Wybierając komedię z Simonem Peggiem możemy trafić różnie, między Rowem Mariańskim lub Everestem. Jak by nam objaśnili w starym dobrym stylu Wyborczej sprzed lat, ten film jest „ożywczą konfrontacją konfliktu i dialogu” między tymi dwiema opcjami. Na szczęście nie cały dowcip sprowadza się do tego, że para nerdów spotyka prawdziwego ufoka z konduitą amerykańskiego buraka. Z uzasadnionych fabularnie powodów mamy tu parę nawiązań do znanych filmów SF, dla mnie to akurat atrakcja mało istotna. Panna Buggs została na siłę naukowo oświecona, więc zdała sobie sprawę z tego, że jej religijny światopogląd jest jakby nieco nieaktualny. Gdybyż to tak działało... W realnym życiu panna Buggs zaczęłaby kombinować, jak pogodzić naukę z chrześcijaństwem, co zapewne by jej się udało, tak jak mnie by się udało pogodzić dowolną religię z nauką, gdyby ktoś mi zaoferował za to odpowiednie honorarium. Bohaterowie nie znali utworu pod tytułem Poemat na temat kosmity z satelity, więc na pożegnanie Paula machali tylko rączkami. To, że okolica była zasłana paroma trupkami, specjalnie nie psuło im, ani nam, nastroju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz