Nie wiem po co ten tytuł

              

czwartek, 21 listopada 2019

Dziwnych rzeczy można się napatrzeć...

Mkną intrygi na spienionych koniach... Czyli będzie o teatrze. Najpierw o Triumfie woli duetu Demirskiego i Strzępki, znanych mi do tej pory głównie ze słynnej rozmowy z Chlastą w Tok FM, w czasie której Strzępka się wkurwiła, jak to oznajmiła głośno, i razem z Demirskim opuścili studio. Byłem ich ciekaw i przyznam, że niewątpliwie produkcja jest oryginalna - tyle że ilekroć wychodzę ostatnio do teatru, to zieje oryginalnością, a te nieliczne sztuki zrobione po bożemu stają się przez to niezwykle świeże. Triumf to parę opowieści snutych w dość wydumanych ramach katastrofy lotniczej, ze szczyptą fantazji Felliniego. Wśród historii jest ta o gejach, którzy poparli strajkujących górników w Thatcherowskiej Wielkiej Brytanii, jak również o pierwszej zawodniczce, która przebiegła maraton. Niestety tę wcześniejszą opowieść znamy dobrze z filmu Dumni i wściekli, więc efektu zaskoczenia nie było. Krótko potem widziałem Wesele wyreżyserowane przez Klatę, które było odlotowe, zwłaszcza, że jako zespół weselny zatrudnili thrashmetalową Furię. Niepokój mój budziło to, że gdybym nie znał sztuki Wyspiańskiego ze szkoły, to zapewne nie zrozumiałbym, o czym jest rzecz. Jak pamiętamy, dramat kończy się zaklętym tańcem, który Klata wyciął, a zamiast tego kazał postaciom stać bez ruchu, kiedy Jasiek biega pośród nich i próbuje ich wyrwać z letargu. Jasiek nie jest zwykłym chłopcem, nie zdradzę na czym polega jego odmienność, ale trafia do mnie ta metafora. Ten Jasiek wyrywa nas z letargu już dłuższy czas i, zdaje się, niewiele wskórał. Spodobała mi się nieco sardoniczna Panna Młoda i Czepiec, który był zawadiacki i przystojny (Krzysztof Zawadzki). Kolejny spektakl to Dzienniki Gwiazdowe w Grotesce. Wystawiać Lema to zawsze wyzwanie, oryginalne Dzienniki to ładnych paręset stron, więc oczywiście trzeba dokonać wyboru. Zawsze można się doczepić, że przecież można było sięgnąć po to, zamiast tamtego. Sam Lem napisał sztukę o profesorze Tarantodze (kiedyś widziałem w Teatrze TV i do dzisiaj marzę, aby zobaczyć jeszcze raz), sądząc po niej - wolałby tradycyjny teatr.  Przedstawienie jest znowu dość oryginalne, choć pod względem magii środków teatralnych dość ubogie, jeśli chwilę wcześniej było się w krakowskim Teatrze Starym. Zupełnym zaskoczeniem była piosenka śpiewana przez Ijona Tichego, czyli mocne odcięcie się od skompromitowanego Stanisłąwskiego (w stronę skądinąd skompromitowanego Brechta). Momentami było niezłe, zwłaszcza wątek mnichów-robotów był udany. Znowu muszę powiedzieć, że gdybym nie znał tekstu, to prawdopodobnie odniósłbym całkiem mylne wrażenie, jeśli chodzi o Lema, który jest znacznie dowcipniejszy od swojej wersji scenicznej. Teraz proszę nie czytać, bo ejdżyzm i fatszejming przez ze mnie przemówi: wolałbym w roli Ijona kogoś młodszego i chudszego. Na koniec Stary Testament - reanimacja w Teatrze Słowackiego. Skoro produkcje teatralne to często sceniczne przeróbki dzieł niedramatycznych, to czemu nie potraktować podobnie Starego Testamentu? Wziąć stamtąd parę historii i przeinterpretować lub w ogóle nadać im jakiś sens, którego często są wyzbyte. W sztuce mamy stworzenie świata i ludzi oraz historie: żony Lota (nieznanej z imienia!), Tamar (córki Dawida), Judyty i Holofernesa, sędzi Gedeona, Dawida i Batszeby, Zuzanny i starców i Samsona i Dalili. Chyba lepiej byłoby sobie te opowieści przeczytać przed obejrzeniem sztuki, choć być może by to zaszkodziło. Trzy mocne punkty spektaklu to bardzo ładne śpiewy na początku i końcu, bardzo dobry monolog żony Lota (z trafnym pytaniem: to ja zostałam ukarana, bo się obejrzałam, a za to, co potem działo się w jaskini między Lotem a córkami, nikt nie został ukarany!?) i przejmujący, pokonany Samson. Zdziwił nas nieco geriatryczny Adam, ale w końcu został stworzony na podobieństwo Pana, który sam młody nie był. Ciekawostka: w czasie spektaklu wyświetlano napisy po angielsku i ukraińsku. Organizacja widowni sugeruje, że będzie interaktywność, ale uspokajam: była wprawdzie, ale w stopniu znikomym. Trafiłem do grupy „złych pomysłów”, zapewne całkiem prawidłowo, skoro wypisuję tutaj takie rzeczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger