środa, 4 maja 2022
Punkt wrzenia czyli Boiling Point
Jeśli film naprawdę jest jednym ujęciem, co oznacza, że kręcono go dokładnie tyle minut, ile widzimy na ekranie - to jasne, że należy się podziw, szacun, opad szczeny i wytrysk entuzjazmu. Z małym zastrzeżeniem: to tylko zabieg formalny, który nie zrobi arcydzieła z banalnej opowiastki. Czy tu mamy do czynienia z taką opowiastką? Wypowiem się niejednoznacznie: można, choć nie trzeba, tak ją odebrać. Mamy do czynienia z dramatem kuchennym, główny bohater Andy jest szefem restauracji, która cieszy się powodzeniem i tłumy walą na niepospolitą wyżerkę (oprócz influencerów z Instagrama, którzy zażyczyli sobie stek z frytkami, którego nie ma w menu). Już na początku nastrój popsuł inspektor z Sanepidu, który wystawił niską ocenę. Andy zachowuje spokój, choć krew mu się już lekko podgrzała. Całkiem do przewidzenia było, że dalsze wydarzenia doprowadzą do eskalacji, a żeby nie powiedzieć za wiele, zdradzę tylko, że pod koniec Andy nie wyciągnie kałacha i nie podziurawi gości morderczą serią. A niektórzy z nich zasługiwaliby... Nie znam się na Brytolach, może są to weredyczne chamidła, wcale nie takie pokorne owieczki, jak ja i moje jagniątka towarzyszące, którym można podać wściekle przesolonego pstrąga, a kelnerowi zawsze z uśmiechem powiedzą, że wszystko jest w najlepszym porządku. Już wiemy, jakie są zawodowe problemy Andy'ego, a pytanie zasadnicze jest takie, czy mu współczujemy? Na pewno trochę tak, ale chyba nie w takim stopniu, na który liczyli twórcy. Większe zaangażowanie emocjonalne widza wymagałoby głębszego rzutu oka na niewesołą sytuację rodzinną bohatera, co do której mamy tylko domysły. Jeśli więc nie doznaliśmy szału uniesień, to po zakończeniu nie pozostaje nic innego, jak posnuć parę refleksji na zimno. Zaproponuję jedną z możliwych: ależ mroczne dylematy moralne wiążą się z kierowaniem restauracją! Jest jedność czasu, miejsca i akcji, szkoda, że zabrakło chóru greckiego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz