sobota, 31 października 2015
Wychowanie panien w Czechach czyli Výchova dívek v Čechách
Tytuł czeski jest zabawny, jak to zwykle bywa. Przez pół filmu nieco się dziwiłem temu, co oglądam, bo rok premiery w Polsce to 2007, ale sama produkcja powstała dziesięć lat wcześniej. Zmiana niewielka, ale w erze telefonów komórkowych parę rozwiązań fabularnych musiałoby trafić do kosza. Nie wiem jak kogo, ale mnie dziwią sytuacje, kiedy ktoś musi korzystać z budki telefonicznej lub pilnie ściągać pracownika z wakacji wysyłając po niego swojego goryla. Film powstał na podstawie książki, która jest autorefleksyjna, że hej, i jak nic omówiłby ją Browarny w swojej dysertacji, gdyby nie ten szczegół, że to dzieło nie jest wykwitem pisarstwa polskiego. Już na samym początku, kiedy główny bohater, pisarz Oskar, otrzymuje ofertę pracy od biznesmena-gangstera Krala, jesteśmy uprzedzeni, że teraz sobie pofantazjujemy. Oskar otrzymuje zadanie rozwijania talentu literackiego panny Beaty, córki Krala. Sprawa jest ciężka, bo dziewczę właśnie przeżyło zawód miłosny, ale jej ukochanemu było po prostu miłe życie, bo tatusiowi mało się podobał. Leży skąpo odziana w półmroku, pali papierosy i wypowiada pół zdania dziennie. W zasadzie wiemy, do czego dojdzie między Beatą i Oskarem, który żonaty jest i dzieciaty, więc naprawdę nie powinien. To wszystko takie niby fantazje, fikcja literacka, fikcja filmowa, ale kto tam wie, zakończenie jest niejednoznaczne, albo ja już zbyt śpiący byłem. Po filmie Basen też byliśmy nieco ogłupiali w podobny sposób. Film obejrzałem w wersji czytanej, legalnie na jutubie. Biedny lektor miał sporo wyzwań przed sobą, bo musiał czytać wplatane w film sentencje znanych osób, a nie wiedział, że imię Russella, czyli Bertrand, nie należy wymawiać z francuska. Największy ubaw miałem, kiedy lektor odczytał myśl osoby, której nazwisko brzmiało „lek”, a był to S.J. Lec. Sprawdźcie sami, 1:34:40.
What does the fox say?
Premier in spe, Beata Szydło, została już poinformowana o składzie swojego rządu [30:05]. Dowiedzieliśmy się o tym od Tomasza Lisa, a ponieważ z zasady nie wierzymy w niezdementowane pogłoski, w tę nie mamy powodu wątpić. OŹI, czyli osobowym źródłem informacji miał być anonimowy pisior z kręgów zbliżonych do.
czwartek, 29 października 2015
Śmierć fabuły nadchodzi
Ten wpis będzie spoilerem, ale tylko na życzenie. Oglądam ci ja serial o dziwnym chłopcu z oczyma żaby, w jego życiu znienacka pojawia się starszy facet, który mógłby być jego tatusiem, i wprowadza go do grupy terrorystycznej (w pewnym uproszczeniu), w której są inne postaci, między innymi dość pewna siebie dziewczynka. Przez parę odcinków coś się tam dzieje, są problemy, seks i narkotyki, a nawet zgon, aż tu nagle dowiadujemy się, że starszy facet jest prawdziwym tatusiem, tyle że wymyślonym, bo istnieje tylko w wyobraźni chłopca, gdyż oryginał wyzionął kopytka (©Kwiatek). A dziewczynka okazuje się siostrą chłopca i tatusia oczywiście nie widzi, bo jest to normalna dziewczynka, choć pewna siebie. Jakieś nowe mistrzostwo tu zaliczyliśmy, nowy Rubikon przekroczyliśmy, choć po Lincolnie-pogromcy wampirów nic nas nie powinno dziwić. Jaki to serial
Trybunał Konstytucyjny orzekł o kwocie wolnej od podatku
Kwestia jest dość subtelna i po wysłuchaniu paru opinii mam pewien mętlik. Kwota wolna od podatku podobno wcale nie musi być ustanowiona, ale jeśli już jest, to powinien istnieć mechanizm jej podnoszenia, który odciążyłby obywateli przygniecionych podatkami. Przyjmijmy na moment, że propozycje Platformy O. sprzed wyborów spełniały swoją funkcję lepiej niż podniesienie kwoty wolnej od podatku, przez co rozumiem sytuację, w której ludzie rzeczywiście ubodzy płaciliby mniejsze podatki, a pozostali - jak do tej pory. Zauważmy, że kwota wolna powoduje, że całe rzesze ludzi płacą mniej, i ci biedni, i ci mniej biedni. Po co więc bronić rozwiązań, które są mniej efektywne? Większa kwota wolna to mniej przychodów dla państwa, więc mniejsze możliwości działań socjalnych. Nie znam trybu pracy trybunału, ale śmiem wątpić, że zasiadają w nim eksperci ekonomiczni, albo chociażby wzywa się ich na konsultacje. Ja bym poprosił trybunał na przykład o wprowadzenie teorii przestrzeni Banacha jako elementu obowiązkowej edukacji, bo według mnie podniesie to poziom szczęścia w społeczeństwie [x]. Trybunał by to zapewne kompetentnie rozważył i wydał właściwy wyrok.
Jakub Urbanik nie weźmie ślubu za granicą
Sąd drugiej instancji podtrzymał wyrok sądu pierwszej instancji w sprawie odmowy wydania zaświadczenia w Urzędzie Stanu Cywilnego, która byłaby potrzebna, aby Urbanik mógł wziąć ślub ze swoim partnerem w Hiszpanii.
%#!@& (Jeśli dobrze pamiętam, tak bluzgały postaci w komiksie Kajko i Kokosz.)
W uzasadnieniu sąd odmienił przez wszystkie przypadki artykuł osiemnasty konstytucji. Może kiedyś osłabnę umysłowo na tyle, że w końcu pojmę, w jaki sposób szczególna ochrona heteroseksualnego małżeństwa oznacza możliwość odbieranie praw innym. Buraczane państwo polskie i tak nie uzna tego ślubu, miałoby ono jakiś sens jedynie za granicą, ale stamtąd nadal miałoby złowieszczy wpływ na szczególną ochronę małżeństwa w Polsce. To dość mistyczne. Przy tej okazji należy wspomnieć o artykule trzydziestym drugim o zakazie dyskryminacji. Wobec tego odmienię ten artykuł przez wszystkie przypadki.
%#!@& (Jeśli dobrze pamiętam, tak bluzgały postaci w komiksie Kajko i Kokosz.)
W uzasadnieniu sąd odmienił przez wszystkie przypadki artykuł osiemnasty konstytucji. Może kiedyś osłabnę umysłowo na tyle, że w końcu pojmę, w jaki sposób szczególna ochrona heteroseksualnego małżeństwa oznacza możliwość odbieranie praw innym. Buraczane państwo polskie i tak nie uzna tego ślubu, miałoby ono jakiś sens jedynie za granicą, ale stamtąd nadal miałoby złowieszczy wpływ na szczególną ochronę małżeństwa w Polsce. To dość mistyczne. Przy tej okazji należy wspomnieć o artykule trzydziestym drugim o zakazie dyskryminacji. Wobec tego odmienię ten artykuł przez wszystkie przypadki.
Artykuł trzydziesty drugi.O wszystkim tym wiem z ciekawej rozmowy z samym Urbanikiem.
Artykułu trzydziestego drugiego.
Artykułowi trzydziestemu drugiemu.
Artykuł trzydziesty drugi.
Artykułem trzydziestym drugim.
Artykule trzydziestym drugim.
Artykule trzydziesty drugi.
niedziela, 25 października 2015
Uległość (Michel Houellebecq)
To nawet dziwne, że do czytania tej książki tak intensywnie namawia Jacek Żakowski i inne postaci znane z Tok FM. Uległość na pewno nie wpłynie na zmianę tonu w „dyskusji” na temat imigrantów toczącej się obecnie w Polsce. A jeśli wpłynie - to nie na rzecz opinii, że przyjmować imigrantów można lub należy. Akcja powieści Houellebecqa rozgrywa się na początku lat dwudziestych naszego stulecia, kiedy lider Bractwa Muzułmańskiego, trzeciej siły politycznej we Francji, po serii dość korzystnych dla niego zdarzeń zdobywa władzę i zostaje prezydentem. Wśród postaci przewijają się znane nam nazwiska, Marine Le Pen czy François Hollande. Przejęcie władzy przez muzułmanów nie obywa się bez turbulencji, dochodzi do paru niemrawych zamachów, ale potem jakby wszyscy się z tym godzą i z pewną rezygnacją, choć nie powszechną, dopasowują się do nowej sytuacji. Dziewczęta ubierają się skromniej, uniwersytety stają się placówkami wyznaniowymi, w których wymagana jest konwersja na islam. Na te wydarzenia patrzymy oczami oczyma François, profesora Sorbony, specjalisty od literatury wieku XIX, szczególnie Huysmansa, raczej mało znanego u nas pisarza francuskiego z końca tego stulecia. To ważne, bo główny bohater stale rozmyśla o Huysmansie, ta postać staje się punktem odniesienia do jego przeżyć. Ważnym momentem w życiu Huysmansa było jego nawrócenie na katolicyzm, więc zastanawiamy się, czy nasz François też się na to zdobędzie, choć nie o katolicyzm będzie chodziło. Jeśli tak, to z innych niż Huysmans pobudek, bo siłą islamu, jak wnoszę z książki, jest powrót do patriarchatu z jego licznymi dla mężczyzn urokami wzmocnionymi jeszcze specyfiką tej religii. Czyż to nie urocze, że podstarzały facet, który nie miał wcześniej ochoty wiązać się na dłużej z żadną pyskatą babą, może mieć teraz dwie lub trzy potulne żony, wśród których byłaby świetna gospodyni oraz ledwo rozkwitła seksualna zabawka. I to bez tego mozołu, podchodów, przewlekłego randkowania - po prostu zgłaszasz zapotrzebowanie u swatki, wypełniasz formularz C5 i masz. To być może straszliwe uproszczenie, książka Houellebecqa jest na pewno dużo głębsza, mamy tu opis kolejnej zdrady klerków, jednak dużo ważniejszy od samej książki jest podjęty przez autora temat. Wisi w powietrzu niepokojące pytanie: czy europejski standard świeckości państwa jest zagrożony? Trudno przecież wyobrazić sobie męczenników za świeckość, którzy równie gorliwie co ludzie religijni bronią swoich racji. Czy lekarstwem w tej sytuacji byłoby wzmocnienie chrześcijaństwa? Może i tak, ale świeckość znowu przegrywa. Chrześcijaństwo obecnie nie wydaje się religią dążącą do dominacji, ale w sytuacji, kiedy miałoby być odpowiedzią na zagrożenie islamem - nie byłoby wyjścia. Zwłaszcza, że sami islamscy przywódcy mówią bez ogródek, że „islam będzie polityką albo nie będzie go wcale” (Chomeini). W pamięci utkwił mi niegdysiejszy tytuł z GW mówiący o najmłodszej córce Meczetu, czyli Francji. Było to jakieś dwadzieścia lat temu! Jeśli krakanie Houellebecqa miałoby się ziścić, to niemal na pewno właśnie w tym kraju. Zresztą opozycja chrześcijaństwo-islam wcale nie musi pierwszoplanowa. Jak mówi jedna z postaci u Houellebecqa:
[P]rawdziwym wrogiem muzułmanów, którego boją się i nienawidzą bardziej niż czegokolwiek innego, nie jest katolicyzm. tylko laicyzm, państwo świeckie, ateistyczny materializm [1536].Anglikański arcybiskup Canterbury przemówił jednym głosem ze swoim kolegą imamem, ale dla sprawiedliwości dorzućmy jego obronę Fry'a, który mówił o Bogu, jako postaci kapryśnej, wrednej i głupiej. Po imamie bym się tego nie spodziewał.
sobota, 24 października 2015
Jak nie obrazić uczuć religijnych?
Sprawa jest dość nieświeża, bo dotyczy wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie obrazy uczuć religijnych, czyli w sprawie piosenkarki Dody. Jak się tak temat ujmie, to od razu widać, że to bzdura, hucpa i bezczelność. Jako cytat z Dody obrażający uczucia religijne wymieniano głównie twierdzenie, że bardziej Doda wierzy w dinozaury niż w biblię. To obraża?! To nic, że za istnieniem dinozaurów mamy ogrom świadectw, podczas gdy zasadnicze biblijne bajki mają zerowe uwiarygodnienie w źródłach pozabiblijnych. Państwo Izrael wysupłało niezłe fundusze, aby odnaleźć archeologiczne ślady exodusu, ale skończyło się fiaskiem. Ewangeliczny Jezus jest też mocno wątpliwy, skoro o postaci dokonującej tak niezwykłych czynów jemu współcześni milczą jak zaklęci. W ramach dyskusji po wyroku trybunału orzekającym, że obraza uczuć religijnych jako element kodeksu karnego jest w porządku, usłyszałem głos, bodaj jednego z sędziów (kto wie, czy nie odznaczonego watykańskimi orderami przewodniczącego), że to prawo nie budzi kontrowersji, bo nie ma problemu z ustaleniem tego, co jest, a co nie jest obrazą. Naprawdę?! Obrażeni bywają ludzie, którzy nie widzieli Nergala drącego biblię, a znają relację z mediów. Poza tym powstaje pytanie, co jest ekwiwalentem uczuć religijnych dla ateistów? Nic? Wobec tego nie ma równości wobec prawa. Jeśli jednak coś, to wymagałoby to zmiany przepisu na dopuszczający obrazę z przyczyn religijnych, a tej ateista w Polsce na pewno ma okazję doświadczać, ilekroć faceci w sukienkach się zbiorą i coś oświadczą. Brzmi jak absurd, nieprawdaż, ale zapis o obrazie uczuć jest po prostu absurdalny i arbitralny, więc powinien być wypieprzony z KK. Teraz podam parę stwierdzeń i chciałbym, żeby mi ktoś wytłumaczył precyzyjnie, jak odróżnić te obrażające uczucia religijne od tych neutralnych.
- Jezus prawdopodobnie nie istniał.
- Ewangelie to bajki.
- Bóg wszechmogący i wszechwiedzący jest logicznie sprzeczny.
- Niektóre stwierdzenia Jezusa brzmią dziwnie.
- Jezusowi zdarzało się mówić bzdury.
- Biblia jest pełna sprzeczności.
- Tłumaczenie luk w wiedzy Bogiem jest umysłowym prostactwem.
- Preferowanym w biblii modelem rodziny jest wielożeństwo (ST), a w NT celibat jest stawiany wyżej niż rodzina.
- Idiotyzmem jest to, że Kościół katolicki broni rodziny szerząc celibat.
- Non sequitur jest podstawowym narzędziem rozumowań z pism Jana Pawła Drugiego.
Komunikuj swoje żale
Zgodnie z obecnymi trendami w psychologii dobrze byłoby, aby ludzie otwarcie mówili innym o tym, co im przeszkadza i o co mają żal. I słusznie, bo często nie wiemy, że swoim postępowaniem sprawiamy komuś przykrość. Do komunikacji nie trzeba stosować wyrafinowanych technik, wystarczy powiedzieć „Jest mi przykro, że...”. W związku z tym doszło do następującej rozmowy.
- Jest mi przykro, że rzucasz nerwowo sztućcami.
- A mnie jest przykro, że stosujesz ten dziwaczny szantaż emocjonalny.
To nie była rozmowa między mężem i żoną, ale wyobraźmy sobie, że tak. Następuje eskalacja, po której...
- Jest mi smutno, że dostałam wpierdol - mówi żona.
- Jest mi przykro, że rzucasz nerwowo sztućcami.
- A mnie jest przykro, że stosujesz ten dziwaczny szantaż emocjonalny.
To nie była rozmowa między mężem i żoną, ale wyobraźmy sobie, że tak. Następuje eskalacja, po której...
- Jest mi smutno, że dostałam wpierdol - mówi żona.
Nieprawda, że Jacek Kowalczyk
Nieprawda, że Jacek Kowalczyk jest wyjątkowo czułym na punkcie swoich działań biurokratą, który żąda rozwlekłych sprostowań na antenie radiowej po audycji poświęconej Wschodniemu Szlakowi Rowerowemu Green Velo. Nieprawda, że czepia się małostkowo publicystycznych uproszczeń czy przesadnie ujętych zarzutów. Nieprawda, że lepiej jest wziąć udział w dyskusji niż wymuszać sprostowania drogą sądową lub grożeniem wejścia na taką. Nieprawda, że Kowalczyk daje zły przykład innym urzędasom, jak mają upubliczniać swoje stanowisko.
wtorek, 20 października 2015
Jarosław Kaczyński jest homofobem
Powiedział 17 października w Legionowie:
Ludzie siedzą w więzieniach za to, że odmówili dania małżeństwa homoseksualistom albo wyrazili w oczywisty sposób weryfikowalny pogląd w tej sferze.Jest ten cytat przejawem głupoty, już choćby z tego powodu, że jest to argumentacja w stylu świętego Jana Pawła Drugiego, która jest piękna, ale jeśli się rozum wyłączy. Jaki to jest ten weryfikowalny pogląd i to w oczywisty sposób? Pominąwszy te kuriozalnie głupie, znane mi argumenty przeciwko przyznawaniu praw gejom mają podłoże religijne, więc już na starcie żegnamy się z weryfikowalnością. Czy weryfikowalne jest powoływanie się na osobistą zażyłość z Jezusem urzędniczki Kim Davis w Kentucky, która odmówiła udzielenia ślubu gejom, choć nie miała prawa tego robić? Jeśli chodzi o wyrażanie poglądów, to czy uwięziono któregoś z biednych pseudonaukowców przekonujących, że z homoseksualizmu można się „wyleczyć”? Przy okazji, sama Davis jest dość groteskową obrończynią tradycyjnego małżeństwa, bo w związki małżeńskie wstąpiła cztery razy, ma także nieślubne dzieci, ale odnalazła Jezusa i jest git. Stonoga twierdzi, że ma papiery na to, że Kaczyński jest gejem, niespecjalnie się tym podniecam, ale wiele znano przypadków, kiedy obsesyjni homofobi byli przyłapywani na podrywaniu facetów. I jeszcze jedno. Zawsze mam niezwykły ubaw, kiedy słucham tych homofobicznie nadętych PiSiorów, którzy stworzyli w parlamencie europejskim taką fajną frakcję z brytyjskimi konserwatystami, dzięki którym wprowadzono w Anglii małżeństwa dla gejów. Więc powtórzę swoją myśl niegdysiejszą: PiS jest w awangardzie przyznawania praw gejom (poniekąd).
sobota, 17 października 2015
Orzeł kontra rekin czyli Eagle vs Shark
Lubię Salę Kinową, bo jest to odtrutka na kino holiłódzkie, z którym mam coraz większe problemy, zwłaszcza z Marvelem. Film Orzeł kontra rekin wybrałem z powodu Jemaine'a Clementa znanego mi z serialu Flight of the Conchords. Z napisów końcowych wynika, że to ma być kino Sundance'owe, co się wiąże z pewnym ryzykiem dla widza. W tym przypadku nie jest tak źle, film trawi się dobrze, nawet parę chachów się zdarzyło. I parę zaskoczeń. Generalnie jest to opowieść o dziewczynie Lily, zakochanej w Jarrodzie, najpierw platonicznie, a potem całkiem już konkretnie z zaangażowaniem stosownych organów. Sęk w tym, że Jarrod jest fatalnym materiałem na chłopaka, więc Lily nie będzie miała lekko. Zasadniczo rysują się przed widzem dwie opcje: Lily przejrzy na oczy lub zrobi to Jarrod. Do czegokolwiek dojdzie, główna akcja rozegra się w rodzinnej wiosce Jarroda, który planuje zemstę na swoim prześladowcy z lat szkolnych. W czasie oglądania miałem wrażenie, że postaci są lekko mózgowo upośledzone, ale wydają się takie w zestawieniu z bohaterami wielu amerykańskich produkcji, którzy mówią dialogami pisanymi przez sztaby specjalistów. W życiu niestety nie mamy takiej pomocy, radzimy sobie, jak umiemy i często średnio wychodzi.
piątek, 16 października 2015
Elżbieta Witek mówi
Elżbieta Witek, rzeczniczka prasowa PiS, postąpiła lekkomyślnie godząc się na wymianę zdań z poprzednim gościem Żakowskiego w poranku Tok FM, Moniką Płatek [x]. (Jeszcze nie dojrzałem do „gościni”, zacofany jestem.) To kuriozalne, bo dyskusja miała dotyczyć projektu zmian w konstytucji, czy wręcz całej nowej konstytucji zaproponowanej przez PiS, ale całkiem niedawno zdjętej z ich stron www. Część argumentacji Witek była więc podważaniem sensu rozmowy o zdezaktualizowanym projekcie. To po co się godzić na taką rozmowę? Swoją drogą, szybko się te konstytucje starzeją, czyż nie? Projekt nawet nie wszedł w żadną poważną procedurę uchwalania, a już nastąpił abort, choć pięć lat temu zaistniał i do niedawna był dobry. Płatek, jak na osobę z tytułem naukowym, nie trzymała wysokich standardów dyskusji, wtrącała się i przerywała, a poza tym czytała coś z komórki, co wytknęła jej Witek. Jak można z komórki czytać! Najzabawniejszy był argument pani Witek za inwokacją do Boga w preambule projektu PiS, bo zauważyła, że prezydenci SZA mówią God bless America. Zapewne i Obama tak mówi, co jest elementem retorycznym bardziej niż rzeczowym, skoro chwilę potem cieszy się z ustanowienia małżeństw jednopłciowych. Pani Witek nie wie lub udaje, że nie wie, że konstytucja SZA jest dokumentem do bólu świeckim, a jedyne odwołanie do Boga znajduje się w sformułowaniu anno Domini. W tym aspekcie nie będziemy przecież Ameryki naśladować. Mamy przecież nasz śliczny wzór do naśladowania, czyli Konstytucję 3 maja, która w praktyce wprowadzała państwo wyznaniowe.
wtorek, 13 października 2015
Marsjanin czyli The Martian
Myślałem jak ten facet, co niby miał widzieć parę żubrów wijącą się w boleściach, a po bliższym przyjrzeniu okazało się, że to szwagierka teścia. Ale nie raszpla jakaś, tylko seksbomba z marzeń Jeremiego Przybory z biustem i resztą jak trzeba. Wybrałem się na film Marsjanin z myślą, że to jakieś kolejne kosmiczne romansidło, a tu zaskoczenie, bo już niedługo po starcie zobaczyłem, że to jest dobre. Moda jest teraz taka, że wszelkie informacje o filmie są na końcu, więc dopiero wtedy zobaczyłem Ridleya Scotta w roli reżysera. Historia jest zasadniczo boleśnie prosta: załoga misji na Marsa musi się ewakuować, w trakcie zamieszania ginie jeden z uczestników, więc odlatują bez niego. Ale nieszczęsny Mark jednak przeżywa i widzi, że będzie ciężko. Na szczęście ma haba, to jest miejscówkę z prowiantem i tlenem, ale nie na te parę lat, które musiałby przeczekać do następnej misji. Facet jest zaradny, więc organizuje sobie uprawę ziemniaków, ale nadal pozostaje problem kontaktu z Ziemią, bo w habie nie ma żadnej sprawnej łączności, za to jest niezła kolekcja nagrań disco pani komandorki. Problemy się piętrzą, jednak Mark nie traci ducha. Kto inny załamałby się i w końcu poddał, ale nie on. Cała planeta kibicuje Markowi, nawet Chińczycy się wzruszyli jego losem. Od pewnego momentu w zasadzie nie ma wątpliwości, czy uda się go uratować, ale to nic, napięcie nie siada. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, poza pewną dawką schematyzmu (będzie dobrze, o ile coś się nie wydarzy - mówią na Ziemi, a chwilę potem co? - wydarza się), to do tego, że w próżni kosmicznej panuje sterylna cisza, więc na pewno nie słyszelibyśmy syku powietrza uciekającego z rozszczelnionego skafandra.
poniedziałek, 12 października 2015
Strażnicy Galaktyki czyli Guardians of the Galaxy
- Chcę nosić białą koszulkę nie wyglądając jakbym zapomniał się ubrać. Chcę się bać AIDS. Chcę mieć jakieś zdanie o tych... nudnych filmach Marvela - mówi Jeff w odcinku trzynastym szóstego sezonu Community.
- Chcę historii, mądrości i perspektyw. Coś za sobą pozostawić, a nie być niewolnicą tego, co przede mną. A na pewno nie tych... nijakich filmów Marvela - mówi Annie w odcinku trzynastym szóstego sezonu Community.
- Shayla mogłaby nawet być moją dziewczyną. Chodziłbym z nią na te głupie filmy Marvela. I zapisałbym się na siłownię - mamrocze Elliot w odcinku trzecim sezonu pierwszego Mr. Robot, kiedy dopadły go podejrzane myśli o prowadzeniu zwykłego życia. Swoją drogą, w polskim tłumaczeniu napisów kwestia o Marvelu została pominięta. Poza tym prędzej uwierzę w bezpłatną służbę zdrowia niż w to, że Elliot nie chodzi na siłownię. Tors go zdradził.
Chris Pratt zapisał się na siłownię, bo wysoki budżet źle znosi brzuchatych facetów w rodzaju Andy'ego z Parks and Recreation. I oto zagrał w filmie Marvela, o którym tak ciekawie wypowiadają się wspomniane wyżej serialowe postaci. Jakiś rasista zauważył ze dwadzieścia lat temu, że produkcje Hollywood celują w średnio rozgarniętego czarnego trzynastolatka. Peter grany przez Pratta jest kosmicznym awanturnikiem, co chwilę ktoś go napada, zwłaszcza po tym, jak odnalazł magiczną kulkę do rozpieprzania planet w drobny mak. Boże broń, aby ta broń dostała się w niepowołane ręce Thanosa lub Ronana, którzy z wielką satysfakcją wysadziliby Xandar w powietrze, co jest zabawnie niestosownym określeniem, jeśli chodzi o niszczenie planet. Peterowi towarzyszy grupa przypadkowych okazów, którzy chwilowo mają zbieżne cele sprowadzające się do spuszczenia manta Ronanowi. Zielona kobieta Gamora, genetycznie odpieprzony szop-pracz Rocket ze swoim kolegą Grootem, który jest jakiś roślinnym dziwadłem, a poza tym czerwony mięśniak Drax. Brakuje w tym towarzystwie pajęczycy Tekli, nie? Pod koniec okazuje się, że nasza nieco pokiereszowana gromadka zżyła się ze sobą, dobrze im razem, więc zostaną strażnikami galaktyki, którzy będą jej bronić do ostatniego sequela. Zabawne, że parę razy wspomina się jakąś prowincjonalną planetkę Terrę, na której ludzie żyją sobie spokojnie nic nie wiedząc o walce galaktycznych imperiów. Lub myśląc, że to tylko takie głupie filmiki Marvela.
- Chcę historii, mądrości i perspektyw. Coś za sobą pozostawić, a nie być niewolnicą tego, co przede mną. A na pewno nie tych... nijakich filmów Marvela - mówi Annie w odcinku trzynastym szóstego sezonu Community.
- Shayla mogłaby nawet być moją dziewczyną. Chodziłbym z nią na te głupie filmy Marvela. I zapisałbym się na siłownię - mamrocze Elliot w odcinku trzecim sezonu pierwszego Mr. Robot, kiedy dopadły go podejrzane myśli o prowadzeniu zwykłego życia. Swoją drogą, w polskim tłumaczeniu napisów kwestia o Marvelu została pominięta. Poza tym prędzej uwierzę w bezpłatną służbę zdrowia niż w to, że Elliot nie chodzi na siłownię. Tors go zdradził.
Chris Pratt zapisał się na siłownię, bo wysoki budżet źle znosi brzuchatych facetów w rodzaju Andy'ego z Parks and Recreation. I oto zagrał w filmie Marvela, o którym tak ciekawie wypowiadają się wspomniane wyżej serialowe postaci. Jakiś rasista zauważył ze dwadzieścia lat temu, że produkcje Hollywood celują w średnio rozgarniętego czarnego trzynastolatka. Peter grany przez Pratta jest kosmicznym awanturnikiem, co chwilę ktoś go napada, zwłaszcza po tym, jak odnalazł magiczną kulkę do rozpieprzania planet w drobny mak. Boże broń, aby ta broń dostała się w niepowołane ręce Thanosa lub Ronana, którzy z wielką satysfakcją wysadziliby Xandar w powietrze, co jest zabawnie niestosownym określeniem, jeśli chodzi o niszczenie planet. Peterowi towarzyszy grupa przypadkowych okazów, którzy chwilowo mają zbieżne cele sprowadzające się do spuszczenia manta Ronanowi. Zielona kobieta Gamora, genetycznie odpieprzony szop-pracz Rocket ze swoim kolegą Grootem, który jest jakiś roślinnym dziwadłem, a poza tym czerwony mięśniak Drax. Brakuje w tym towarzystwie pajęczycy Tekli, nie? Pod koniec okazuje się, że nasza nieco pokiereszowana gromadka zżyła się ze sobą, dobrze im razem, więc zostaną strażnikami galaktyki, którzy będą jej bronić do ostatniego sequela. Zabawne, że parę razy wspomina się jakąś prowincjonalną planetkę Terrę, na której ludzie żyją sobie spokojnie nic nie wiedząc o walce galaktycznych imperiów. Lub myśląc, że to tylko takie głupie filmiki Marvela.
piątek, 9 października 2015
środa, 7 października 2015
Andrzej Duda jako polityk światowego formatu
Tak widzą Dudę wSieci i wszyscy już zauważyli, że jest to niesamowicie śmieszne, bo zdjęcie z Obamą mógł zrobić każdy, kto chciał i był obecny na bankiecie w oenzecie. A ta półtoragodzinna rozmowa w czasie lunchu? Który trwał półtorej godziny, ale Obama spóźnił się 20 minut [x]? I z nikim innym już Obama przy tym stoliku nie zamienił ani słowa? Jakoś nie pamiętam podobnej fanfaronady po spotkaniu Komorowskiego z Obamą przed paru laty. Dziękujemy ci, Jacusiu - napisała kiedyś Szymborska rozbawiona pewnym tekstem nadesłanym do redakcji. My też jesteśmy rozbawieni i dziękujemy za to Jacusiowi Karnowskiemu.
niedziela, 4 października 2015
Krzysztof Charamsa ujawnia się
Ksiądz Charamsa wyznał publicznie, że jest gejem i ma problem z homofobią w Kościele katolickim, czego znamiennym przykładem jest działalność księdza Oko, profesora podobno. Żadnej oryginalnej myśli z siebie nie wydzielę, zacznę od tego, że wypada pogratulować Charamsie odwagi. Mógłby ze swoim partnerem się nadal ukrywać i nikt by się specjalnie tym nie przejmował. Z drugiej strony: jeśli jego orientacja seksualna jest taka dla niego ważna, to po co w ogóle dokonał takiego wyboru życiowego jak zawód księdza? Wystarczy chwila namysłu, żeby odgadnąć, że zapewne w wieku młodzieńczym, kiedy takie decyzje zapadają, Charamsa szczerze pragnął zostać duchownym, a wspomniana homofobia nie miała wtedy dla niego takiego znaczenia. Mam wrażenie zresztą, że nie była dawniej tak dobrze słyszana - nie tak jak teraz, kiedy wzmocniły się standardy przyzwoitości (zwanej pogardliwie polityczną poprawnością). Jeśli zarzuciłbym Charamsie brak kontaktu z rzeczywistością, to nie dlatego, że krytykuje homofobię w instytucji, dla której ta postawa jest nieodłączną częścią „nauczania” (jak na razie), a jedynie w przypadku, gdyby był zdziwiony, że go źle potraktują. Przy okazji przypomnijmy, że jeśli chodzi prawidłowy stosunek do gejów, to pupilek mediów, ksiądz Lemański, też się wypowiedział w jedynie słuszny sposób, a niezwykle postępowy papież Franciszek snuł obłąkane wywody w obronie Kim Davis, urzędniczki amerykańskiej, która w imię boga odmawia udzielania ślubów parom homoseksualnym.
Wkurzyło mnie to weto
Chodzi o weto prezydenta wobec ustawy o uzgadnianiu płci. W uzasadnieniu czytamy:
W opinii Prezydenta RP ustawa ta jest pełna luk i nieścisłości, a także stoi w sprzeczności z dotychczasową praktyką orzeczniczą. Rozwiązania przyjęte przez parlament dopuszczają m.in. wielokrotną zmianę płci metrykalnej na podstawie uproszczonych procedur oraz nie wymagają wykazania trwałości poczucia przynależności do określonej płci. Ustawa dopuszcza także zawarcie małżeństwa przez osoby tej samej płci biologicznej oraz adopcję przez takie pary dzieci [x].To jest pełne uzasadnienie? Wziąłem to ze stron www prezydenta, żadnych odnośników do rozwinięcie tej myśli, pardon, „myśli” nie znalazłem. Pisała to osoba bardzo uboga duchem, która wymyśliła sobie jakieś żałosne scenariusze, które podobno mogłyby być urzeczywistnione dzięki tej ustawie. Jeden z pary gejów zmieni formalnie płeć i będą mogli się pobrać? To nic, że jakiś lekarz musi potwierdzić, że faktyczna zmiana płci miała miejsce. Nic o adopcji? To ja dorzucę: nic o planowaniu zamachów na salony mięsne - absurd równie głupkowaty. Sprzeczność z dotychczasową praktyką orzeczniczą? Rany boskie, to dopiero kretyńskie! Cały sens tej ustawy miał polegać na zmianie fatalnej, idiotycznej, poniżającej, obrażającej rozum praktyki orzeczniczej w sytuacjach, kiedy prawnie ma być zatwierdzona zmiana płci. Nie spodziewałem się wiele po Dudzie i jego kancelarii, weto mnie nie zdziwiło, ale poziom uzasadnienia jest na poziomie wiejskiego parobka po dziesiątym kuflu piwa. A nawet on by powiedział: weźcie se tam zatrudnijcie w kancelarii kauzyperdę Królikowskiego, on by wam coś lepszego napisał. Droga oszołomiona prawico, pozwolę sobie zauważyć, że pary jednopłciowe mogą w Polsce zawrzeć ślub, o czym wiem od Gimpera. Jest z tym trochę zachodu, ale da się, więc biegnijcie szybciutko, tup tup, i zablokujcie tę możliwość, bo Jezus już płacze krwawymi łzami, a jego Matka Boska Częstochowska też krwawi, ale jakoś inaczej.
piątek, 2 października 2015
Irreligion: A Mathematician Explains Why the Arguments for God Just Don't Add Up (John Allen Paulos)
W ramach remanentu na własny użytek przytaczam parę cytatów z przeczytanej jakiś czas temu książki matematyka, którego - tak jak mnie - irytuje racjonalizowanie wiary w boga.
Fully discussing the arguments for God and their refutations, together with the volumes and volumes of commentary and meta-commentary that they continue to generate, brings to mind the predicament of Tristram Shandy. He was the fictional fellow who took two years to write the history of the first two days of his life. [105]
Define God in a sufficiently nebulous way as beauty, love, mysterious complexity, or the ethereal taste of strawberry Shortcake, and most atheists become theists. [131]
In fact, ordinary language breaks down when we contemplate these matters. The phrase “beginning of time,” for example, can’t rely on the same presuppositions that “beginning of the movie” can. Before a movie there’s popcorn-buying and coming attractions; there isn’t any popcorn-buying, coming attractions, or anything else before the universe. [192]
Leaving aside the issues of independence, fitness landscapes, and randomness (all analogies are limited), I offer another example. We have a deck of cards before us. There are almost 1068 - a 1 with 68 zeros after it - orderings of the fifty-two cards in the deck. Any of the fifty-two cards might be first, any of the remaining fifty-one second, any of the remaining fifty third, and so on. This is a humongous number, but it’s not hard to devise even everyday situations that give rise to much larger numbers. Now, if we shuffle this deck of cards for a long time and then examine the particular ordering of the cards that happens to result, we would be justified in concluding that the probability of this particular ordering of the cards having occurred is approximately one chance in 1068. This probability certainly qualifies as minuscule.
Still, we would not be justified in concluding that the shuffles could not have possibly resulted in this particular ordering because its a priori probability is so very tiny. Some ordering had to result from the shuffling, and this one did. Nor, of course, would we be justified in concluding that the whole process of moving from one ordering to another via shuffles is so wildly improbable as to be practically impossible. [323]
If a recover from a disease is considered a miraculous case of divine intervention, to what do we attribute the contracting of the disease in the first place? [1030]
If God is either unable or unwilling to stop the killer, what good is He? It seems that the usual response to this is that we don't understand His ways, but if this is true, once again you must ask why introduce Him in the first place? Is there such a shortage of things we don’t understand that we need to manufacture another? [1448]
We use logic to progress from the patently obvious axioms suggested to us by everyday practices to much less manifest propositions on to sometimes quite counterintuitive theorems and factoids, say about the Fibonacci sequence. (Since it seems that every popular book that touches on religion must include the obligatory mention of the Fibonacci sequence, I shall not let its complete irrelevance here prevent me from irrelevantly mentioning it as well.) [1511]
An atheist or agnostic who acts morally simply because it is the right thing to do is, in a sense, more moral than someone who is trying to avoid everlasting torment or, as is the case with martyrs, to achieve eternal bliss. He or she is making the moral choice without benefit of Pascal’s divine bribe. This choice is all the more impressive when an atheist or agnostic sacrifices his or her life, for example, to rescue a drowning child, aware that there’ll be no heavenly reward for this lifesaving valor. The contrast with acts motivated by calculated expected value or uncalculated unexpected fear (or, worse, fearlessness) is stark. [1607]
Fully discussing the arguments for God and their refutations, together with the volumes and volumes of commentary and meta-commentary that they continue to generate, brings to mind the predicament of Tristram Shandy. He was the fictional fellow who took two years to write the history of the first two days of his life. [105]
Define God in a sufficiently nebulous way as beauty, love, mysterious complexity, or the ethereal taste of strawberry Shortcake, and most atheists become theists. [131]
In fact, ordinary language breaks down when we contemplate these matters. The phrase “beginning of time,” for example, can’t rely on the same presuppositions that “beginning of the movie” can. Before a movie there’s popcorn-buying and coming attractions; there isn’t any popcorn-buying, coming attractions, or anything else before the universe. [192]
Leaving aside the issues of independence, fitness landscapes, and randomness (all analogies are limited), I offer another example. We have a deck of cards before us. There are almost 1068 - a 1 with 68 zeros after it - orderings of the fifty-two cards in the deck. Any of the fifty-two cards might be first, any of the remaining fifty-one second, any of the remaining fifty third, and so on. This is a humongous number, but it’s not hard to devise even everyday situations that give rise to much larger numbers. Now, if we shuffle this deck of cards for a long time and then examine the particular ordering of the cards that happens to result, we would be justified in concluding that the probability of this particular ordering of the cards having occurred is approximately one chance in 1068. This probability certainly qualifies as minuscule.
Still, we would not be justified in concluding that the shuffles could not have possibly resulted in this particular ordering because its a priori probability is so very tiny. Some ordering had to result from the shuffling, and this one did. Nor, of course, would we be justified in concluding that the whole process of moving from one ordering to another via shuffles is so wildly improbable as to be practically impossible. [323]
If a recover from a disease is considered a miraculous case of divine intervention, to what do we attribute the contracting of the disease in the first place? [1030]
If God is either unable or unwilling to stop the killer, what good is He? It seems that the usual response to this is that we don't understand His ways, but if this is true, once again you must ask why introduce Him in the first place? Is there such a shortage of things we don’t understand that we need to manufacture another? [1448]
We use logic to progress from the patently obvious axioms suggested to us by everyday practices to much less manifest propositions on to sometimes quite counterintuitive theorems and factoids, say about the Fibonacci sequence. (Since it seems that every popular book that touches on religion must include the obligatory mention of the Fibonacci sequence, I shall not let its complete irrelevance here prevent me from irrelevantly mentioning it as well.) [1511]
An atheist or agnostic who acts morally simply because it is the right thing to do is, in a sense, more moral than someone who is trying to avoid everlasting torment or, as is the case with martyrs, to achieve eternal bliss. He or she is making the moral choice without benefit of Pascal’s divine bribe. This choice is all the more impressive when an atheist or agnostic sacrifices his or her life, for example, to rescue a drowning child, aware that there’ll be no heavenly reward for this lifesaving valor. The contrast with acts motivated by calculated expected value or uncalculated unexpected fear (or, worse, fearlessness) is stark. [1607]
Subskrybuj:
Posty (Atom)