wtorek, 4 maja 2021
Miłość i potwory czyli Love and Monsters
Na samym początku zostajemy wrzuceni w realia tego świata, nad którym kontrolę przejęły spotworniałe istoty zmiennocieplne, od gadów po owady, które stały się wielkie i głodne ludzkich klusek. Niedobitki klusek przeżyły i chowają się w bunkrach, od czasu do czasu wychodząc na polowania. Jakimś cudem mają jeszcze elektryczność, więc Joel drogą radiową odkrył, że jego miłość sprzed siedmiu lat rezyduje w bunkrze oddalonym zaledwie o sto parędziesiąt kilometrów. Postanawia więc się do niej przedostać, ale jego sukcesu nikt zdrowy na mózgu by nie obstawiał, bo to ostatnia łamaga, jeśli chodzi o kontakty z potworami. Sfilmowani opowiadali, że tu wcale nie chodzi o te walki z monstrami, ale ja się nie zgadzam. To jest gwóźdź programu, ale na plus filmowi należy zaliczyć to, że ostateczne rozwiązania fabularne odbiegły od szablonu, a co najlepsze - był moment na plaży, w którym naprawdę nie wiedziałem, co zdarzy się dalej, a twist, jaki nam zaserwowali, był całkiem przyzwoity. Jeśli ktoś by mnie zapytał, czy ten film działa jako horror, to pozwolę sobie zauważyć, że mamy wyjątkowo zimny maj. Ostatni horror, który mnie przestraszył, oglądałem, kiedy Morze Martwe było jeszcze chore.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz