czwartek, 28 października 2021
Krętacze czyli El cuento de las comadrejas
Kiedy pod dom Mary podjeżdża samochód z Barbarą i Franciskiem, nie mamy złudzeń, że to jest przypadek. Para młodych ludzi zafascynowanych zapomnianymi aktorami, reżyserami i scenarzystami? - bo takie towarzystwo mieszka w domu Mary. Wniebowzięta Mara zrobi wszystko dla miłego Franciska, podpisze te nudne papiery o sprzedaży domu, bo przecież została przekonana, że świat dyszy żądzą ponownego ujrzenia jej na srebrnym ekranie, choć zdaje się, że przekroczyła siedemdziesiątkę, i od wielu lat nie gra filmach. Przeprowadzka do Buenos! Dla przyjaciół to niedobre wieści, więc zaczynają knuć intrygi. Idzie im lepiej lub gorzej, w tym drugim przypadku to dobrze dla widza, bo można się pośmiać, zwłaszcza kiedy do akcji zatrudniono pewne ośmionogie stworzenie. Twórcy mierzyli trochę wyżej niż w prostacką komedię, bo widzimy próbę refleksji nad przemijaniem wielkiej sławy. Gdzieś u Felliniego widziałem podstarzałą Ekberg, która patrzy na sporo młodszą siebie w La Dolce Vita - te klimaty, choć w mniej przekonującym wydaniu. Mniej - dlatego, że przeszłość tu jest pretekstem dla fabuły, a zakończenie przypomina Arszenik i stare koronki, ulatniają się resztki emocji, zostaje szelest papieru. To niekoniecznie źle wróży w temacie wrażenia końcowego, bo to papier, na którym mogły się znaleźć wersy śpiewane przez Jędrusik: Proszę pana, ja panu coś powiem: jestem ciepła, choć jeszcze nie wdówka. / Ale jeśli pan umie owdowić, czeka pana urocza placówka...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz