Uwaga! To jest moje amatorskie tłumaczenie wiersza o żyrafie Marius zabitej w kopenhaskim zoo, o czym już pisałem. Ambicje miałem skromne: żeby się dało bez bólu przeczytać. Wiersz mi się spodobał między innymi dlatego, że zawiera sporo informacji o żyrafach w historii. Gdyby wiersz był o wielbłądzie, można by wspomnieć o okazie Mieszka I. Szkoda, że nie trafił do herbu Polski.
W innym życiu była ulubienicą Cezara, może darem Kleopatry,
Wracającej do Rzymu
Z włosami słonymi i mieniącymi się
Po kąpieli, z kajalem oskrzydlającym oczy rozmazane
W upale.
Inne życie pędziła w Somalii,
Gdzie godzinami oglądała chmury
O kształtach szalonych akrobatów stąpających po linach
Skręconych z wielbłądziego włosia i juty.
Jej oczy przepastne, przyjazne.
Jej rzęsy długie niczym język kolibra.
Jej pęciny nabrzmiały od galopu, ogon wygięła do góry
Ucieszona strumieniem wśród barwnych traw
Na złocistej sawannie.
Czy też uważasz, że jestem tak powabna?
Kiedyś, w innym życiu w Serengeti, wyciągała szyję
Po smaczne gałązki akacji, mimozy, dzikiej moreli.
Była łagodna, o sercu wielkim
Jak ludzkie ramię.
Nocą jej pobratymcy nawoływali się poprzez
Las; a jak właściwie – nie wiemy do dziś,
Lecz jeszcze słyszę te śpiewne odgłosy.
Jak pisał Pliniusz Starszy,
Na arenie krwawych widowisk w starożytnej Grecji
Nic by jej nie groziło.
Umieszczono ją wszak wśród kuriozów.
Dom Medicich dostrzegł jej wyjątkowość,
I cieszyła ich ogromnie.
Czy też uważasz, że ucieszy cię moja opowieść?
Tak, nawet na statku do Francji
Marynarze wycięli kwadratowy otwór
W pokładzie nad ładownią, aby mogła swoją głowę
Przezeń trzymać w górze.
Po przybyciu wystroili ją w szaty królewskie
Na marsz przez siedemset długonogich kilometrów
Z Marsylii do Paryża, by mogła pokazać się
Królowej,
Która własnymi rękami karmiła ją płatkami róż.
W Tebach, w grobowcu w Dolinie Królów
Ujęto ją w hieroglifie, z nogami luźno spętanymi
Przez dwóch niewolników, z zieloną małpką uczepioną szyi niczym dziecko
Gotowe na przejażdżkę.
Czy uważasz, że to wytwór mojej wyobraźni?
W drzeworycie, niedyś
W kręgu wczesnoholenderskim
Pojawia się z krokodylem, jednorożcem i wańką-wstańką
Z ogonem i chwytnymi stopami.
Kiedy indziej, w Chartumie
Wygięła szyję w dół, aż sięgnęła do mleka w cynowej misie
Trzymanej przez syna sudańskiego rolnika.
Wieki później,
Na Picadilly Circus, zdjęto ją z Karuzeli;
Wszystkim się podobała, lecz któż zdołałby wspiąć się tak wysoko.
Jeśli wrócimy z innego świata do tego –
Niebo w Danii, wśród pogody w kratkę, jest atramentowe
Przez wiele lutowych dni.
W Kopenhaskim Zoo imiona daje się zwierzętom, które osiągnęły
Siłę wieku, ale – w tym życiu – nazwano ją
Marius, choć miała ledwie dwa lata.
Widziała wówczas szarą, kamienną
Wieżę pobliskiej katedry,
Czy wspominała życie okolone grzywą
Ciepła w blasku słońca Numidii?
Gdy nasycona
Mrużyła powieki,
A jej rzęsy rzucały długie,
Różowe cienie na twarz.
Czy uważasz, że to zmyśliłam?
Dyżurny weterynarz, Mads Bertelsen, oddał w jej stronę tylko jeden strzał.
Ubicie jej było niezbędne – jej typ genów, ich rodzaj
Został powielony już wystarczająco, rzekł Bengt Holst,
Dyrektor Zoo.
W tym samym dniu,
Po południowym ciastku w szkole popitym herbatą,
Zaprowadzono duńskie dzieci do siedziby Ogrodów,
By się naocznie uczyły
O anatomii.
Opiekunowie rozkroili ją, by odsłonić wnętrze szyi, język, serce
(O wadze skromnych dziewięciu kilogramów).
Dzieci stłoczone dokoła, opatulone w jasne, wełniane szale
Okrywające ich otwarte usta poziomymi pręgami,
W rękawiczkach, wpatrywały się zaciekawione.
Czy też uważasz, że jestem ciekawa?
Gdy zapadł nordycki zmrok, tak wcześnie,
Dzieci, w bieli kołder, spały niespokojne łkając.
Nie padał śnieg tej nocy.
Co takiego we mnie
Każe mi mówić ci o tych wizjach.
W innym życiu była ulubienicą Cezara, może darem Kleopatry,
Wracającej do Rzymu
Z włosami słonymi i mieniącymi się
Po kąpieli, z kajalem oskrzydlającym oczy rozmazane
W upale.
Inne życie pędziła w Somalii,
Gdzie godzinami oglądała chmury
O kształtach szalonych akrobatów stąpających po linach
Skręconych z wielbłądziego włosia i juty.
Jej oczy przepastne, przyjazne.
Jej rzęsy długie niczym język kolibra.
Jej pęciny nabrzmiały od galopu, ogon wygięła do góry
Ucieszona strumieniem wśród barwnych traw
Na złocistej sawannie.
Czy też uważasz, że jestem tak powabna?
Kiedyś, w innym życiu w Serengeti, wyciągała szyję
Po smaczne gałązki akacji, mimozy, dzikiej moreli.
Była łagodna, o sercu wielkim
Jak ludzkie ramię.
Nocą jej pobratymcy nawoływali się poprzez
Las; a jak właściwie – nie wiemy do dziś,
Lecz jeszcze słyszę te śpiewne odgłosy.
Jak pisał Pliniusz Starszy,
Na arenie krwawych widowisk w starożytnej Grecji
Nic by jej nie groziło.
Umieszczono ją wszak wśród kuriozów.
Dom Medicich dostrzegł jej wyjątkowość,
I cieszyła ich ogromnie.
Czy też uważasz, że ucieszy cię moja opowieść?
Tak, nawet na statku do Francji
Marynarze wycięli kwadratowy otwór
W pokładzie nad ładownią, aby mogła swoją głowę
Przezeń trzymać w górze.
Po przybyciu wystroili ją w szaty królewskie
Na marsz przez siedemset długonogich kilometrów
Z Marsylii do Paryża, by mogła pokazać się
Królowej,
Która własnymi rękami karmiła ją płatkami róż.
W Tebach, w grobowcu w Dolinie Królów
Ujęto ją w hieroglifie, z nogami luźno spętanymi
Przez dwóch niewolników, z zieloną małpką uczepioną szyi niczym dziecko
Gotowe na przejażdżkę.
Czy uważasz, że to wytwór mojej wyobraźni?
W drzeworycie, niedyś
W kręgu wczesnoholenderskim
Pojawia się z krokodylem, jednorożcem i wańką-wstańką
Z ogonem i chwytnymi stopami.
Kiedy indziej, w Chartumie
Wygięła szyję w dół, aż sięgnęła do mleka w cynowej misie
Trzymanej przez syna sudańskiego rolnika.
Wieki później,
Na Picadilly Circus, zdjęto ją z Karuzeli;
Wszystkim się podobała, lecz któż zdołałby wspiąć się tak wysoko.
Jeśli wrócimy z innego świata do tego –
Niebo w Danii, wśród pogody w kratkę, jest atramentowe
Przez wiele lutowych dni.
W Kopenhaskim Zoo imiona daje się zwierzętom, które osiągnęły
Siłę wieku, ale – w tym życiu – nazwano ją
Marius, choć miała ledwie dwa lata.
Widziała wówczas szarą, kamienną
Wieżę pobliskiej katedry,
Czy wspominała życie okolone grzywą
Ciepła w blasku słońca Numidii?
Gdy nasycona
Mrużyła powieki,
A jej rzęsy rzucały długie,
Różowe cienie na twarz.
Czy uważasz, że to zmyśliłam?
Dyżurny weterynarz, Mads Bertelsen, oddał w jej stronę tylko jeden strzał.
Ubicie jej było niezbędne – jej typ genów, ich rodzaj
Został powielony już wystarczająco, rzekł Bengt Holst,
Dyrektor Zoo.
W tym samym dniu,
Po południowym ciastku w szkole popitym herbatą,
Zaprowadzono duńskie dzieci do siedziby Ogrodów,
By się naocznie uczyły
O anatomii.
Opiekunowie rozkroili ją, by odsłonić wnętrze szyi, język, serce
(O wadze skromnych dziewięciu kilogramów).
Dzieci stłoczone dokoła, opatulone w jasne, wełniane szale
Okrywające ich otwarte usta poziomymi pręgami,
W rękawiczkach, wpatrywały się zaciekawione.
Czy też uważasz, że jestem ciekawa?
Gdy zapadł nordycki zmrok, tak wcześnie,
Dzieci, w bieli kołder, spały niespokojne łkając.
Nie padał śnieg tej nocy.
Co takiego we mnie
Każe mi mówić ci o tych wizjach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz