego Banderasa, który gra Ángela, chłopaka przyuczającego się do występów na corridzie (śp.). Jego mistrzem jest Diego, były matador, który po poważnym wypadku na arenie musiał zrezygnować z występów. W tej roli zobaczymy doppelgängera Jeremiego Ironsa. Początek jest mocny, jak na tamte czasy, bo widzimy Diega masturbującego się do krwawych scen oglądanych na wideo. Potem mamy typowe dla Almodóvara fabularne zagrania. Ángel próbuje zgwałcić pewną pannę, trafia za kratki, a jego sprawę bierze adwokatka Maria, która ma obsesję na punkcie Diega, a sama jest dość mocno zaburzona. W dodatku zbliża się zaćmienie słońca, a wiadomo, że wtedy dochodzi do zdarzeń tragicznych. W filmie jest wiele innych dobrze zarysowanych postaci, w tym dwie hiszpańskie matki, jedna dewotka, a druga nadopiekuńcza. W epizodzie zobaczymy samego reżysera, który zagrał twórcę kreacji modowych. Film nie zestarzał się bardzo, ale widać, że w późniejszych produkcjach Almodóbara poziom profesjonalizmu był jednak większy. Dobrze od czasu do czasu obejrzeć taką szurniętą opowieść, a potem wrócić do naszej zwykłej szarej rzeczywistości z ruskimi dronami polatującymi nad krajem, wojną w kraju sąsiednim i ludobójstwem dokonywanym w bezpiecznej od nas odległości.

Złodziej z przypadku (Caught Stealing)

Kiedyś reżyser Aronofski zrył mi psychę filmem Requiem dla snu, więc chętnie oglądam jego rzeczy. Tym razem dostaliśmy coś w rodzaju kryminału, ale nie w tym sensie, że szukają mordercy. Główna postać to Hank grany przez Austina Butlera, którego mogliśmy podziwiać jako młodego Harkonenna w Diunie (część druga). Miał zaopiekować się kotkiem sąsiada, który musiał nagle wyjechać, a tu znienacka okazało się, że jakieś bandziory mają na pieńku z owym sąsiadem i bardzo chcą znaleźć pewien klucz w jego mieszkaniu. Nieszczęsny Hank nawinął się im pod buty i pierwsze spotkanie z nimi skończyło się tym, że Hank stracił jedną nerkę. Na jego miejscu byłbym bardzo przejęty, ale Hank jakoś łatwo mentalnie uporał się z tą życiową komplikacją. Na szczęście sprawą zajmie się kompetentna nowojorska policjantka... To był, proszę państwa, tak zwany przekąs. Będą ucieczki, pościgi, trupy, o czym trudno pisać bez spojlerowania. Klucz otwiera kłódkę do skrytki z cenną zawartością, co mnie nieco zdziwiło, bo w innych filmach kłódki rozwalają jednym kopem z buta. Dorobiłem sobie uzasadnienie na korzyść twórców, ale nie da się ukryć, że jest niedoróbka w scenariuszu. Innym razem Hank podejrzanie łatwo znokautował jednego z bandziorów, ale powiedzmy, że tym razem był już przygotowany na to, czego można się spodziewać. W ogólnym zarysie wiemy, że Hank jakoś wybrnie z opałów, w których się znalazł, a pod koniec nie przeszkadza nam, że jego ryzykowne zagrania doprowadzą do szczęśliwego końca, choć nie jest to do końca trafne podsumowanie. Jak na Aronofskiego film jest dość lekką rozrywką, ale to nie zarzut, bo najważniejsze, że kotek przeżył.

Związany (The Binding)

Z pewną rezerwą przyjmuję deklaracje moralnego oburzenia w izraelskim filmie, co mamy na wstępie (w sensie, że milcząc zgadzamy się na zło). Na szczęście oburzenie nie dotyczy nagości w scenach seksu, więc już na samym początku główny bohater Benio (w oryginale Binyamin) pokaże nam członka w wzwodzie w czasie seksu z innym facetem. Seksu trochę nietypowego, bo Benio lubi klimaty BDSM, podduszanie, szczypanie itp. Wprawdzie samego Benia nie uważamy za przystojniaka, to trzeba przyznać, że ma dobry gust co do facetów. Nasz bohater pracuje w knajpce, a kiedy doszło do incydentu, w którym Benio stałby się ofiarą gwałtu, zostaje uratowany przez Avinoama, starszego faceta, który okaże się mocno religijnym żydem (z rodzaju tych co w szabas zapałki nie zapalą). Film jest anonsowany jako horror, chyba nietrafnie, bo horrory to takie filmy o wampirach i strzygach, a ten jest co najwyżej thrillerem. Rzeczywiście między dwoma wymienionymi dojdzie do napięć, a każdy, kto obejrzy, zrozumie, jak wielkim niedopowiedzeniem się tu posłużyłem. Jeśli chodzi o mocny seks, to występuje praktycznie tylko na początku. Podobno film zainspirowały wydarzenia autentyczne. Jako mroczna opowieść film dobrze się spisał, choć niewiele odkrywczego w nim zauważyłem. Na stronach Outfilmu nietypowo dodali usprawiedliwienie tego, że pokazują film z kraju, który należałoby bojkotować. Zamieszczam poniżej zrzut ekranu, bo za jakiś czas film spadnie z afisza, a szkoda byłoby nie zachować. Dla jasności: zgadzam się z redakcją Outfilmu.

Star Trek: Sekcja 31 (Star Trek: Section 31)

Nie do końca zrozumiałem, czemu cesarzowa z innego wszechświata woli być szynkarką w jakimś kosmicznym barze w naszym prowincjonalnym świecie. Jest to mocno zblazowana pani grana przez Yeoh, którą wprawdzie lubimy, ale nie bezwarunkowo - musi się kobieta postarać, żeby zostać docenioną. Na samym początku obejrzymy coś w rodzaju castingu do tronu cesarskiego, a wygra typ bardziej okrutny i wyrachowany. Wolałbym nie być poddanym władcy wybieranego w taki sposób. Cesarzowa zgadza się przyłączyć do grupy obrońców galaktyki i tam się potem dużo dzieje, ale przyznam, że - jak zwykle - najbardziej walczyłem z sennością w czasie walk wręcz, bo choć w grze są jakieś cudowne bronie, to ten rodzaj konfrontacji fizycznej jest najbardziej popularny. Mały spojler: śliczny z buzi Zeph polegnie dość szybko, zapewne dlatego, że jego robocia powłoka dawałaby mu przewagę w pojedynkach typu MMA. Jak już przebrniecie przez te dłużące się walki, to w nagrodę zobaczycie cesarzową, która z osoby podstępnej i wyrachowanej zmienia się w empatyczną pindunię - i to bez jakiegokolwiek wyraźnego powodu. Dziękujemy ci scenarzysto Craigusiu za tę próbę wlania w nasze dusze pociechy odnośnie ludzkiej natury. [X]

wtorek, 23 września 2025

Motel Destino

Dużego budżetu ten film nie miał, więc nadrabiają czym mogą: nastrojem i nagimi ciałami. Główny bohater to dorodny chłopiec Heraldo, który podpadł niejakiej Bambinie, szefowej struktur przestępczych. Naprawdę, lepiej nie podpadać Bambinie, bo potem musisz się zaszyć w dziwnym miejscu i za bardzo nie wystawiać różków. Tym miejscem jest tytułowy motel, miejsce do przeżywania przelotnych miłości, które nie przetrwają jednej nocy, o jakiej napisano zgrabną piosnkę. Problem Heralda polega na tym, że jego miłość do żony właściciela motelu była nieco trwalsza, co może doprowadzić do niemiłych zachowań ze strony męża. Skromną zagadką jest umieszczenie filmu w ofercie Outfilmu, bo niby czemu? Bo jeden z recepcjonistów to gej? Bo właściciel tak jakby przystawiał się do Heralda, choć może nam się tylko wydawało? Wątek Bambiny rozwiązano bardzo dziwnie, a jeśli chodzi o stronę wizualną - nie da się zaprzeczyć, że Heraldo jest mniamuśny i na pewno godny przelotnej miłości. Tutaj można podziwiać jego heteroseksualne wyczyny.

Oszukać przeznaczenie: Więzy krwi (Final Destination: Bloodlines)

Dawno temu mamusia głównej bohaterki uratowała grupę ludzi bawiących się na szczycie wysokiej wieży, czym wkurzyła „przeznaczenie”, które nie zrezygnowało z zabicia uczestników niedoszłej katastrofy. Jakoś się nie spieszyło (w fabule jest to uzasadnione), więc ocaleli dorobili się potomstwa, które też trzeba zabić. Nasza bohaterka znajdzie sposób, by uniknąć szybkiej śmierci, ale zanim jej się to uda, zobaczymy kilka malowniczych zgonów, między innymi w zgniatarce odpadów. Film oczywiście sprowadza się do tego, że stale czekamy na te śmiertelne wypadki, które następują po serii niby to przypadkowych zdarzeń. Spadająca moneta wytrąci ze snu kotka, który wybiegnie na drogę, więc samochód skręci w lewo na podjazd domu, gdzie zabija mnie siedzącego na trawniku tuż przed tym, kiedy zabraknie mi pomysłu na kontynuowanie tej układanki. Bezkrwawą, skróconą wersję tego filmu można obejrzeć na przykład tutaj (albo tutaj). Polecam również ten tekścik, który jest dość à propos.

Babygirl

Miauczy kotek, miau, czegoś kotku chciał? Wyuzdanego seksu z grą erotyczną, w której będę spełniać zachcianki mojego pana. Mogę nawet pić mleko z miseczki, jeśli taka będzie jego wola. Zapewne można by ten film zestawić z Twarzami Greya lub z 365 dniami, ale znam je tylko z prześmiewczych omówień, więc mówię pas. Czy Babygirl zasługuje na takie samo traktowanie? Chyba tak, bo nie znalazłem w tym filmie niczego bardzo odkrywczego. Byłoby może ciekawe zobaczyć głębszą analizę niestandardowych potrzeb seksualnych Romy, które ukrywała przed mężem przez dwadzieścia lat, aż w końcu doszło do jej romansu ze stażystą, który w tajemniczy sposób odgadł, co ją kręci. Film jest anonsowany jako erotyczny, ale nie spodziewajcie się mocnych scen łóżkowych po Nicole Kidman. W najodważniejszej scenie zobaczymy jedynie zarys piersi w półmroku. Stażysta jest całkiem przystojny, ale też za wiele nie pokaże. Zapewne nie powinno się porównywać tego filmu z Powodzenia, Leo Grande, który ma tyle wspólnego z Babygirl, że również opowiada o seksie starszej pani z młodym facetem. Robi to jednak odważniej i mądrzej, mimo że nie wchodzi w temat nietypowych zachcianek seksualnych.

Nagle pokochaliśmy Charlego Kirka?

Byt transcendentny mi świadkiem, że nie chciałem pisać o Charlim Kirku i jego morderstwie. Przejawem zdziecinnienia współczesnego jest oczekiwanie, że należy się wypowiedzieć potępiająco o tym zdarzeniu, bo jeśli tego nie uczynię, to co? Niby że mi się to podoba i uważam za słuszne? Inny przejaw zdziecinnienia związany jest z presją, aby o zmarłym wypowiadać się tylko dobrze. Jest jednak różnica między sytuacją, w której powstrzymuję się od krytykowania przy babci jej zmarłego męża (bo na przykład podwędził narzędzia z piwnicy swego syna - fakt z mojej autopsji), a tym, kiedy mamy do czynienia z postacią publiczną, która była źródłem wielu opinii dziwnych, a nawet odrażających. Na przykład takiej, o ironio, że jeśli prawo do posiadania broni wiąże się z niechcianymi ofiarami, to warto ponieść tę cenę. (Dygresja: prawo do posiadania broni z początku dotyczyło fuzji lub dwururek, potem koltów, ale jeśli teraz można swobodnie nabyć wielostrzałowy pistolet automatyczny, to czuć, że coś tu się zdegenerowało. Z jakiegoś powodu sprzedaż granatników w SZA jest mocno reglamentowana, czy ktoś mi powie czemu?) Piszę o Kirku z tego powodu, że podobno uczczono jego pamięć minutą ciszy w polskim sejmie (moim zwyczajem piszę ten wyraz ze szczególnie małej litery). Nie wiem, komu odjebało, żeby zgłosić taką inicjatywę, a mój sprzeciw jest chyba za mocny, bo cóż to komu szkodzi? Gdyby do tego sprowadzał się problem z polską polityką, to by znaczyło, że żyjemy w bardzo szczęśliwym kraju. Zgoda, ale jednak zauważę, że Charlie Kirk był postacią o której w Polsce słyszał może 1% ogółu obywateli, a serio interesował się 1‰ (słownie: jeden promil) - a nawet te szacunki uważam za zawyżone. Ta miłość zapewne wynika stąd, że Kirk był gorliwym chrześcijaninem, więc „nasz ci on”, ten męczennik z imieniem Jezusa na ustach. Niebezpiecznie jest czcić takie postaci, bo Charlie katolikiem nie był, ale na szczęście dla jego polskich katolickich wielbicieli nie zaliczał się do tych odłamów protestanckich, które wykluczają katolików z grona chrześcijan. Nie znalazłem szczególnie napastliwych wypowiedzi Charlego na temat katolicyzmu, choć papę Frania obrzucał inwektywą „marksisty” (to i tak milej niż Ziemkiewicza określenie „idiota”, na co do prokuratury złożył doniesienie Jaś Kapela, ale prokuratura nie dopatrzyła się...). Poza tym odmawiał Maryi miana bezgrzesznej. Nie będę już specjalnie komentował ceremonii upamiętniającej Kirka w Glandale w Arizonie, która po części była seansem nienawiści, ale też okazją do nawiązania relacji przez Grindra, który jak zwykle odnotowuje piki popularności w miejscach większych zgromadzeń amerykańskich konserwatystów.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger