Nie wiem po co ten tytuł

              

sobota, 23 marca 2019

Copa 181

Niszowość tej produkcji widać najbardziej po tym, że w dostępnych w sieci opisach nie ma imion bohaterów. Okej, będzie bez imion, bo mi wyleciały z głowy. Przez dłuższy czas doskwiera nam niedosyt informacji, bo trudno odgadnąć, czy para głównych bohaterów jest małżeństwem. Ostatecznie raczej tak, ale nie wiemy na pewno. Ona próbuje być diwą operową, która ma wcielić się w Carmen (a ciała ma pod dostatkiem). Niby nieźle śpiewa, ale włączcie sobie zaraz po filmie profesjonalne wykonanie, a usłyszycie różnicę. Prawda w oczy kole, babka przestrzeliła ze swoimi  możliwościami, ale wkrótce potem zajmie się tym, w czym jest dobra - muzyką popularną. Jej mąż prowadzi sklep z żelastwem czy czym tam, ale istotą jego życia są wizyty w riodeżaneirowej (od Rio de Janeiro) saunie, której nazwa jest w tytule filmu.  Nie jest to tylko sauna, a raczej - jest to wiele innych miejsc poza samą sauną. Przede wszystkim dojrzali mężczyźni mogą tutaj wynająć młodszych do seksu, stawki od osiemdziesięciu reali do dwustu (real to praktycznie tyle co złoty). Poza tym organizuje się tutaj koncerty dla półnagiej męskiej publiczności. W naszym wypalonym małżeństwie panuje spokój, ale - jak się należy domyślać - dwa światy, w których żyje mąż, w końcu się zetkną. Co z tego wyniknie, opowiem kiedyś przy wódce, a tu tylko zdradzę, że końca świata nie będzie, żadnego z dwóch.

Święty Jan Paweł Drugi - patron pedofilów i sadystów

Nie chce mi się tutaj pisać rozwlekle, więc powiedzmy to wprost: święty Jan Paweł Drugi przez cały pontyfikat bronił Marciala Maciela, którego można by określić jako meksykańskiego Rydzyka, ale z dużo większą kasą i wpływami. Był Maciel założycielem katolickiego ruchu Legionistów Chrystusa, w poczet których przyjmował między innymi seminarzystów, a ci ślubowali ubóstwo i milczenie. Sam Maciel był jak najdalszy od idei ubóstwa, choć milczenie było mu bliskie, bo miał o czym milczeć. Autor Frédéric Martel w mającej się wkrótce ukazać książce „Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie” opisuje Maciela jako homoseksualistę, pedofila i sadystę. (Zastrzeżenie: pedofilia jest i powinna być zawsze karana, co do pozostałych stosuje się zasada „chcącemu nie dzieje się krzywda” - pod żelaznym warunkiem, że wszystkie podmioty zaangażowane w te czynności uczestniczą w nich dobrowolnie. To ostatnie nie jest oczywiste w przypadku Maciela.) Określenia „homoseksualista” użyłem bez entuzjazmu, bo Maciel miał dwie rodziny na boku, takie wiecie, z dziećmi, skarbem naszym, a on z tym skarbem też współżył seksualnie. Jeśli chodzi o świętego Jan Pawła, to zauważalna zasada była taka: im więcej dowodów było przeciw Macielowi, tym gorliwiej nasz papież ucinał wszelkie wewnętrzne kościelne śledztwa przeciw niemu. Jak widać Maciel spóźnił się jakieś trzy stulecia, bo ongiś nie wzbudziłby większego zdumienia. Jak pamiętam ze Stommy, gdzieś w początkach wieku XVIII seks przez jakiś czas zupełnie stracił pieczęć tabu, opisywano, jak jeden z księży w czasie zabawy u arystokratów popychał huśtawkę, aby siedząca na niej dama mogła nadziać się pochwą na członka. A pozostali patrzyli, jedli i omawiali handel końmi arabskimi. Żyjemy teraz w czasach przedziwnych, poza religią seks jest rodzajem ekspresji własnej, pornografia kwitnie, ale nie daj bóg zapatrzeć się na piękną dziewczynę lub przystojnego młodzieńca, bo zostaniesz oskarżony o molestowanie. Jak widać, odszedłem od tematu, a co gorsza, do poprzedniego już nie wrócę. [X]

Cytat wart ocalenia

Musiał Kreacjusz powtórnie pójść po rozum do głowy (...)
Cytat ze Skarbów króla Biskalara Lema. Na szczęście miał Kreacjusz mózg z antymaterii i jego odłamkami napędzał lodową rakietę, aby sprostać wyzwaniu króla Biskalara. W ten oto sposób chodził po rozum do głowy. Jakie to niepojęte szczęście moje, że za moich czasów nie „przerabialiśmy” Bajek robotów w szkole i nie kojarzą mi się one dzisiaj z planami ogólnymi i szczegółowymi („5a) sięgnięcie Kreacjusza po rozum do głowy”) ani problematyką przesłania tekstu. Błogosławione niech będzie Mbombo na wieki!

poniedziałek, 18 marca 2019

„Jeżeli sól zwietrzeje...” - oto kandydaci do Nobla

Sól morska
Nie znam zjawiska „wietrzejącej soli”, o którym wspominają Daniel Wachowiak (ksiądz) i Henryk Hoser (arcybiskup). Sól jest bardzo prostym związkiem chemicznym i nie może stracić smaku, co najwyżej ludzie ją jedzący. Wymienieni panowie odwołują się do ewangelii Mateusza, 5:13, gdzie Jezus mówi słuchaczom, że są solą ziemi, przy czym wspomina, że sól może stracić smak. Nie może, Jezusie. Przy okazji, ziarno gorczycy nie jest najmniejsze (Mt 13:31). Jeśli jednak uda się Wachowiakowi i Hoserowi wykazać, że sól może „zwietrzeć”, to mają Nobla. Gorąco odradzam czytanie tekstów, w których jest mowa o soli: Wachowiak, Hoser.

sobota, 16 marca 2019

Narzeczony na niby

Nie lubię ja gdy Masło zbyt Maślane, Kluski zbyt Kluskowe, Jagły zbyt Jaglane, a Krupy zbyt Krupne - rzekł jeden z bohaterów Trans-Antlantyku. Miał na myśli polskie filmy, w których narcystyczny egoista jest nim do szpiku kości, tak jak świrnięta na punkcie wesela córki mamuśka nie ma żadnych innych właściwości poza tym swoim świrem. Poza tym te niesamowite zbiegi okoliczności, jakby Warszawa była wioską z jedyną kapelą - ale to już nie jest typowo polska specjalność. Syn Szymona w tajemnicy przed ojcem bierze udział w telewizyjnym show dla młodych gwiazd organizowanym przez Karinę, a Szymon po przypadkowej stłuczce z jej samochodem jest winien Karinie przysługę. Nadarza się okazja, aby odegrał przed matką rolę jej chłopaka, reżysera wspomnianego show, po tym jak ze sobą zerwali. Dwie pieczenie będą, bo jeszcze odegra się na reżyserze pokazując się z nowym atrakcyjnym towarem, rzekomo projektantem mody, który zabiera ją na zakupy do Mediolanu - kolejne kłamstewko, z którego trzeba się będzie wyplątać. Wątek drugoplanowy to siostra Kariny, która byłaby wkrótce szczęśliwą panną młodą, gdyby nie podejrzewała swojego faceta o gejostwo. Ale jak nie, skoro na przykład z trzech filmów do obejrzenia wybiera Płynące wieżowce? I ciągle spotyka się ze swoim kolegą gejem? Scenariusz obiecał nam wyjaśnić tę dziwną zażyłość, ale jakoś się nie złożyło. Ale nawet gdyby nie było tej niedoróbki, to i tak uważałbym, że jest to mocno schematyczna komedia romantyczna z finałem przewidywalnym jak seks Terlikowskich.

czwartek, 14 marca 2019

Żabki otrzymują błogosławieństwo

Żabki kłują w oczy, bo mimo zakazu, ciągle są otwarte w niedziele, bo to kawiarnie i hotdogarnie przecież. Pojawiły się pomysły, aby wprowadzić nowe regulacje, które doprowadzą do zamknięcia Żabek, co nie jest łatwe, bo nie można wydać rozporządzenia, że sklepy o nazwie zaczynającej się na „ż” nie mogą handlować w niedziele. Na szczęście do niczego nie dojdzie, bo Krzysztof Krawczyk, prezes polskiego oddziału międzynarodowego funduszu CVC Capital Partners, właściciela firm Żabka Polska i PKP Energetyka, podpisał 18 stycznia list intencyjny o współpracy z Wyższą Szkołą Kultury Społecznej i Medialnej o. Tadeusza Rydzyka (cytat za oko.press). Dawno temu już pisałem, że sztama Rydzyka z „P”i„S”-em nie jest wcale taka oczywista, ale po tym ruchu Krawczyka należy mniemać, że byłem w mylnym błędzie. Nie stać mnie na takie akty strzeliste, więc nic dziwnego, że umrę w biedzie i zapomnieniu.

Włodzimierz Cimoszewicz mówi

- Jak podsumowałby pan wystąpienie ministra Czaputowicza?
- Jutro nikt o nim nie będzie już pamiętał.

Podsumowanie nawet zabawne, ale jeśli ktoś pamięta wystąpienia ministrów spraw zagranicznych z poprzednich lat, to jest zapewne specjalistą albo masochistycznym maniakiem. Czaputowicz miał zadanie trudne, bo ubiegły rok w polityce zagranicznej zapisał się zasadniczo dwiema kwestiami. Pierwsza to nowelizacja ustawy o IPN, dzięki której Polska zasłynęła jako obrońca narodowej czci, straszący sądami za pomówienie o współudział w Holokauście. Pomijając meritum nie jest to pomysł szczęśliwy, bo przypomina na przykład Turcję z jej wyparciem się rzezi Ormian i więzieniem dla myślących inaczej. Druga sprawa to ta nieszczęsna konferencja w Warszawie z udziałem Pence'a i Netanjahu, której głównym celem było amerykańskie wsparcie premiera Izraela przed bliskimi wyborami. Polska wystąpiła w roli głupka, który za wszystko zapłacił i jeszcze w dodatku oberwał. Ale przecież, mówi minister Czaputowicz, z zagranicy płyną pochwały uszczelniania naszego systemu podatkowego. Po co się ograniczać, przecież cała Droga Mleczna jest dumna z Polski. Przy okazji, kolejne rozdawnictwo ma być sfinansowane po części z dalszego uszczelniania. Uuu, to znaczy, że nadal grube miliardy przeciekały nam między palcami, więc rządy ostatnich paru lat mają na koncie solidne zaniedbania.

wtorek, 12 marca 2019

Ojej! Mój syn to gej! czyli Oy Vey! My Son Is Gay!!

Ten film jest nieco podobny do wcześniejszego francuskiego, bo również opowiada o geju z punktu widzenia jego rodziców, którzy rzecz jasna mają z tym problem. Tym razem chodzi o rodzinę amerykańskich Żydów, a zanim dochodzi do wyjawienia prawdy, naczelnym zmartwieniem matki i ojca jest to, czy syn Nelson poślubi porządną Żydówkę. Czy kiedyś nastaną czasy, że rodzice będą się przejmować tym, czy syn zwiąże się z Żydem? Trochę jak w starym dowcipie, kiedy syn Polak oświadcza rodzicom, że wyszedł za mąż za Kazka. Za Kazka? - pytają rodzice. - Przecież to Żyd! Kiedy już wiedzą, to następuje coś w rodzaju tej oklepanej sekwencji, od zaprzeczenia, przez negocjacje do akceptacji. Miotają się, szukają przyczyn, chodzą do doradcy, który tłumaczy powody homoseksualizmu syna w jeden sposób, a gdy słyszy, że było inaczej, to racjonalizuje ten inny scenariusz, bo od tego są psychoanalitycy, żeby dopasować interpretację faktów do tezy. Potem są jakieś poronione próby zachęcenia syna do seksu z ponętną Carmen Electrą lub przekabacenie na heteryczność poprzez oglądanie sportu. Jak doszło do akceptacji, nie wyjawię, bo to wymagałoby sporego spojlerowania, ale niemal dochodzi do sytuacji z dawno temu widzianego filmu, w którym dwie włoskie rodziny, których synowie się ze sobą związali, kłóciły się o to, który z nich jest lepszym gejem. Niby miała to być komedia, ale wyszedł raczej komediodramat, momentami nawet wzruszający. Zostaliśmy my, widzowie, zrobieni lekko w shmegege, ale wybaczamy, bo Angelo, chłopak Nelsona, zaprojektował śliczną tęczową jarmułkę na wesele w rodzinie ukochanego. Dla większego efektu mógł dorzucić takież filakterie, ale się zmitygował.

Sorry Angel czyli Plaire, aimer et courir vite

Nie wiem, skąd ten Sorry Angel, ale tytuł francuski to ekwiwalent hasła „żyj szybko, umieraj młodo”. Jeśli chodzi o gejów w latach dziewięćdziesiątych, wedle życzenia, wirus HIV załatwiał sprawę skutecznie. Jak zwykle, trzeba uważać na swoje zachcianki, bo mogą się spełnić. Głównym tematem filmu jest niemożliwy związek dwóch facetów, starszy Jacques jest pisarzem chorym na AIDS, a młodszy Arthur jest dwudziestolatkiem z prowincjonalnej Bretanii. Dramat polega na tym, że Jacques wie, że nie pożyje długo, więc jaki sens ma wiązanie się z Arthurem, który się w Jacques'u (sprawdzone, tak się pisze!) zakochał. Żadnej głębszej intrygi tu nie zauważyłem, jest to rodzaj obrazka obyczajowego z dawnych czasów, bo poznajemy wielu znajomych Jacques'a, z niektórymi się żegnamy na zawsze, z niektórymi wiążą bohatera relacje głębsze, a z innymi - powierzchowne, przez co mam na myśli penisa w akcie analnym. Przyznaję, że miałem lekki mętlik od tych wszystkich postaci, a tu jeszcze poznajemy kawałek życia Arthura, który zaczynał jako chłopak z dziewczyną, później gdzieś poza kadrem wyznał jej prawdę i pozostali przyjaciółmi, co widzimy w kolejnych scenach. Byłoby zapewne wzruszająco i nostalgicznie - po części było - gdyby nie parę irytujących momentów. Tajemnicą jest jak Jacques wyczuł w czasie seansu kinowego, że całkiem mu obcy chłopak siedzący parę rzędów dalej byłby nim zainteresowany. Potem kombinowali jak koń pod górę, bo niby nie mieli miejscówki, a Jacques miał przecież wynajęty pokój w hotelu. Ok, no dobra, może już wtedy zdał sobie sprawę z tego, że lepiej tego nie ciągnąć. Jeszcze jedno i ostatnie: bretońscy młodzieńcy cytujący poezję w zwyczajnej rozmowie. Mam taki postulat, aby nie robić poezji w kinie cytując fragmenty wierszy. Poezja filmowa jest jak najbardziej możliwa, ale na czym innym polega. Na wszelki wypadek uchylam się od odpowiedzi na ten temat.

Boy Erased

Film ma pierwowzór literacki w postaci książki Garrarda Conleya, ale nie widać tego po nim. Jak to zwykle bywa, trudno przełożyć chłodną słowną analizę na język filmu, lepiej rzeczywiście zrobić coś w rodzaju rodzinnego melodramatu grającego nam na uczuciach. Naczelne przesłanie chrześcijaństwa jest takie, że jesteś grzesznikiem, ale dostałeś od Jezusa szansę na zbawienie. Jared wie o tym aż za dobrze, bo jego ojciec jest pastorem mocno fundamentalistycznego odłamu chrześcijaństwa. Cóż dopiero, gdy musisz ukrywać swoje grzeszne, homoseksualne popędy. Swoją drogą, biblijne potępienie homoseksualizmu w bardzo słaby sposób odzwierciedla się w słowach samego Jezusa – jedynie na tej zasadzie, że ani joty nie można zmienić w „Prawie i Prorokach”, czyli w Starym Testamencie.  Ciekawe, że bezpośrednie i mocne potępienie rozwodów u Jezusa nie jest już traktowane z taką powagą (może dlatego, że to naprawdę JEST ingerencja w „Prawo i Proroków”). Akcja filmu osadzona jest w czasach zamierzchłych, czyli pierwszej dekadzie naszego wieku, jeszcze przed legalizacją małżeństw homo, ale nawet dzisiaj, kiedy zrównano gejów w prawie, wielu Amerykanów wciąż wysyła dzieci na terapie konwersyjne. Jest to niby kwestia wolnej woli, ale nastolatek postawiony przed wyborem: terapia albo wylot z domu, nie ma alternatywy. W dodatku wykładają na ten cel niemałą kasę, co poniekąd tłumaczy małą popularność takich terapii w Polsce. Homoseksualizm Jareda wychodzi na jaw krótko po jego wyprowadzce do college'u, ale bynajmniej nie z powodu jego rozpasania – wręcz przeciwnie, jego seksualne doświadczenia miały charakter sporadyczny i powierzchowny, bo chociaż najostrzejsza forma kontaktu seksualnego była w istocie próbą gwałtu na nim, można powiedzieć, że zachował dziewictwo. Z takim bagażem trafia do Love in Action, chrześcijańskiego ośrodka „terapeutycznego” dla gejów. Jak można się było spodziewać, pod płaszczykiem miłości bożej urządza się homoseksualnej młodzieży (takiej starszej również) specyficzne seanse nienawiści. „Terapię” prowadzą dyletanci, którzy często są „wyleczonymi” gejami, a którym wydaje się, że wystarczy Biblia i Jezus. W ramach „terapii” szuka się przyczyn homoseksualizmu, bo przecież ten „chory wybór” może być uzasadniony tylko traumami z dzieciństwa, na przykład promiskuityzmem chomika lub zmaskulinizowaną matką. Dajmy sobie spokój z tą herezją, że orientacja seksualna ma charakter wrodzony i nijak od człowieka nie zależy. „Terapeuci” przestrzegają przed zniewieściałością, na przykład zakładaniem nogi na nogę. Na to bym odrzekł, że najbardziej męskich facetów ociekających testosteronem widziałem nie gdzie indziej, jak w pornosach dla gejów. Męka Jareda w Love in Action nie trwała długo, bo zaledwie parę dni, ale zapadła mu mocno w pamięć. Jak można było przypuszczać, matka wsparła syna w decyzji przerwania „terapii”, ale z ojcem pastorem sprawa będzie trudniejsza. Przekazuję głos redaktor Janickiej.

niedziela, 3 marca 2019

Goodbye Jesus: An Evangelical Preacher’s Journey Beyond Faith (Tim Sledge)

Tim to kolejny znajomy z Twittera, którego książkę przeczytałem. Jest to dość obszerna pozycja, a zasadniczo dzieli się na trzy części. W pierwszej poznajemy drogę Tima do funkcji pastora, a potem jego przewodniczenie kolejnym kongregacjom. Z trzeciej został wyrzucony wbrew sukcesom, jakie odnosił, bo jego kościół przyciągał ciągle wielu nowych wiernych, tyle że nie takich, którzy podobaliby się starym członkom. Chodziło zasadniczo o to, że Tim organizował grupy wsparcia dla ludzi, którym się w życiu nie powiodło, podczas gdy poprzedni wierni niczym inżynier Mamoń – chcieli słuchać tylko kazań o wspaniałym Bogu i przyszłym szczęściu wiecznym. Jest to opowieść, której długość zdecydowanie przekracza mój poziom zainteresowania tematem, ale jednak nie żałuję. Można od kuchni poznać zasady rządzące kongregacjami południowych baptystów. Pastor jest człowiekiem wynajętym do roboty, podlega ewaluacji, dostaje podwyżki lub nie, a na przykładzie Tima widzimy, że może być niespodziewanie zwolniony, nawet jeśli stoi za nim większość wiernych. Nigdy nie sądziłem, że księża i pastorzy są hipokrytami, zapewne spora większość z nich szczerze wierzy w swojego Boga i taki pogląd utrwalił mi się po lekturze. W części drugiej książki Tim przestał być pastorem i zaczął pracować w firmie z branży internetowej, wtedy były to początki. Jako wierny chciał Tim znaleźć pociechę podobną do tej, którą oferował w swoim kościele, ale ku swemu zaskoczeniu, spotkał się z reakcją nieomal wrogą. Był wprawdzie po rozwodzie, ale agresywny pastor, który go kopnął (metaforycznie) w tyłek, miał rozwodników nawet wśród świeckich diakonów. Był to kolejny, mocny wyjątek od reguły wiary, według której ludzi pobożni wyróżniają się dobrocią i uczciwością. Z kolei bliższa znajomość z młodym krewnym nowej żony, który był gejem, sprowokowała Tima do zadania pytania, czy ów gej – człowiek miły i sympatyczny – jest skazany na piekło. Jeśli tak, to jak to świadczy o kochającym Jezusie? W ten sposób przechodzimy do części trzeciej, w której Tim rozprawia się z chrześcijaństwem i religią w ogóle. Dla ateisty jest to część najciekawsza, a szczególne wrażenie robi alegoria o Niesamowitym Dysku za 99 dolarów, niewielkim urządzeniu na baterie, z dwiema diodami, które ma spełniać wszystkie życzenia. Do dysku dołączona jest ponad tysiącstronicowa instrukcja. Krótko mówiąc, dysk spełnia najlepiej te życzenia, na których spełnienie masz największy wpływ. Jeśli poprosisz dysk o podwyżkę, a jej nie dostaniesz, to ostatecznie znaczy, że spełnienie tego życzenia nie wyszłoby ci na dobre. Po pewnym czasie jesteś tak przekonany do dysku, że nigdy nie przyjdzie ci do głowy sprawdzić, co jest w środku. A gdybyś zajrzał, zobaczyłbyś tylko druciki wiodące od baterii do diod, nic poza tym. Proste jak religia.

[36]
Essentially, to some Baptist ministers, theological liberalism was an abandonment of faith.

[155, tytuł kazania Tima]
„How to Be Balanced Without Being Boring”

[221]
Concerned that this segment of the population was growing too large, the Egyptian Pharaoh ordered Hebrew midwives to kill any male Hebrew baby as soon as he was born. The Hebrew midwives who lied to Pharaoh to save the lives of the Hebrew boy babies were blessed by God.
To spowodowało spore kontrowersje, bo wyszło na to, że pastor sporej kongregacji pochwała kłamstwo. Niby dlaczego, skoro nie ma przykazania „Nie kłam”, a jest za to dużo mądrzejsze „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu”. Gdybym kłamstwem mógł kogoś ocalić, to skłamałbym bez wahania. Na tym przykładzie widać, że moralność to coś dużo subtelniejszego niż dziesięć przykazań lub wyobrażenia na ich temat.

[234, specyficzne wierzenia Baptystów]
Bad things will happen on the earth, then Jesus will return again—a second 2nd coming—to begin a 1,000-year rule. At the end of the 1,000-year rule, a great battle will take place in which Jesus will defeat Satan, then eternity will begin. If this seems confusing, you can relax, because it is confusing, even when you’ve studied it extensively.

[235, fragment anonimowego listu do pastora Tima]
It is obvious and publicly stated that Christ, in your view, is coming to punish those who do not believe—Jews, Hindus, Muslims, Atheists and probably Roman Catholics, Presbyterians, Episcopalians, and others as well—in summary, all but premillennialist, backward, legalistic, Southern Baptists like yourself and your right-wing, culturally-deficient and psychologically-needy congregation. Heeeew haaaaw to that, partner.
Jak miło zobaczyc, że jedni chrześcijanie posyłają innych do piekła. Jeśli rację mają południowi baptyści, Karol Wojtyła smaży się teraz w piekle.

[254]
When you’re with sharks, don’t bleed.
Ufny pastor Tim zwierzył się ze swoich rozterek i wątpliwości przed grupą świeckich trzymających władzę w kongregacji. Wkrótce potem został zwolniony.

[307]
As conservative as I was, even I conceded that Adam and Eve might not have been two actual individuals, and that the earth could be much older than the 6,000-year estimate promoted by biblical literalists.

[330]
Christian theology taught that I wouldn’t be on the receiving end of warm, unconditional support from my irreligious aunt and uncle, and I would from my devout aunt. But the opposite was true.
W trudnych chwilach większego wsparcia Tim zaznał od niereligijnego wujostwa niż od pobożnej ciotki. Niby drobiazg, ale oni tam naprawdę wierzą, że zawierzenie się Jezusowi odmienia człowieka na lepsze.

[381, pierwsze wątpliwości Tima]
A loving God would not send anyone to hell. Hell is a primitive, fabricated concept used to frighten people into obedience. It doesn’t exist.

[384, gdyby Tim został liberalnym chrześcijaninem]
I wouldn’t need to worry about why, in the Old Testament book of Leviticus, God included among the types of people who could not participate in a food offering to him—and thus desecrate his sanctuary—those who were blind, lame, disfigured, deformed, crippled, or hunchbacked. Dwarfs and those with eye defects or damaged testicles were also forbidden to participate.

[390]
How can individuals who are supposedly connected to the same God— changed by him, talking and listening to him, and using the same book he has provided for guidance— be so at odds with each other so often?
Pytanie ważne, bo niby czemu istnieje tyle różnych chrześcijańskich denominacji, skoro wszystkie odwołują się do tego samego źródła?

[402, wiara „ubogaca”?]
I’m glad I got out before faith’s emptiness destroyed me.

[409, stwierdzenie z punktu widzenia pastora]
Why look for problems in the Bible when I could end up with no satisfactory answers, a situation that could lead to a broken faith, and— as a result— limited vocational alternatives.

[420]
And it’s fair to ask, “Why didn’t the resurrected Jesus appear to the Roman Emperor Tiberius Caesar?”

[421]
All through history, adherents of various faiths, have claimed to see miracles and supernatural appearances. If such events are in line with one’s own faith, they are believed. Otherwise, they are discarded.

[428, gdyby Jezus bardziej się troszczył o ludzi]
But wouldn’t this have been a great time to tell people about germs, to explain why they should wash their hands, and why they should be careful where they get their drinking water?

[431]
So, what God supposedly cannot do— make people who always obey while still having a meaningful, willful identity that is pleasing to him— he actually promises to do when heaven comes around.
Cha cha cha, trafiony zatopiony.

[453]
How can anyone know with certainty if some form of ultimate intelligence exists— some form of higher power that we do not yet understand?
Tim chce uniknąć łatki „ateisty”. Tu akurat mu nie wyszło, bo tylko w pojęciu dzieci i teologów ateiści twierdzą, że nie ma boga. Tymczasem ateiści pytają „dlaczego mam wierzyć w twojego boga?”. Drobny szczegół, ale ważny.

Opowieść przodka. Pielgrzymka do początków życia (Richard Dawkins, Yan Wong)

Gruby ten e-book, ale wart przeczytania. Choćby dlatego, żeby zrewidować swój poglad, że ewolucja to takie proste zjawisko. Zacznijmy od tego, że Darwin nie urodził się na naukowej pustyni. Koncepcje, które połączył w swoją teorię, istniały przed nim, a mimo to nikt wcześniej wpadł na ten pomysł. Dodatkowy atut Darwina to przejrzystość stylu, jego książka – dzieło par excellence naukowe – było napisane przystępnie i rzeczowo. W tamtych czasach genetyka dopiero raczkowała, a dziś sekwencjonowanie DNA to rzecz banalna, ale w połączeniu z ewolucjonizmem – analiza chromosomów staje się wyrafinowaną dziedziną wiedzy. Dlatego z pokorą przyznaję, że niektóre opowieści Dawkinsa są dla mnie mało przystępne. DNA jest tworem zaskakującym, bo niby ma służyć kodowaniu białek, ale jedynie dziesięć procent jest wykorzystywane w tym celu. Rola pozostałego DNA jest dość tajemnicza, ale są pewne koncepcje, że potrzebne jest wtedy, gdy koduje się białka potrzebne na przykład w komórkach wątroby – na jakiejś zasadzie DNA „wie”, że tam i wtedy potrzebne jest to i to. Inna sprawa to zaśmiecenie DNA wirusami, które wkomponowały się w chromosom i taki znalazły sposób na replikację. Jak niedawno się dowiedziałem, zdołano wyhodować świnię bez wirusów w DNA, a konkretniej – bez tych wirusów, które szkodziłyby człowiekowi, gdyby dokonać transplantacji narządów ze świni na człowieka. Jest to tym bardziej możliwe, że rozmiarowo nasze organy są dobrze dopasowane. Wracając do ewolucji, dobór naturalny nie jest jedynym czynnikiem, który wpływa na wygląd i funkcje żywych organizmów. Jest jeszcze dobór płciowy, dzięki któremu mamy ogon pawia lub altanki altanników. Nie zapominajmy o doborze sztucznym, czyli kontrolowanym przez człowieka. Do dziś mnie dziwi fenomen dzikiej kapusty, z której człowiek zdołał wyhodować nie tylko zwykłą kapustę, ale również brokuły, kalafiory i brukselkę. Ewolucja jest teorią naukową szczególnie mocno atakowaną przez fundamentalistów religijnych. Czy ktoś widział małpę, która urodziła człowieka? – pytają, wykazując się totalną ignorancją. Zmiana gatunkowa nie dokonuje się z pokolenia na pokolenie, dlatego na przykład nie może być mowy o „pierwszych ludziach”. Ewolucja burzy również pogląd o szczególnej pozycji człowieka pośród wszystkich istot żyjących. Nie ma organizmów „ewolucyjnie wyższych”, a wszystkie obecnie żyjące mają tę wspólną cechę, że są potomkami istot, które przetrwały i zdołały spłodzić potomstwo. Czy urocze skądinąd żebroplawy są pod tym względem gorsze od nas, ludzi? Jak się szacuje, tak zwane wielkie wymierania dokonywały się mniej więcej w takim tempie, jakie obserwujemy obecnie, kiedy jeden gatunek po drugim znika z naszej planety na skutek działalności człowieka. Jesteśmy dobrze rozpędzeni w likwidacji różnych form życia, więc jest szansa, że skończymy jak ta Lemowa maszyna, która się sama od siebie odjęła. Gdyby ewolucja miała jakieś sensowne priorytety, powinna unikać tworzenia istot rozumnych, które pokazują na naszym przykładzie, jakim potrafią być zagrożeniem dla biosfery. Parę słów o samej książce. Główna jej koncepcja to uporządkować świat ożywiony wedle kryterium wspólnego przodka z człowiekiem. Każde dwie żyjące istoty mają wspólnego przodka, jakkolwiek to może dziwić, jeśli zestawimy człowieka z bananowcem. Autor skupia się przede wszystkim na zwycięzcach ewolucyjnego maratonu, z rzadka wspomina o naszych wymarłych kuzynach. Tych wymarłych jest zwłaszcza wielu w początkowej fazie, a dotyczy to różnego rodzaju hominidów, które nie dotrwały do naszych czasów. Najbliższymi naszymi nieludzkimi krewnymi są szympanse, a gdyby wyginęły – awansowałyby goryle. To uświadamia nam, jak względne jest pojęcie ewolucyjnego pokrewieństwa. Zauważmy, że gdyby podobną książkę napisała stokrotka, ludzie pojawiliby się w niej gdzieś w partiach końcowych. Kolejne rozdziały poświęcone są spotkaniom z coraz dalszymi krewnymi, a część z nich ma swoje opowieści. Już od Ezopa zwierzątka w literaturze musiały być mądre i dowcipne, ale i one by się zdziwiły o czym tu opowiadają. O genach Hox kształtujących odnóża, o odśmieconym lub zaśmieconym DNA (jak w przypadku cebuli, której genom jest parokrotnie większy od ludzkiego) lub o gatunkach pierścieniowych na przykładzie salamander w Dolinie Kalifornijskiej, w przypadku których załamuje się nasz pogląd na gatunek jako dobrze zdefiniowaną grupę istot wyraźnie oddzielonych od reszty biosfery. Każde porównanie, każda racjonalna myśl jest budowaniem przybliżonego modelu świata, który powoli zaczyna przesłaniać rzeczywistość, jak nas uczy buddyzm zen. Jak ujmuje to Dawkins, ewolucja stanowi wyzwanie dla „nieciągłego umysłu”. Na stronie OneZoom można bawić się fraktalnym drzewem życia.

[20, o względności ewolucyjnego postępu]
Obdarzony świadomością historyczną jerzyk, dumny, co zrozumiałe, z możliwości latania, tego ewidentnie nadrzędnego osiągnięcia organizmów żywych, będzie uważał ród jerzyków – tych spektakularnych maszyn o skośnych skrzydłach, które potrafią pozostawać w powietrzu przez rok bez przerwy i nawet kopulują w locie – za szczyt ewolucyjnego postępu.

[49]
Nazwijmy tego konkretnego małego ssaka Henry (tak się składa, że to częste imię w mojej rodzinie). Chcemy udowodnić, że jeśli Henry jest moim przodkiem, musi być także twoim. Wyobraźmy sobie przez chwilę sytuację przeciwną: ja pochodzę od Henry’ego, a ty nie. Jeśli tak by było, linia twoich przodków i linia moich musiałyby biec obok siebie, nigdy się nie stykając, przez 100 milionów lat ewolucji, aż do chwili obecnej. Nigdy by się nie skrzyżowały, a jednak doszłyby do tego samego ewolucyjnego punktu – w którym jesteśmy na tyle podobni, że twoi krewni nadal mogą krzyżować się z moimi. To czysty absurd.

[108]
Z szacunków przeprowadzonych w 2011 roku przez Michaela Bluma i Mattiasa Jakobssona wynika, że najwcześniejsze rozgałęzienia w ludzkim drzewie genowym na ogół miały miejsce ponad milion lat temu. To oznacza, że wiele z naszych obecnych różnic genetycznych powstało, zanim jeszcze narodził się człowiek współczesny – często są od niego starsze o kilkaset tysięcy lat. Raz jeszcze zderzamy się tu z różnicą między myśleniem na poziomie genowym i na poziomie osobniczym.
Inaczej mówiąc, jesteśmy zestawem genów, a niektóre z nich krążyły w przyrodzie długo przed powstaniem naszego gatunku.

[153]
Literatura popularnonaukowa dotycząca ludzkich skamieniałości ekscytuje się rzekomą ambicją odkrycia „najstarszego” ludzkiego przodka. To zupełne głupstwa. Można postawić konkretne pytania, na przykład: „Który przodek człowieka pierwszy chodził na dwóch nogach?” albo „Jakie zwierzę jako pierwsze było naszym przodkiem, ale już nie przodkiem szympansów?”, czy też „Jaki był najstarszy przodek człowieka, który miał objętość mózgu powyżej 600 cm3?”. Takie pytania przynajmniej teoretycznie coś znaczą, chociaż w praktyce trudno na nie odpowiedzieć, a niektóre mają tę wadę, że tworzą sztuczne luki w nieprzerwanym kontinuum. Jednak pytanie „Kto był najstarszym przodkiem człowieka?” nie znaczy kompletnie nic.

[251]
Jednak na przykład tetrachromatyczne żółwie mogłyby być rozczarowane nierealistycznymi (dla nich) obrazami na naszych ekranach telewizyjnych i kinowych. (...) U ludzi dichromatyzm dotyka około 2 procent mężczyzn.
Przypominam, że ludzie są na ogół trichromatyczni. Genetyczny dichromatyzm przejawia się między innymi nierozróżnianiem zieleni od czerwieni, ale taka przypadłość spotyka również mężczyzn z innych powodów (około ośmiu procent).

[270, o madagaskarskich drapieżnikach]
Najsłynniejsza z nich jest fossa, coś w rodzaju wielkiej mangusty rozmiarów beagle’a, ale z bardzo długim ogonem. Do jej mniejszych krewniaków należą falanruk i fanaloka, której nazwa łacińska brzmi – zapewne żeby wszystkim się myliło – Fossa fossana. Natomiast łacińska nazwa fossy to Cryptoprocta („ukryty odbyt”), w związku z tym, że jej odbyt ukryty jest w worku skórnym, co przypuszczalnie ma pomóc w znaczeniu terenu zapachem.

[315]
Cały czas wracamy do szoku wynikającego z dowodów molekularnych: walenie są nie tylko kuzynami wszystkich parzystokopytnych, ale należą do nich (...).

[393]
Jednak pstrągi są bliższymi kuzynami człowieka niż rekinów.
Przyznaję, że szok. To pokazuje, że nasza systematyka biologiczna jest w dużej mierze arbitralna. Powyższe stwierdzenie rozumiem tak: gdyby prześledzić krewnych pstrąga pośród obecnej fauny, to ludzie wyprzedziliby rekiny, bo wspólny przodek pstrąga i człowieka wystąpiłby wcześniej niż wspólny przodek pstrąga i rekina.

[448]
W istocie, gdybyśmy wzorem żab i salamander poprzestali na ośmiu palcach u rąk, w naturalny sposób myślelibyśmy w systemie ósemkowym, byłoby nam łatwiej zrozumieć logikę binarną i może znacznie wcześniej wynaleźlibyśmy komputery.

[452, inny przykład gatunków pierścieniowych]
Mewa srebrzysta i mewa żółtonoga w Europie nigdy się nie krzyżują, chociaż łączy je nieprzerwany ciąg krzyżujących się koleżanek i kolegów, biegnący dookoła świata.

[478, o pierwszych tetrapodach]
Zupełnie niedawno odkryto w Polsce wspaniały zbiór śladów stóp, zwany tropami z Zachełmia.

[480]
Inną grupę chodzących ryb (doskonałokostnych) tworzy podrodzina Oxudercinae z rodziny babkowatych, na przykład poskoczki Periophthalmus. Niektóre z tych ryb spędzają więcej czasu na lądzie niż w wodzie. Żywią się owadami i pająkami, których na ogół w morzu nie znajdziemy. Możliwe, że nasi dewońscy przodkowie cieszyli się podobnymi korzyściami, kiedy po raz pierwszy wyszli z wody, bo zarówno owady, jak i pająki wybrały się na ląd przed nimi. Poskoczek skacze po przybrzeżnych równinach błotnych, może także pełzać za pomocą płetw piersiowych, których mięśnie są tak dobrze rozwinięte, że podtrzymują jego ciężar. Gody poskoczków odbywają się częściowo na lądzie, a samiec może robić „pompki”, jak to mają w zwyczaju niektóre samce jaszczurek, aby pokazywać samicom swój złocisty podbródek i gardło.

[586, o konikach polnych C. brunneus i C. biguttulus]
Jednak w przeciwieństwie do – powiedzmy – lwów i tygrysów, które mogą krzyżować się w zoo i rodzić (bezpłodne) „lwyrysy” i „tygrylwy”, te koniki wyglądają identycznie. Najwyraźniej jedyna różnica dotyczy ich pieśni godowych.

[594]
Cytowałem już wcześniej wizję Nowej Republiki H.G. Wellsa z Wizji przyszłości i przytoczę ją tutaj ponownie, bo to bardzo pouczające przypomnienie, że czołowy brytyjski intelektualista, uważany w swoich czasach za postępowego, o sympatiach lewicowych, mógł mówić tak przerażające rzeczy zaledwie sto lat temu i właściwie przechodziło to niezauważenie.
A jak Nowa Republika będzie traktować niższe rasy? Jak będzie sobie radzić z czarnym? (…) z żółtym? (…) z Żydem? (…) z tymi chmarami czarnych, brązowych, brudnobiałych i żółtych ludzi, którzy nie są w stanie sprostać nowym potrzebom wydajności? Cóż, świat jest światem, a nie instytucją dobroczynną, więc zakładam, że będą musieli odejść (…). System etyczny Nowej Republiki, system etyczny, który będzie dominował w państwie światowym, zostanie ukształtowany przede wszystkim, by sprzyjać prokreacji tego, co świetne, efektywne i piękne w ludzkości – pięknych, silnych ciał, jasnych i potężnych umysłów (…). A metodą, którą natura do tej pory stosowała w kształtowaniu świata, poprzez którą zapobiegała temu, by słabość rodziła słabość, (…) jest śmierć (…). Mieszkańcy Nowej Republiki (…) będą mieli ideał, który uczyni zabijanie wartym zachodu [Wells 1902, 315].
[620]
Można skonstruować bardzo bujne drzewo rodowe genów homeoboksowych, istniejące tuż obok drzewa genealogicznego zwierząt, u których geny te występują. Oba drzewa są równie zasadne.

[622-625]
Duża podgromada Bdelloidea należy do typu wrotków (...). Istnienie wrotków z tej grupy jest ewolucyjnym skandalem. Nie ja wymyśliłem ten bon mot – pobrzmiewa w nim niepodrabialny ton Johna Maynarda Smitha. Wiele wrotków rozmnaża się bez seksu. Przypominają pod tym względem mszyce, straszyki, różne chrząszcze i kilka jaszczurek, więc nie to jest szczególnie skandaliczne. Maynardowi Smithowi naprawdę ością w gardle stanęło coś innego: otóż Bdelloidea jako całość rozmnażają się wyłącznie bezpłciowo – wszystkie co do jednego. (...)  Stwierdzenie, że istnieje 360 gatunków Bdelloidea, wiąże się z pewnym problemem. Według biologicznej definicji gatunek to grupa osobników, które krzyżują się ze sobą, a nie z innymi. Nasze wrotki są aseksualne i z nikim się nie krzyżują. Każdy osobnik jest odizolowaną samicą, a każda z jej córek idzie sobie własną drogą, w genetycznej izolacji od wszystkich innych osobniczek. Kiedy więc mówimy o 360 gatunkach, możemy mieć na myśli tylko to, że istnieje 360 charakterystycznych typów, które nam, ludziom, wydają się na tyle różne, że spodziewalibyśmy się, że gdyby w ogóle rozmnażały się płciowo, to nie wybierałyby innych typów na seksualnych partnerów.

[626, obserwacja Billa Hamiltona]
Jak często widzisz ludzi uprawiających seks? Gdybyś był Marsjaninem i rozejrzał się wokół, byłbyś przekonany, że jesteśmy aseksualni.

[630]
Zwrócę tylko uwagę na fakt, że wrotki Bdelloidea są paradoksem w paradoksie. W pewnym sensie przypominają tego żołnierza w plutonie marszowym, którego matka zawołała: „Idzie mój synuś – tylko on trzyma krok”.

[680]
Morskie ślimaki z grupy mięczaków zwanej nagoskrzelnymi...
Wspominam, bo pod względem ubarwienia to spektakularne stworzenia.

[692]
Jednak retoryka holistycznej harmonii może się przerodzić w jakiś szalony mistycyzm spod znaku księcia Karola. Istotnie, idea mistycznej „równowagi natury” często przemawia do tych samych ptasich móżdżków, których właściciele chodzą do szarlatanów, aby „zbilansować swoje pole energetyczne”.

[727]
Do workowców należą słynne i ważne rodzaje grzybów, takie jak Penicillium, pleśń, z której Fleming przypadkowo otrzymał – i w znacznej mierze zignorował – pierwszy antybiotyk, odkryty ponownie przez Floreya, Chaina i innych trzynaście lat później.

[767]
To dzięki datowaniu węglem 14 udowodniono, że w Całunie Turyńskim nie mógł odcisnąć się wizerunek Jezusa, ponieważ materiał pochodzi ze średniowiecza.

[784]
Sam Mixotricha paradoxa jest miastem.
Jest to pierwotniak, którego kolonie występują w trzewiach termitów i pozwalają im trawić drewno. Mixotricha jest miastem w tym sensie, że pokrywające go włoski są w istocie bakteriami żyjącymi w symbiozie. Termity budują swoiste miasta, każdy termit jest miastem dla Mixotricha, a ten ostatni jest miastem dla bakterii.

[1001]
jedyna w swoim rodzaju mięsożerna gąsienica...
Mowa o pewnym gatunku hawajskim. A polski modraszek? O modraszku nie wspomniał, skandal!

[1013]
Tom Lehrer, prawdopodobnie najdowcipniejszy kompozytor komicznych piosenek wszech czasów, na jednej ze swoich partytur zapisał następującą muzyczną wskazówkę: „Trochę za szybko”.

sobota, 2 marca 2019

The Happy Prince

Bi­gamia po­lega na tym że ma się o jedną żonę za dużo. Mo­noga­mia też. Oscar Wilde był znany z wielu takich cytatów, trafnych, paradoksalnych, zabawnych. Jak na paczkach papierosów daje się ostrzeżenia o impotencji lub raku płuc, tak na ten film należałoby nalepić przestrogę, że tu nie będzie tego dowcipnego Wilde'a, duszy towarzystwa. Preferencje seksualne Wilde'a były zapewne tajemnicą poliszynela i nikt nie wpadłby na pomysł czynienia użytku z paragrafów o łamaniu obyczajności, gdyby Wilde poprzestał na zadawaniu się ludźmi pospolitymi. A że „uwiódł” potomka arystokratycznego rodu i wdał się - nieco z własnej głupoty - w proces, został skazany na parę lat ciężkich robót, a po odsiedzeniu wyroku wyjechał z Anglii. I takiego właśnie Wilde'a zobaczymy - schorowanego, podstarzałego i złamanego. Czy ostatnie lata życia Wilde'a to taki dobry materiał na film? Niewątpliwie odchodzi człowiek niezwykły, ale z wieloma mniej wybitnymi postaciami dzieje się podobnie. Przez jakiś czas wydaje się nawet, że jest możliwy powrót do dawnego życia, kiedy do Wilde'a przyjeżdża jego kochanek Alfred i razem wyjeżdżają do Neapolu. Urządzają tam sobie homoseksualne schadzki z włoskimi rybakami, aż jedna z matek wpada, aby przypomnieć synowi, że ma żonę i dziecko, ale wychodzi ucieszona, bo nie znalazła żadnych kobiet, więc nie ma mowy o zdradzie. A syn poniekąd okazywał troskę o żonę i dziecko - w sensie bytu materialnego. Sielanka nie trwa długo, Wilde wraca do Paryża, gdzie żyje z zapomogi od żony, a ta wkrótce umiera, więc kwestia samego przeżycia staje się problematyczna. Na szczęście otaczają go przyjaciele z dawnych lat, którzy przyprowadzają księdza na ostatnie namaszczenie. Tytuł nawiązuje do nowelki Wilde'a, która jest wpleciona w fabułę filmu jako opowieść w odcinkach dla dwóch braci w Paryżu, z których starszy bywa płatnym kochankiem Wilde'a, podczas gdy młodszy robi za alfonsa. Jak chcą nam wmówić twórcy, chłopcy byli jednymi z żałobników po zmarłym. Może i tak...

Green Book

Oglądałem to przed rozdaniem oskarów, ale czułem, że to jest film oskarowy na dzisiejsze czasy. Nawet gdyby wszystkie kwestie rasowe zostały w świecie rozwiązane i nikt nie miałby do nikogo żadnych roszczeń lub pretensji - wtedy też warto by od czasu do czasu przypominać, jak niesamowicie rasistowski był świat jeszcze pół wieku temu z okładem. O ironio, ludzie przed sześćdziesięciu laty też zapewne by to powtórzyli. Wiele niegdysiejszych światłych postaci, jak Lincoln lub Dickens, byłoby dzisiaj uznanych za paskudnych rasistów. Sytuacja przedstawiona w filmie jest niezwykła, bo czarnemu „arystokracie” usługuje Tony, biały, który wcześniej skądinąd dał się poznać jako rasista. Ale cóż, za coś żyć trzeba. Jest więc okazja do grania na wielu fortepianach. Jeden z nich wygrywa znaną piosnkę o człowieku z ludu, który uczy pana radości życia. Z innego usłyszelibyśmy hymn gejowski w rodzaju YMCA, bo nasz Dr Don Shirley (postać autentyczna) okazuje się być homo, co akurat tutaj powoduje tylko jedną z wielu komplikacji. Jeszcze jeden motyw to ten, w którym dwóch nieprzepadających za sobą ludzi po paru tygodniach bliskiej współpracy staje się przyjaciółmi. Dr Shirley jest znanym muzykiem, który wykonuje coś w rodzaju jazzujących wariacji na tematy klasyczne, stał się przez to ulubieńcem białych snobów, którzy - tu moje domniemanie - patrzą na niego jak na cudowne dziecko w rodzaju Mozarta lub małpkę, która potrafi powozić karetą. Mimo wszystko, na południu Stanów nie jest Dr Shirley kimś, kto mógłby skorzystać z toalety dla białych lub zjeść w restauracji, w której przebywają późniejsi słuchacze jego koncertu. Tytułowa zielona książeczka to świadectwo rasowego apartheidu lat pięćdziesiątych, w którym wyszczególniono hotele i restauracje, gdzie mogli przebywać czarnoskórzy. Były jeszcze słynne „miasta zachodu słońca”, w których czarnoskórym nie wolno było pojawiać się po zachodzie. Wszystko to zostaje nam przypomniane i podlane słodko-gorzkim sosem, bo relacje Tony'ego z Shirleyem są dość komiczne. Na szczęście nie jest to typowy film oskarowy, po którym pytam się jak kotek „co ja pacze?”. Dwaj główni aktorzy są niesamowici, Viggo - bo jest tak niepodobny do Aragorna, jak tylko można sobie wyobrazić. Z kolei Ali grający Shirleya albo umie tak świetnie grać na pianinie, albo świetnie imitować, albo zrobili tu jakieś filmowe czary mary. W każdym razie widzimy Alego grającego na fortepianie, a dodatkowe wzruszenie to było wykonanie 25 etiudy Chopina. Już zdążyłem zapomnieć o tej piękności.

Beach Rats

Rozumiem, że można nie mieć chęci, aby ujawniać się ze swoja orientacją seksualną (nie dotyczy heteryków), ale żeby zaraz udawać zainteresowanie pannami? To bardzo zły pomysł, bo jak pokazuje życie, nawet wytrwanie w związku monogamicznym z osobą, która odpowiada twoim preferencjom seksualnym, jest już jakimś wyzwaniem, cóż dopiero kiedy nie odpowiada... Główny bohater filmu, Frankie, właśnie tak postępuje. Jest częścią małej grupy chłopaków, i niby jest mu z nimi dobrze, ale nie do tego stopnia, żeby się wyoutować, a z biegiem czasu okaże się, że jest bardzo specyficzny powód, dla którego pozostali go cenią - nie zdradzę co, ale będąc w sytuacji podbramkowej Frankie planuje wykręcić świństwo poznanemu w sieci gejowi, sympatycznemu młodzieńcowi, z którym - kto wie? - mógłby się Frankie związać bliżej, gdyby okoliczności sprzyjały. Okoliczności rzadko kiedy idą na współpracę, jeśli w głowie masz „posępny galimatias”.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger