Ktoś w Newsweeku niedawno chyba nadrobił zaległości i przeczytał książkę Szczerskiego wydaną w 2017 roku. Gdyby nie był to dostojnik prezydencki opłacany z moich podatków, to bym go sobie gdzieś postawił w mózgu w kąciku osobliwości i się nie przejmował. Dostojnik czy nie, trafił do kącika, ale to, co mówi, nabrało, że tak powiem, znaczenia państwowego. Marzy się Szczerskiemu katolicki paszport, w którym będą „modlitwy i prawdy wiary”. Wiele by można tu pisać, ale powiedzmy jasno, że Szczerski wykazuje małość ducha, jeśli chodzi o poziom religijnej edukacji w Polsce, bo jeśli ta edukacja w czasie tych ponad pięciuset godzin nie jest w stanie spowodować, że obywatele znają na pamięć owe podstawowe modlitwy i prawdy, to znaczy, że wyrzucamy pieniądze w Kościół. Poza tym wykazał się małością rozumu, bo zaręczam, że jestem w stanie za pomocą szybkiej kwerendy w sieci ustalić bez trudu, czego owocem jest Jezus i co ma być w Niebie, jako i na Ziemi. Zaliczam religię do zjawisk psychiatrycznych, ale mniejsza o to, bo tu mamy do czynienia z psychiatrycznie innym przypadkiem, a mianowicie nachalnym narzucaniem światopoglądu. Skoro uważam, że szalone byłoby urzędowe propagowanie ateizmu (czyli paszporty z cytatami z Hitchensa, dajmy na to), to konsekwentnie uznaję pomysł Szczerskiego za pierdolnięty. Chyba że mógłbym sobie obstalować taki ateistyczny paszport na własne życzenie - zabawna myśl - wtedy wycofam te słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz