Nie wiem po co ten tytuł

              

sobota, 30 kwietnia 2022

Powrót do Reims (Didier Eribon)

Impulsem do napisania tej książki było spostrzeżenie autora, że mniej obawiał się przyznać do tego, że jest gejem, niż do tego, że pochodzi z biednej rodziny robotniczej. Mówimy tu o latach osiemdziesiątych, kiedy jawny homoseksualizm nie był przyjmowany tak sympatycznie jak dzisiaj (pomijam oczywiste zastrzeżenia). W polskich uszach brzmi to trochę egzotycznie, ale - jak przekonuje nas Eribon - we Francji identyfikacja z własną klasą społeczną jest zjawiskiem realnym. Upraszczam trochę sprawę, bo ta identyfikacja ma większe znaczenie w warstwach postrzegających siebie jako zdominowane przez system, natomiast typowy francuski bourgeois niekoniecznie uważa siebie za członka jakiejś klasy. W znikomym stopniu jest to element kształtujący jego tożsamość. Każdy jest kowalem swojego losu, ale - mówi Eribon - jeśli jesteś synem kowala, to najpewniej w przyszłości zostaniesz kowalem. W jego przypadku zdarzył się ten rzadki fenomen, że wyrwał się ze swego środowiska i zrobił to radykalnie, zrywając więzy z rodziną - z rodzicami widywał się sporadycznie, a z młodszymi braćmi - wcale. Dziś dręczy go myśl, że mógł przecież im pomóc uciec od przypisanej im roli. Słyszę chichot Fortuny Orffa, bo czy żywot intelektualisty jest na pewno szczęśliwszy niż los robotnika? Rzecz sporna. Wyobrażam sobie, że inaczej by autor postrzegał swoich rodziców, gdyby byli parą kochających się ludzi, wychowujących dzieci w atmosferze miłości i wsparcia. To przecież jest możliwe, ale - tu autor znowu psuje nastrój - dość trudne do osiągnięcia, jeśli utrzymanie rodziny wymaga wysiłku, który odbiera radość życia. Dlatego pisze Eribon: pogarda, jaką do nich [rodziców] czułem, nie wyrażała niczego więcej niż moją wolę, żeby przede wszystkim się do nich nie upodobnić [826]. A o uczuciu matki do ojca: była to mieszanina obrzydzenia i nienawiści [79]. Nie będę tu urządzał swojej wiwisekcji, ale przyznam, że doświadczyłem czegoś podobnego, między innymi niechęci do powielenia modelu życia rodziców. Z takim punktem w życiorysie, na pewno czyta się tę książkę z większym zrozumieniem i zaciekawieniem. Trafnie przypuszczałem, że Eribon ze spektaklu jest zafałszowany. Jest on jednym z dość typowych francuskich socjologów, których główną kompetencją jest przykrywanie banału niestrawnym żargonem. To oczywiście zbyt ostra diagnoza, bywają rozważania ciekawe i trafiające w punkt, zob. [798] i [1272] poniżej. Jeśli już mowa o współczesnej lewicy, to bawię się myślą, że Eribon jest częścią jej problemu, bo trudno mi sobie wyobrazić masy ludowe czytające jego książki. Inna zabawna myśl, to ta o „zniknięciu marksizmu”, niezbędnym do ujrzenia innych niż klasowe źródeł dominacji i dyskryminacji. Prawiczki by tu zaprotestowały, bo gender i lgbt to przecież marksizm - one już tak mają, są jak Jasio, któremu wszystko kojarzy się z dupą.

[112]
Nie pojechałem na pogrzeb ojca. Nie chciałem spotkać swoich braci, z którymi od trzydziestu lat nie miałem żadnego kontaktu.

[531]
Zdarzało nam się przekroczyć granicę belgijską – do miasta o nazwie Bouillon (którą uczono nas kojarzyć z nazwiskiem Gotfryda z Bouillon i wyprawami krzyżowymi, ale mnie obecnie bardziej kojarzy się ze wspaniałą i straszną postacią księżnej de Bouillon z opery Cilei Adriana Lecouvreur). Zwiedzaliśmy zamek, kupowaliśmy czekoladę i pamiątki. Dalej żeśmy się nie zapędzali.
Wspomnienie rodzinnych podróży, średnio przyjemnych ze względu na napady złości ojca – tupał, przeklinał, wrzeszczał, i nie wiedzieliśmy za dobrze, dlaczego wpada w takie stany, prowadzące zawsze do niekończących się kłótni z matką, która z trudem znosiła to, co nazywała jego „kinem”. Przy okazji zauważmy błąd językowy: drogie dzieci, nie tak używa się połączenia partykuły z zaimkiem „żeśmy”. Przykład prawidłowego użycia z tej książki: Ze ściśniętym sercem myślałem o nim i żałowałem, żeśmy się nie spotkali. Są to nb. słowa autora o ojcu, pisane z perspektywy lat.

[603]
Kiedy w 1946 roku moja babka wyszła za niego za mąż, nie zaprosiła na ślub swojej pierworodnej.
Ta pierworodna to matka autora, w czasie wojny oddana pod opiekę obcym ludziom, u których była służącą. Po wojnie babka nie spieszyła się z wzięciem córki z powrotem do domu, choć pozostała trójka dzieci mieszkała z nią i jej nowym mężem.

[798]
Nie jestem w stanie zrozumieć, jak i dlaczego uciążliwość pracy i hasła ją potępiające – „Precz z nieludzkimi warunkami pracy” – mogły zniknąć z dyskursu lewicy, a nawet z jej oglądu świata społecznego, podczas gdy chodzi tu o najbardziej konkretne realia ludzkiego życia, na przykład zdrowie.
I stąd, uważa Eribon, wynika wzrost poparcia Frontu Narodowego Le Pena wśród robotników (chodzi tu rzecz jasna o rdzennych Francuzów). Nieco dalej autor zadaje sobie pytanie, czy też głosowałby - jak jego bracia - na Front Narodowy, gdyby nie wyrwał się ze swojego środowiska.

[1192]
Althusser odsyła nas do starej dramaturgii – a raczej starej logomachii – marksistowskiej, gdzie byty pisane wielką literą walczą z sobą jak na teatralnej scenie (czysto scholastycznej)
Ale ma rację, mówi Eribon. System społeczny sprawia pozory działania kręgów spiskowych podtrzymujących status quo - myśl będąca wyrafinowaną teorią spiskową, ale jednak mniej absurdalną od QAnonów lub mędrców Syjonu.

[1272]
(...) usunięcie z języka polityki „klas” i stosunków klasowych, wymazanie ich z kognitywnych kategorii teoretycznych, bynajmniej nie przeszkadza tym, którzy obiektywnie należą do grupy określanej niegdyś słowem „klasa”, czuć się zbiorowo porzuconymi przez tych, którzy zalecali im dobrodziejstwa „więzi społecznej”, a jednocześnie „konieczną” i pilną deregulację gospodarki oraz równie „konieczną” likwidację państwa opiekuńczego. Wskutek nowego rozdania kart politycznych całe rzesze najbardziej upośledzonych niemal automatycznie zwróciły się więc ku partii [Frontowi Narodowemu - G.], która jako jedyna wydawała się nimi interesować, a w każdym razie proponowała język próbujący przywrócić sens temu, czego doświadczali. I to pomimo faktu, że w instancjach kierowniczych tego ugrupowania nie było ludzi wywodzących się ze środowisk ludowych, inaczej niż w partii komunistycznej, gdzie dbano o dobór działaczy pochodzących ze świata robotniczego, w których wyborcy mogli się rozpoznać.

[1624]
wybrałem kulturę przeciwko męskim wartościom ludowym. Ponieważ kultura jest czynnikiem „dystynkcji”, to znaczy różnicowania się od innych, dystansowania się od nich, odsunięcia, dla młodego geja, a zwłaszcza dla geja ze środowisk ludowych, bywa ona często sposobem upodmiotowienia

[1830, wspomnienie z podrzędnej uczelni w Reims ]
gdy wspomniałem o Simone de Beauvoir, ten sam ultrakatolicki wykładowca, panujący nam miłościwie na fakultecie filozofii, przerwał mi oschłym tonem: „Pan zdaje się nie wiedzieć, że panna de Beauvoir nie szanowała swojej matki”, co zapewne było aluzją do tak przecież pięknego tekstu Une mort très douce, w którym Beauvoir – „panna!”, śmiałem się miesiącami, że tak ją określił – opowiada o śmierci i o życiu swojej matki

[1895]
[Po akcesji do marksistów Sartre chciał] zrobić miejsce dla konieczności historycznych, zachowując przy tym ontologiczną ideę fundamentalnego oderwania świadomości – „neantyzację” (néantisation) – od ciężaru historii i od logiki systemów, reguł, struktur…
I za takie fragmenty kochamy francuskich socjologów. Lub nie.

[1990, o freudo-marksizmie trockistów]
Idea, wedle której społeczeństwo mieszczańskie polega na tłumieniu libido i przechwyceniu jego energii przez siły wytwórcze, bagatelizowała homoseksualizm, uważany za nic innego niż skutek seksualnych tabu, który zniknie wraz z nimi, gdy wyzwolenie seksualne doprowadzi do zmiany ustroju społecznego i politycznego.

[2117]
gejów i osoby queer charakteryzuje raczej zdolność – lub konieczność – ciągłego przechodzenia z jednej przestrzeni do drugiej, z jednego czasu do drugiego (ze świata anormalnego do normalnego i vice versa)
Bardzo zawiłe ujęcie pewnej oczywistej, dużo ogólniejszej prawdy o tym, że odgrywamy rozmaite role społeczne. Ale zgoda, w przypadku gejów przeskok od jednej roli do innej bywa drastyczny.

[2298, autor o swoich próbach literackich]
Druga powieść, w której występowała para przypominająca Benjamina Brittena i Petera Pearsa, miała mówić o twórczości wyrastającej na gruncie relacji miłosnej. Pasjonowałem się wtedy Brittenem, zwłaszcza jego operami, które często pisał dla Pearsa (Peterem Grimesem, Billym Buddem, Śmiercią w Wenecji…).

[2514]
Dyskurs – homofobiczny w samej swej istocie – Lacana na temat „przyczyn” homoseksualizmu (...)
Cieszy mnie to, bo sam kiedyś to już zauważyłem, że samo rozważanie przyczyn homoseksualizmu jest z natury idiotyczne. Ostrożniej rzecz ujmując, najczęściej jest idiotyczne, zwłaszcza kiedy temat podejmują prawiczki i funkcjonariusze dominującego w Polsce kultu. A jeśli biologowie kiedyś ustalą, że homoseksualizm jest, tu zaszalejmy, wynikiem podwyższonego poziomu beta-ketoryzaminy w układzie neuronów lustrzanych, to cóż, protestować nie będę. Swoją drogą, nie można wykluczyć, że kiedyś będzie można zmienić orientację seksualną za pomocą pigułki. Mam nadzieję, że wcześniej powstanie szczepionka przeciw homofobii. (I'm a homophobic, I was born that way - przypomniała mi się ta kwestia z jakiejś komedii gtm.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger