Tak się składa, że ubiegłego lata mieliśmy bitwę na filmy o Dywizjonie 303, bo dwa dzieła na ten temat weszły do kin w tym samym czasie. Nie wiem więc, który miała na myśli Babcia Weatherwax (@babcia_w) z Twittera, kiedy chwaliła film za nieepatowanie wulgaryzmami. W tym epatowania nie ma, niemniej jedna „kurwa” pada i to chyba nawet po polsku, co nie jest wcale oczywiste, bo to film wielojęzyczny, w którym przymusili Rheona, aby mówił po polsku. I mówi ładnie, bo mu podłożyli dubbing (chyba), ale ruch ust zgadza się z mówionym tekstem, co nas cieszy nawet bardziej, niż te liczne reklamy, w których mówią po polsku, ale z warg można odgadnąć angielski pierwowzór. Historii dywizjonu nie pamiętałem, ale szczególnych zaskoczeń nie było. Anglicy niechętnie powołali go do życia, nie spodziewali się żadnego sukcesu, a tu niespodzianka. Oglądało się nieźle, choć po Gwiezdnych Wojnach pojedynki w powietrzu nie robią specjalnie wielkiego wrażenia. Ale nie trzeba imponującej wyobraźni, żeby zdać sobie sprawę z tego, że wylot na misję jest czymś innym, niż wyjście do biura. Nie tylko dlatego, że wiesz, że możesz nie wrócić – ale czasem widzisz, jak twój kolega ginie zestrzelony, a ty musisz zachować zimną krew. W fabułę wpleciony jest wątek romansowy Zumbacha z ładną blond panną i perypetie z nim związane. Historia nie kończy się specjalnie dobrze. Churchill wprawdzie wypowiedział słynne słowa o tych niewielu, ale po wojnie potraktowano ich z buta, więc należałoby podsumować Churchilla mówiąc, że nigdy nikt nie powiedział czegoś tak pompatycznego, za czym poszłyby czyny znaczące coś całkiem przeciwnego. Sam Zumbach do Polski sowieckiej nie wrócił, a podobno wsławił się później w Afryce, gdzie strzelał do autochtonów chcących zrzucić kolonialne jarzmo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz