Varga niegdyś pisał, że Prezes obejrzał film Kobieta i mężczyzna wyłącznie dla Brigitte Bardot (która w tym filmie nie grała). My mieliśmy to szczęście, że wybraliśmy się na film z powodu Jasona Momoi, który akurat tu wystąpił w roli tytułowej. Do tej pory znaliśmy Aquamana jedynie z dzieła pornograficznego, w którym dał tyłka między innymi Supermanowi i Batmanowi, więc teraz mogliśmy zobaczyć, co było dalej. O ile filmy o superbohaterach mają jakiś sens, to ten właśnie ma, bo Aquaman jest tu jedyny, a nie jako jeden z wielu w nużących produkcyjniakach Marvela. Arthur, bo takie jest jego imię, jest dzieckiem latarnika i królowej z Atlantydy, która jest mylnie uważana za legendę. Jako dorosły znany jest w świecie, ale dziwnym trafem nadal nikt nie kojarzy jego pochodzenia z królestwem w głębinach. Tam tymczasem dojrzewa myśl o wypowiedzeniu wojny ludziom z lądu. (Nic dziwnego swoją drogą, skoro oceany traktowane są jako wysypisko śmieci.) Orm, przyrodni brat Arthura, pragnie zdobyć władzę nad podwodnymi królestwami (a jest ich z sześć), a potem zaatakować lądy. Powstrzymać ma go Arthur, który niespecjalnie ma na to ochotę, ale przekonuje go w końcu podwodna księżniczka Mera. Kluczem do sukcesu ma być legendarny trójząb starożytnego króla Atlana, a jego poszukiwania mają w sobie coś z przygód Indiany Jonesa. Po drodze zdemolują sycylijską wioskę i pokonają Otchłańców, a przy okazji odkryją, co stało się z mamą Arthura. Przesłanie jest jak z Eurowizji, Love love peace peace, plus to, że możesz być mieszańcem jak Arthur, a mimo to wiele osiągnąć. Dziecko, którym jestem podszyty, ubawiło się widokiem jeźdźców na koniach morskich będących powiększonymi morskimi konikami oraz wielką ośmiornicą, która waliła wszystkimi mackami w bębny w czasie pojedynku Arthura z Ormem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz