piątek, 1 kwietnia 2022
Turandot w Operze Krakowskiej
Z tej opery pochodzi słynna aria Nessun dorma, którą znamy z filmu Czarownice z Eastwick z pięknej sceny z balonami. Ze względu na tekst można powiedzieć, że to wybór mało trafny dla ujęć z uszczęśliwionymi postaciami, ale kto by się tam przejmował włoskojęzycznymi lamentami księcia nad bezlitosną Turandot, która wzbrania się przed jego miłością uciekając się do okrucieństwa. Turandot jest ostatnią operą Pucciniego z lat dwudziestych wieku XX, więc są w niej już jaskółki nowego stylu muzycznego, ale nienachalne i szybujące wysoko. Spektakl krakowski jest świetny, do tego stopnia, że naprawdę miałem ochotę na koniec wziąć udział w owacjach na stojąco (a często się nie przyłączam). Nie wiem, do jakiego stopnia to zasługa wykonawców, choć zapewne i samego Pucciniego, że tym razem w paru momentach poczułem ciarki wywołane tym zespoleniem głosu z orkiestrą - i to wcale niekoniecznie w „przebojowych” momentach. W każdym razie dali radę, podobnie jak Kuk w Nessun dorma, choć wcześniej sprawiał wrażenie, jakby oszczędzał siły na tę właśnie arię. Pomysł inscenizacyjny bardzo fajny, bo nawiązujący do sajens-fikszyn, czyli współczesnego odpowiednika baśni, jaką jest Turandot. A baśnie i sajens-fikszyn to naturalne środki wyrazu dla toposów i archetypów, które wszyscy uwielbiamy, nawet o tym nie wiedząc (jak monsieur Jourdain, który mówił prozą). Jakże naturalnym pomysłem byłaby operowa wersja Diuny! (Koniecznie z arią czerwia - pomysł K.) Mogliby w niej wykorzystać te piękne świecące tarcze, generatory pól jonowych, czy co tam to było, a czym torturowano biedną Liu. Z tłumaczenia libretta postanowiłem zapamiętać fragment z pieśni do Księżyca: „na twoją żałobną poświatę czekają cmentarze”. Oraz scenę, w której Ping, Pong i Pang próbują odwieść księcia od szalonego pomysłu zabiegania o rękę Turandot, tłumacząc mu, że pod jej szatami - jak u wszystkich - jest tylko zwykłe mięso, w dodatku niejadalne.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz