piątek, 5 czerwca 2020
Kupiec wenecki czyli The Merchant of Venice
Przez lata znałem ten film jedynie z muzyki genialnej Jocelyn Pook. Obiło mi się o uszy, że jest antysemicki. Słowa trzeba ważyć, bo przecież zarzut kierujemy przeciw samemu Szekspirowi. Twórcy filmu jako dupochron zamieścili wzmiankę o szykanach wobec Żydów w szesnastowiecznej, postępowej Wenecji. Cenzurowanie dawnych dzieł pod kątem dzisiejszej wrażliwości to absurd, lepiej patrzmy i wyciągajmy wnioski z wizji świata według światłych głów minionych wieków. Nie ulega wątpliwości, że gdyby dzisiaj ktoś napisał Kupca weneckiego, to posądzenie o antysemityzm byłoby na miejscu. Sposób, w jaki upokorzono Shylocka, i w jaki to rozwiązanie przyczyniło się do szczęścia ogółu, nie budzi miłych skojarzeń. Jasne jest, że podłe miał Shylock zamiary, gdy domagał się wykrojenia funta ciała kupca Antonia w zamian za długi, choć taka była między nimi umowa. Do zemsty pchnęła go też zdrada córki, której ucieczki przeboleć nie może, ale - jak sugeruje autor - jeszcze bardziej żal mu tych dukatów, które ze sobą zabrała. Film zrobiony jest po bożemu, nie w stylu Tytusa Andronikusa, bez uwspółcześniania, które często Szekspirowi dobrze robi. Najodważniejszy bodaj element to łagodna sugestia, że miłość Antonia i Bassania miała aspekt cielesny, choć jeden z nich jest żonaty, a drugi marzy o żonie. I to z tej wielkiej miłości właśnie zawarł Antonio z Shylockiem tę szaleńczą umowę. Jest poniekąd zabawne, że w tym świecie wykalkulowanych, pisemnych kontraktów tuż obok mamy motyw jak z bajki, w której królewna odda swą rękę temu, kto trafnie odgadnie, jaką z trzech skrzynek otworzyć. I nawet smoka nie trzeba pokonać. Nisko się cenią te królewny ostatnimi czasy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz