Patricia, Dennis, Hedwig, Bestia, Barry, Heinrich, Jade, Ian, Mary Reynolds, Norma, Jalin, Kat, B.T., Kevin Wendell Crumb, Pan Pritchard, Felida, Luke, Goddard, Samuel, Polly - w tych rolach wystąpił James McAvoy. Jak to możliwe? Chyba tylko w taki sposób jak w Little Britain, bo jak inaczej? Nie, bo James wcale nie zmienia fatałaszków co pięć sekund, a przez cały czas korzysta ze swojego zaskakująco umięśnionego ciała w naturalnej, mniej lub bardziej ubranej postaci. Postanowiłem tego nie zdradzać do końca, ale jedno jest ważne: jest on superbohaterem, a oprócz niego jest ich jeszcze w filmie dwóch, a wszyscy są pod obserwacją psychiatryczną, bo nie ma przecież czegoś takiego jak superbohaterzy. Glass jest zwieńczeniem trylogii filmowej, po Niezniszczalnym i Splicie, filmach które ominęły moją percepcję, co zapewne zakłóciło recepcję, która sprowadza się do życzenia, aby nikt nigdy nie wpadł na pomysł zrobienia tetralogii z trylogii. Niby fajnie, że mamy taki nieszablonowy film o superbohaterach, ale fabuła przypomina mi kropelkę miodu rozsmarowaną na tuzin kanapek, co oczywiście pozwala nacieszyć się każdym jej detalem, który po chwili staje się usypiająco nudny, a na nowy trzeba czekać kwadrans. To jedna kwestia, a druga to zwieńczenie intrygi tytułowego Glassa, która jest naiwna niczym dzieci na katechezie podziwiające tatusia godzącego się zabić swoje dziecko. Nie mogę tutaj wejść w szczegóły, ale gdyby tak działał współczesny świat z jego internetami, to wszyscy już wierzylibyśmy w starożytnych kosmitów, yeti, żony Jezusa i bezpłatną służbę zdrowia. Na razie wierzymy w muskulaturę McAvoya, imponującą, ale nie przesadzoną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz