poniedziałek, 15 czerwca 2020
Tom czyli Tom à la Ferme
Zdziwiłem się, że oglądam ten film. Myślałem, że włączam zwiastun/trailer na vod.pl, a tu zaczął iść film, który okazał się bezpłatny pomijając reklamy (polecam tę z animowanym smokiem). Ponieważ to Dolan, nie przerwałem – i dobrze postąpiłem. Dolan jak na filmowca jeszcze dzisiaj jest szczylkiem, a pomyślmy, że Tom powstał ponad siedem lat temu. Inni chłopcy i dziewczęta jeszcze ledwo z pieluch wyrośli, a ten już filmy robił. Pomysł na fabułę jest wzięty od kogo innego, a opowieść jest czymś w rodzaju dreszczowca. Tego po Dolanie się nie spodziewałem. Tytułowy bohater to młodzian w okularach, jadący na prowincję w Quebecu na pogrzeb swojego chłopaka, który zginął był w wypadku. Tu zaczyna się problem, bo w żadnym momencie nikt otwarcie tak sprawy nie stawia. Wszystko, co oczywiste, Dolan wycina ze scenariusza nożyczkami lub klawiszem „delete”, a jednak te niedopowiedzenia nie robią przykrości widzowi. Najważniejsza część opowieści to obraz relacji Toma z Francisem, bratem zmarłego, który z psychopatyczną zawziętością chce uchronić swoją matkę przed prawdą o nieboszczyku, a jednocześnie nie chce pozwolić Tomowi wyjechać – z powodów częściowo zrozumiałych. Później sytuacja się komplikuje nawet bardziej, Tom zaczyna nieco przypominać bohatera Kobiety z wydm, który chce uciec, ale... Ale mi się podobały te ujęcia z drona! I jak zwykle muzyka. Jeśli może Raczek, to mogę i ja: Francis to kawał dorodnego chłopa, a scena, gdy tańczy tango z Tomem do kawałka Goran Project, ociera się o mistrzostwo, jak ciała bohaterów o siebie, kiedy Tom owija nogę o nogę, a tak w prawidłowym wykonaniu tanga być powinno. Piękna, romantyczna scena pośród innych z martwymi krowami w rolach drugoplanowych.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz