„Prawdziwi” patrioci powinni mieć problem z Henrykiem Walezym, który porzucił tron tak wspaniałego kraju jak Polska, choć oczywiście nie była to Polska, lecz Rzeczpospolita Obojga Narodów. Dlatego poręczne bardzo jest, że można określić go ciotą i nieudacznikiem. Jak zauważa Napiecek, jako król Francji uchodzi Henryk za jednego z lepszych, który mógłby wiele więcej osiągnąć, gdyby nie udany zamach na jego życie. Nie jestem patriotą „prawdziwym”, więc Walezy nie stoi mi kością w gardle, a ze Stommy zapamiętałem ów obrazek z królewskiej ucieczki, kiedy zbiegom już za granicą drogę zagrodził kasztelan Tęczyński na czele oddziału, po czym przysięgając wierność Henrykowi upuścił krwi swojej. Tym akurat Henryk niewiele się przejął. Powieść Napiecka jest raczej luźno oparta na faktach, ale za to czyta się bardzo dobrze. Główna postać to Jan Krasowski, nieomal geniusz sprytu i intelektu uwięziony w ciele karła, który pociąga za sznurki w taki sposób, aby nikt nie odgadł, jaka jest jego rola. Cała afera z Henrykiem na polskim tronie to intryga Jana, który w ten sposób realizuje swój plan zemsty. Gratuluję Napieckowi stylu, wyjątkowo dla mnie lekkostrawnego, a przy tym nie ma się wrażenia, że głupotkę czytamy. To nawet niezły pomysł, żeby o tamtych czasach pisać bez cienia stylizacji i silenia się na archaizmy. Zauważmy, że te archaizmy brzęczały w uszach tamtej epoki jak żywa mowa. Za to opieprz należy się redakcji, która koncertowo spartoliła korektę. Autor od biedy może nie wiedzieć, że pisze się „szczęk oręża”, nie „strzęk”, „homunkulus”, nie „hummunkulus” (użyty raczej absurdalnie), „sybaryta”, nie „sabaryta”, „arkebuzy”, nie „akrebuzy”, oraz że nie powinno się używać „także” w znaczeniu „tak więc”. Większa odpowiedzialność za te ekscesy spada na redaktorkę Paulinę Bieniek, która ma na sumieniu maturalne wpadki licealistów, którzy być może sięgną po tę książkę. Im zatem tej pozycji nie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz