Na początku widzimy wesolutkiego Guya uwijającego się w kuchni w takt Ça Plane pour Moi w niedzielny poranek wraz z żoną Rosine i synem Robinem. Życie jest piękne, zwłaszcza że z wizytą zapowiedział się starszy syn Jérémy, który przyjeżdża aż z Paryża. Mniej więcej w środku filmu Guy chodzi po domu bez spodni z petem w ustach, bo znowu zaczął palić, i rzuca opryskliwe uwagi pod adresem żony, która patrzy na zlewozmywak zawalony brudnymi garami. Między tymi sytuacjami zdarzył się katastrofalny grill ze znajomymi i przerwany mecz tenisa, kiedy koledzy Guya nie mogli już znieść jego pretensji i złośliwości. A już wkrótce żona zacznie myśleć o porzuceniu męża. Cóż takiego się stało? Niby nic, z czym z pozoru postępowy lewicowiec Guy by sobie mentalnie nie poradził - hołubiony syn Jérémy ujawnił, że jest gejem i mieszka razem z ukochanym Markiem. Wbrew filmwebowi nie zaliczyłbym tego filmu do komedii, ale jest coś zabawnego w tym, że Guy zadręcza się myślą o synu Jérémym, który być może bierze do buzi i w pupę. Wolałbym, żeby nie żył - mówi w pewnym momencie żonie, dla której to już było zbyt wiele. Film jest na pewno ciekawy jako opowieść o coming oucie z perspektywy rodziców, choć cała sytuacja wydaje się przerysowana. A poza tym mamy dużo głosu z offu, kiedy poszczególne postaci dzielą się z widzem swoimi banalnymi przemyśleniami. Mógłbym się bez nich obyć. Inna ciekawostka: jest to produkcja telewizyjna, ale zrobiona solidnie, o czym w przypadku filmów francuskich nie raz się już przekonałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz