Nie wiem po co ten tytuł

              

piątek, 21 września 2018

Tully

Jak pamiętamy, filmy M. Nighta Shyamalana mają tę cechę, że ich suspens może być zabity jednym zdaniem, a w przypadku Tully wystarczy jedno słowo. Tego słowa nie ujawnię, za to w sposób zawoalowany mogę powiedzieć, że opowiadanie Vonneguta Stylowe wnętrze ma nieco podobny temat. Główna bohaterka Marlo jest przede wszystkim zmęczoną matką w ciąży, a poza dzieckiem w środku ma jeszcze syna i córkę na zewnątrz. Zwłaszcza syn, w wieku poniżej dziesięciu lat, przysparza jej trosk, bo jest, powiedzmy, nietypowy, a na moje wyczucie chodzi o łagodny autyzm. Marlo i jej mężowi powodzi się raczej średnio, ale jej bardziej dziany brat dał jej w prezencie talon na „nocną nianię”, czyli osobę, która przez parę pierwszych tygodni opiekuje się noworodkiem w nocy, a poza tym tylko przez krótkie chwile przerywa matce sen w porach karmienia. Taką nianią jest właśnie Tully. Różne podejrzenia przychodziły mi do głowy, że okaże się psychopatką, manipulatorką lub uwiedzie męża. Sama Marlo jest postacią sympatyczną, pomimo swojej sytuacji życiowej potrafi być dowcipna i ironiczna, a z razem z Tully tworzy zgrany duet. Jest też w filmie motyw dwóch postaci, z których każda myśli, że ta druga jej nie znosi, choć to niekoniecznie prawda. Na koniec poczułem się zrobiony w konia, ale w sumie nie żałuję.

czwartek, 13 września 2018

Postmodernizm nasz powszedni

Dnia 4 września upubliczniono produkt redaktora Tomasza Stawiszyńskiego o nazwie „audycja radiowa”, w dalszym zwany „audycją”, w ramach cyklu pod wspólna nazwą „Kwadrans Filozofa”. Tematem audycji był postmodernizm, czyli koncepcja płynnej prawdy, w ujęciu prawicowym. Podstawowa teza postmodernizmu to względność prawdy, dlatego zamiast o niej lepiej mówić o „narracjach”, które są uwarunkowane kulturowo. (Czy redaktor zauważył, że ta koncepcja podważa samą siebie? Do sprawdzenia.) Koncepcje dotyczące tego, co uznawane jest za prawdę, mają ograniczony zasięg, czy to geograficzny, czy społeczny. Nauka jest jedną z narracji, ale - jak zauważa redaktor - jest jednak coś zastanawiającego w tym, że teoria lotu samolotów działa wszędzie - nawet tam, gdzie nikt o niej nie ma bladego pojęcia (czyli prawie wszędzie, bo kto pamięta prawo Bernoulliego?). Zastanawiające jest również według redaktora to, że często na względność prawdy powołują się prawicowi chłopcy i dziewczynki, którzy z kolei uważają za niepodważalne pewne prawdy dotyczące zbawienia ich dusz. Za audycję tę redaktor został oceniony bardzo dobrze, choć zalecamy krytyczne podejście do oprawy muzycznej, która przywodzi na myśl trabanta w czasie rozruchu.

poniedziałek, 10 września 2018

Jak zaludniła się Ziemia?

Julia Sweeney w Letting Go of God opowiadała o swojej nauce ewolucji w szkole katolickiej. Z dumą podkreślała, że katolicy nie odrzucają teorii ewolucji, a to, czego się dowiedziała, brzmiało mniej więcej tak: w toku ewolucji pojawiła się pierwsza para ludzi, wtedy Bóg dał im dusze, a reszta przebiegła tak, jak to opisano w Biblii. Czyli pierwsi ludzie żyli paręset lat. Ale to pomijając, można by pomyśleć, że owszem, ma to sens. Tyle że nie ma, bo tak naprawdę nie wiadomo, co to są „pierwsi ludzie”. Zmiany ewolucyjne są tak drobne, że nowy gatunek nie powstaje w jednym pokoleniu. Jeśli byli jacyś ludzie, to ich rodzicami też byli ludzie. Specjalistą nie jestem, ale byłbym skłonny przypuszczać, że inny gatunek, to znaczy taki, z którym niemożliwe byłoby krzyżowanie się, istniał parędziesiąt tysięcy pokoleń wstecz. Wróćmy do Biblii z naszym pytaniem zasadniczym: w jaki sposób cała ludzkość powstała z jednej pary? No cóż, kazirodztwo. W Księdze Rodzaju 5,4 jest mowa o synach i córkach Adama, choć ani słowa o tym, że się ze sobą ciupciali. Jak pisze autor we wskazanym linku, w tamtych czasach kazirodztwo nie było groźne, bo ci pierwsi ludzie byli czyści, czy coś, nie to co teraz. W każdym razie znowu jest okazja do polewu z religii, bo sztandarowy argument przeciw gejom to pierwsza para, ale gdyby ktoś zapytał, czy Bóg potępia kazirodztwo, to trzeba by robić piruety myślowe, bo ta wspomniana czystość pierwszych ludzi jest wyssana z penisa. Bo nie z Biblii. Sytuacja zresztą się powtórzyła po potopie, kiedy znowu kazirodztwo pozwoliło jeszcze raz zaludnić Ziemię. Wtedy też pewno była czystość.

Żyrafa (Lucie Brock-Broido)

Uwaga! To jest moje amatorskie tłumaczenie wiersza o żyrafie Marius zabitej w kopenhaskim zoo, o czym już pisałem. Ambicje miałem skromne: żeby się dało bez bólu przeczytać. Wiersz mi się spodobał między innymi dlatego, że zawiera sporo informacji o żyrafach w historii. Gdyby wiersz był o wielbłądzie, można by wspomnieć o okazie Mieszka I. Szkoda, że nie trafił do herbu Polski.

W innym życiu była ulubienicą Cezara, może darem Kleopatry,
Wracającej do Rzymu
Z włosami słonymi i mieniącymi się
Po kąpieli, z kajalem oskrzydlającym oczy rozmazane
W upale.
Inne życie pędziła w Somalii,
Gdzie godzinami oglądała chmury
O kształtach szalonych akrobatów stąpających po linach
Skręconych z wielbłądziego włosia i juty.
Jej oczy przepastne, przyjazne.
Jej rzęsy długie niczym język kolibra.
Jej pęciny nabrzmiały od galopu, ogon wygięła do góry
Ucieszona strumieniem wśród barwnych traw
Na złocistej sawannie.

Czy też uważasz, że jestem tak powabna?

Kiedyś, w innym życiu w Serengeti, wyciągała szyję
Po smaczne gałązki akacji, mimozy, dzikiej moreli.
Była łagodna, o sercu wielkim
Jak ludzkie ramię.
Nocą jej pobratymcy nawoływali się poprzez
Las; a jak właściwie – nie wiemy do dziś,
Lecz jeszcze słyszę te śpiewne odgłosy.
Jak pisał Pliniusz Starszy,
Na arenie krwawych widowisk w starożytnej Grecji
Nic by jej nie groziło.
Umieszczono ją wszak wśród kuriozów.
Dom Medicich dostrzegł jej wyjątkowość,
I cieszyła ich ogromnie.

Czy też uważasz, że ucieszy cię moja opowieść?

Tak, nawet na statku do Francji
Marynarze wycięli kwadratowy otwór
W pokładzie nad ładownią, aby mogła swoją głowę
Przezeń trzymać w górze.
Po przybyciu wystroili ją w szaty królewskie
Na marsz przez siedemset długonogich kilometrów
Z Marsylii do Paryża, by mogła pokazać się
Królowej,
Która własnymi rękami karmiła ją płatkami róż.
W Tebach, w grobowcu w Dolinie Królów
Ujęto ją w hieroglifie, z nogami luźno spętanymi
Przez dwóch niewolników, z zieloną małpką uczepioną szyi niczym dziecko
Gotowe na przejażdżkę.

Czy uważasz, że to wytwór mojej wyobraźni?

W drzeworycie, niedyś
W kręgu wczesnoholenderskim
Pojawia się z krokodylem, jednorożcem i wańką-wstańką
Z ogonem i chwytnymi stopami.
Kiedy indziej, w Chartumie
Wygięła szyję w dół, aż sięgnęła do mleka w cynowej misie
Trzymanej przez syna sudańskiego rolnika.
Wieki później,
Na Picadilly Circus, zdjęto ją z Karuzeli;
Wszystkim się podobała, lecz któż zdołałby wspiąć się tak wysoko.

Jeśli wrócimy z innego świata do tego –
Niebo w Danii, wśród pogody w kratkę, jest atramentowe
Przez wiele lutowych dni.
W Kopenhaskim Zoo imiona daje się zwierzętom, które osiągnęły
Siłę wieku, ale – w tym życiu – nazwano ją
Marius, choć miała ledwie dwa lata.
Widziała wówczas szarą, kamienną
Wieżę pobliskiej katedry,
Czy wspominała życie okolone grzywą
Ciepła w blasku słońca Numidii?
Gdy nasycona
Mrużyła powieki,
A jej rzęsy rzucały długie,
Różowe cienie na twarz.

Czy uważasz, że to zmyśliłam?

Dyżurny weterynarz, Mads Bertelsen, oddał w jej stronę tylko jeden strzał.
Ubicie jej było niezbędne – jej typ genów, ich rodzaj
Został powielony już wystarczająco, rzekł Bengt Holst,
Dyrektor Zoo.
W tym samym dniu,
Po południowym ciastku w szkole popitym herbatą,
Zaprowadzono duńskie dzieci do siedziby Ogrodów,
By się naocznie uczyły
O anatomii.
Opiekunowie rozkroili ją, by odsłonić wnętrze szyi, język, serce
(O wadze skromnych dziewięciu kilogramów).
Dzieci stłoczone dokoła, opatulone w jasne, wełniane szale
Okrywające ich otwarte usta poziomymi pręgami,
W rękawiczkach, wpatrywały się zaciekawione.

Czy też uważasz, że jestem ciekawa?

Gdy zapadł nordycki zmrok, tak wcześnie,
Dzieci, w bieli kołder, spały niespokojne łkając.
Nie padał śnieg tej nocy.
Co takiego we mnie
Każe mi mówić ci o tych wizjach.

czwartek, 6 września 2018

Dziękuję za świńskie oczy (Dariusz Gzyra)

Po tę książkę sięgnąłem po przeczytaniu bardzo dobrego posłowia Gzyry w Zjadaniu zwierząt Foera. Tytuł jest cytatem wziętym z tamtej książki, który jest z kolei cytatem z księgi pamiątkowej amerykańskiej rzeźni, a podziękowania złożyło dziecko wzruszone tym, że mogło sobie te oczy rozkroić i poznać ich budowę. Zanim przejdę dalej zrobię wyznanie osobiste: nie przepadam za zwierzętami. Mogę pogłaskać kotka lub pieska, ale nie widzę siebie w roli opiekuna zwierzątka w trybie 24/7, a tym bardziej takiego, przy którym zwierzę byłoby szczęśliwe. Używając niefortunnych kategorii mógłbym rzec, że książka Foera to „baza”, a Gzyry - „nadbudowa”, i w takiej kolejności lepiej je czytać. Zjadanie zwierząt pełne jest faktów i opisów, a Świńskie oczy - wyjaśnień, jak to jest możliwe. Językowe kamuflaże, tradycja wspierana religią, wychowanie, wypieranie, brak refleksji (na przykład nad tym, czemu konie czy psy nie są zwierzętami rzeźnymi) - wszystko to sprawia, że „przemysł produktów zwierzęcych” postrzegamy według schematu: po lewej wesołe kurki, świnki i krówki, po prawej smaczne mięsko, mleczko i jajeczka, a między nimi biała, nieprzenikniona kurtyna, za którą się po prostu nie zagląda (pomijam to, że lewa strona obrazka sama w sobie jest już potężnie zafałszowana). Autor na tym nie poprzestaje, bo omawia inne aspekty kontaktów zwierząt ludzkich z pozaludzkimi (jak sam mówi łamiąc tabu językowe). Nawet te hołubione tak zwane zwierzęta towarzyszące jak psy lub koty są sprowadzane do jakichś funkcji i oczekiwań, od spełnienia których zależy ich los. Opisany przez autora przypadek pieska oddanego na wakacje do hotelu dobrze to ilustruje: najdroższa karma nie zastąpi prawdziwej opieki. Piesek zapewne i tak miał szczęście, że nie był z rasy brachycefalicznej, jak mopsy, które mają zwykle problemy z oddychaniem, nie wspominając o innych przypadłościach spowodowanych ostatecznie przez program hodowlany człowieka. Oczywiście postulat „wygaszenia” rasy takich stworzeń brzmi jak najbardziej sensownie, ale - zauważa autor - wyobraźmy sobie to samo w odniesieniu do (przykładowo) grupy zwierząt ludzkich ze skośnymi oczami lub piegami. Ciarki przebiegają po plecach. Znamienny jest przykład żyrafy Marius z kopenhaskiego zoo, która w wieku dwóch lat została zabita w 2014 roku. Był to osobnik zdrowy, ale jego utrzymywanie przy życiu zdaniem dyrekcji zoo nie miało sensu, gdyż jego pula genowa dyskwalifikowała go z reprodukcji z uwagi na zagrożenie chowem wsobnym. „Eliminacji” Mariusa mogli przyglądać się zwiedzający, w tym dzieci pod opieką rodziców. Wiedząc o planowanym zabójstwie, krakowskie zoo zaoferowało przejęcie Mariusa wraz z pokryciem kosztów, ale nie doszło do tego, bo zapewne przeważył argument puli genowej. Przykłady można mnożyć: cyrki, konie pociągowe rozsławione wydarzeniami ze szlaku do Morskiego Oka, hodowanie zwierząt na futra (w czym Polska staje się niechlubnym liderem, bo ewakuują się do nas hodowcy z Holandii, gdzie od 2024 ma być całkowity zakaz), myślistwo, niedźwiedzie hodowane dla żółci cenionej w tradycyjnej chińskiej medycynie. Jeszcze jeden myślowy eksperyment autora: wyobraźmy sobie, że nasze mięso, jaja i mleko pochodzą od stworzeń trzymanych w godnych warunkach, że mają możliwość wychodzenia na obszerny wybieg, że przebywają w stadach, czyli żyją w najlepszych warunkach, jakie możemy im zapewnić. (Foer wspomina o takim podejściu do hodowli.) Czy odbieranie życia takim zwierzętom można nazwać „dobrym”? Może to niestosowne, ale pomyślmy: gdyby nazistowscy Niemcy zapewnili Żydom parę lat życia w szczęściu, a potem ich gazowali, to byłoby lepiej? Maksymalizm etyczny w sprawie zwierząt pozaludzkich to nie jest opcja, więc ich obrońcy muszą poprzestawać na drobnych kroczkach, kiedy na przykład udało się uchwalić prawnie zwiększenie klatek dla kur niosek o parędziesiąt centymetrów kwadratowych. Brzęczy mi w głowie myśl Szymborskiej o obdarzonych wolą życia roślinach - raczej ubogie duchem usprawiedliwienie dla zabijania zwierząt. Wysokie wymagania etyczne wobec artystów to niedawny wynalazek, ale, jak widzimy, poetka nie zawsze robiła użytek z wyobraźni. Podsumowując, nie mam wątpliwości, że siła perswazyjna książki Foera jest większa niż Świńskich oczu, co nie znaczy, że odradzam przeczytanie. Książka Gzyry jest skomponowana z samodzielnych, publikowanych wcześniej tekstów, więc miałem wrażenie, że autor momentami się powtarza. Lepsza byłaby książka napisana „od zera”, ale na razie takiej nie będzie.

[801]
Krowy nie będą gwałcić kobiet, żeby te rodziły dzieci o delikatnych jadalnych ciałach i miały laktację, którą zapakuje się w karton z napisem „prosto od kobiety” i spożytkuje się na rzecz cieląt. Zwierzęta nie są w stanie zachować się tak podle jak ludzie.

[1222, o tym jak konina dostała się do „zwykłego” mięsa, afera z początku 2013 roku]
(...) widmowy towar z Luksemburga pochodzący od francuskiej firmy, która kupiła go od handlarza na Cyprze, który otrzymał go od ubojni w Rumunii za pośrednictwem handlarza z Holandii.

[2382]
Parafrazując: „Nie jest jasne, co papież Franciszek dokładnie ma na myśli, gdy jest w duchowej harmonii z całym stworzeniem”.
Chodzi o słowa papieża Franciszka: „Niebo jest otwarte dla wszystkich stworzeń bożych”, co chyba jest dość mocnym naruszeniem doktryny. Ktoś chyba się przy okazji zagalopował mówiąc o „wegańskim papieżu”.

[2451, o obłudzie sprzeciwu wobec uboju rytualnego]
Tak, jakby cywilizowane i nowoczesne odbieranie życia w standardowych rzeźniach, pokrapianych święconą wodą przez katolickich księży, nie było współczesną formą barbarzyństwa – ze względu na skalę, stosowane metody, obrzydliwy i cyniczny utylitaryzm rzezi i wygodne milczenie większości nad tym przerażającym apogeum przemocy wobec bezbronnych.

[2535]
Mówili: wystarczy, że Marek Raczkowski to skomentował.
Chodzi o tekst Terlikowskiego pod tytułem Zwierzęta, nawet w Wigilię, praw nie mają.
[2613]
Kiedy w Daszynie wmurowywano kamień węgielny pod budowę największej w Polsce rzeźni tak zwanego drobiu (o koszmarnej nazwie Royal Chicken), również dokonano święcenia. Na zdjęciach widać uśmiechnięte twarze duchownych. Jak chwalił okolicznościowy artykuł w lokalnym medium, zakład ma zabijać dziennie 500 tysięcy zwierząt, co daje 27 tysięcy na godzinę. Zamknij oczy i wyobraź sobie pół miliona zwierząt zabitych każdego dnia. A potem wyszepcz: „Zwierzęta są stworzeniami Bożymi. Bóg otacza je swoją opatrznościową troską. Przez samo swoje istnienie błogosławią Go i oddają Mu chwałę. Także ludzie są zobowiązani do życzliwości wobec nich” [Katechizm Kościoła Katolickiego, 2416 - G.].

[3634, o podejściu dyrekcji TPN do koni męczonych na trasie do Morskiego Oka]
Mogłyby to być choćby meleksy, których zastosowanie dla Tatrzańskiego Parku Narodowego wydaje się w tej chwili przedsięwzięciem logistycznym i problemem technicznym na miarę wyprawy na Marsa.

[4441, zwierzę pozaludzkie współautorem publikacji? - czemu nie]
Jack Hetherington dodał [kota Chestera] jako autora swojego artykułu w czasopiśmie naukowym „Physical Review”. Zrobił to, ponieważ nie chciało mu się zamieniać w tekście wszystkich „my” i „nasze” na pierwszą osobę liczby pojedynczej.

Gay shorts II

Kolejny festiwalowy zlepek krótkich metraży o tematyce homo. Zostań na noc to szwedzka opowiastka o chłopcach, którzy wyglądają na dobrych kumpli, a gdy spędzają noc w jednym łóżku, jeden intensywnie przygląda się drugiemu. I tyle. Ślimak wystawił oczko z muszelki, rozejrzał się nieśmiało i znowu schował. Przesłanie tego filmu jest zdecydowanie subtelniejsze niż haj po naparze z rumianku. W Obowiązku (choć lepsze byłoby „zobowiązanie”, skoro po angielsku jest to „commitment”) mamy parę gejów, którzy oczekują na dziecko od kobiety deklarującej chęć oddania go po urodzeniu. Tym razem się nie uda, partnerów czeka parę trudnych chwil, widzów też, bo to bardzo ckliwa historyjka. Wyobrażam sobie podobne przejścia bezpłodnej pary hetero, a twórcy zapewne chcieli mnie naciągnąć na wzruszenia, bo to o gejach. Kolejna pozycja to hiszpański Ślub, o parze gejów, którzy właśnie się pobrali, ale w czasie wesela przed babcią na wózku inwalidzkim odgrywają komedię, że to niby urodziny jednego z nich. Babcia głupia nie jest, a filmik okazuje się komedyjką z filuternym zakończeniem. W Dwóch rybach widzimy dwóch przyjaciół, jeden właśnie wrócił z Europy, a drugi zerwał z dziewczyną. Kiedy nieoczekiwanie dochodzi między nimi do zbliżenia, można przypuszczać, że to początek czegoś głębszego. Albo i nie. Może nie jest to tak subtelne jak Zostań na noc, ale niewiele mniej. Ostatni to Zmienny (kontrowersyjne tłumaczenie hiszpańskiego „versátil”), co tu ma oznaczać faceta, który lubi brać i dawać. Alex i Hugo są w związku od pół roku, pierwszy jest w seksie aktywny, ale ma ochotę być wyciupciany. Okazuje się to większym problemem, niż się wydawało na wstępie. Z początku miałem wrażenie, że temat jest zbyt hermetyczny, żeby zainteresować szerszą widownię. Ale jak się zastanowić, podobne kwestie mogą pojawić się w związku hetero, kiedy jedna ze stron ma ochotę na nietypowy seks. Dla ludzi o otwartych głowach może to być film interesujący.

sobota, 1 września 2018

Agentka specjalnej troski czyli Raid dingue

Tłumacz google'a twierdzi, że tytuł francuski to „szalony nalot”. Nie chodzi o nalot na języku, ale najazd. Typowy problem z komediami, zwłaszcza francuskimi, to głupkowatość bohaterów - nie wszystkich w równym stopniu, ale jednak. Tak już chyba mają od czasów de Funesa, jeśli nie Moliera. Główną postacią jest Johanna, policjantka, która marzy o karierze w RAID, autentycznej, elitarnej jednostce policyjnej do zadań specjalnych. Nadaje się tam jak kalafior do tyłka, bo jest mało rozgarnięta, naiwna i niezdarna, choć pełna zapału. Myśl o użyciu protekcji tatusia ministra nie przeszła jej przez głowę, ale tatusiowi owszem. Ma niby być przyjęta tylko na szkolenie, ale po zabawnych nieporozumieniach szef RAID na złość ministrowi zatrudnia jego córkę na stałe. Szkolenie prowadzi Eugène, któremu mało pasuje kobieta w jego zespole, ale od pierwszych chwil wiadomo, że skończą razem, mimo że Johanna ma narzeczonego i zaplanowany ślub w bliskiej przyszłości. Schemacie-kacie, oczywiście, że w najważniejszej chwili ciamajda Johanna wykaże się sprytem, determinacją i odwagą, za co zostanie doceniona. A za przeciwników ma serbski gang, który między innymi napadł na sklep jubilerski, a tuż potem wmieszał się w paradę równości w odpowiednim przyodziewku w postaci wyzywających kiecek i peruk, nie powiem, bardzo twarzowych. I to był jeden z momentów, z powodu których nie żałuję, że obejrzałem. Inny to sceny z muzyką z Le Bourgeois gentilhomme Lullego, która jest piękna i pasuje do wszystkiego. [X]

Gay shorts I

To jakaś doraźna festiwalowa sklejka paru krótkich filmów z wątkiem homo. Pierwszy to francuski Ce que je pense, coś w rodzaju poematu lub refleksji o samotności ilustrowanego obrazkami z młodym mężczyzną, którego widzimy między innymi w bardzo skromnie pokazanej scenie seksu. Analny moment, który nie ukoi jego bólu samotności. Nie znam francuskiego tak dobrze, żeby poradzić sobie bez napisów, które w tej formie słabo się sprawdzają. W filmie Dawn mamy już jakąś fabułę o żołnierzu, który wraca do domu rodzinnego po dwóch latach w armii. Nieco dziwny pomysł mieli na retrospekcje, bo odgrywane są równolegle z akcją, tuż obok postaci „teraźniejszych”. Ktoś ze zdekompletowanej nieszczęściami rodziny okaże się gejem, wrócą dawne traumy, ale niewykluczone, że dojdzie do pojednania. Kolejny to Dylan Dylan - to imię dziecka pary gejów, które zmarło wskutek nagłej choroby. Nawet trudno orzec, czy para przetrwa to nieszczęście, a na uwagę zasługuje okrucieństwo sąsiadów, którzy zapewne w przypadku pary hetero okazaliby współczucie, które gejom już się nie należy. Horizonte de eventos opowiada o postaci autentycznej, Brazylijczyku Gabrielu Comicholi, który zaraził się HIV i zaczął opowiadać o tym publicznie na jutubie. O tym i o kuracji zapobiegającej AIDS. Ciekawe, czy ta jego rozmowa z matką, w czasie której wyjawia prawdę, jest odgrywaną scenką, czy też zapisem prawdziwej rozmowy. Krótki (na szczęście) Rebirth to etiuda o chirurgu, który jest jednocześnie drag queen, bez żadnej specjalnej treści. Ostatni film to Rick o niesłyszącym mężczyźnie w Berlinie, który opowiada o sobie i bierze udział w castingu na aktora porno. Są ostre momenty, bo Rick ogląda swoje występy przed kamerą. To mnie zaciekawiło, nawet sprawdziłem, że rzeczywiście był aktor Rick Lous, który wbrew swoim preferencjom został obsadzony w roli pasywnej. Z filmografii sądząc wielkiej kariery nie zrobił.

Warto żyć (Lejb Fogelman)

Wielkim wielbicielem wywiadów-rzek nie jestem, ale od czasu do czasu warto spróbować. Fogelmana w rozmowie z Michałem Komarem chętniej bym słuchał niż czytał, ale forma spisana ma swoje walory. Jak to po samym imieniu dobrze widać, Fogelman jest polskim Żydem, który w 1968 roku „nakłoniony” przez władze polskie wyjechał do SZA jako bezpaństwowiec. Na szczęście miał tam rodzinę. Wcześniej mieszkał w Legnicy i Warszawie, a nie w Pułtusku, skąd wywodziła się jego rodzina. Dlaczego? Ano dlatego, że po wojennej tułaczce przez pół świata (z czego większa część po ZSRR), kiedy Fogelmanowie wrócili do rodzinnego miasta, zastali swoje mieszkanie zajęte przez Polaków, którzy wcale nie mieli zamiaru oddać go prawowitym właścicielom. Fogelman ma talent i szczęście do nawiązywania ciekawych znajomości i spotykania sławnych ludzi. Na przykład Jimmy'ego Hendrixa w Nowym Jorku niedługo po przyjeździe, a że miał okazję korzystać z urynału obok, mamy jego zapewnienie, że pytong Hendrixa rzeczywiście zasłużył na legendę. Lata później spotkał w moskiewskiej bibliotece samego Mołotowa, co mną wstrząsnęło, bo nie wiedziałem, że ów gość dożył aż do 1986 roku, czyli większość życia spędził poza polityką. Tuż po przyjeździe, znając ledwie parę angielskich słów na krzyż znalazł Fogelman pracę w nowojorskiej bibliotece, bo bardzo serio wzięto jego wykształcenie obejmujące dwa lata studiów prawniczych na „Warsaw Law School” (co w Ameryce jest akurat nie byle jakim osiągnięciem, inaczej niż w Polsce). Nie do końca zrozumiał, na czym ma polegać jego praca, więc układał sobie karteczki przychodzące pocztą pneumatyczną według kolorów na biurku. Tydzień później szef go zrugał, bo te karteczki to były prośby o kserokopie artykułów, jedyne legalne źródło dochodów biblioteki poza pieniędzmi publicznymi. Cytuję Fogelmana:
Jeśli dziś chcesz uzyskać dostęp do porządnych publikacji naukowych dotyczących, powiedzmy, wpływu promieniowania kosmicznego na menstruację u kaczek w województwie zachodniopomorskim, wpisujesz do przeglądarki stosowne słowa i w ciągu paru sekund masz, co chciałeś, za darmo lub za niewielką opłatą. [284]
W tamtych okresie biblioteka zastępowała internet. Były to czasy hippisów i burzliwych protestów, które mógł Fogelman obserwować z okien biblioteki, ale nie tylko to, bo pod żywopłotem uznawanym błędnie za miejsce intymne dyrektorzy nowojorskich firm korzystali z usług analnych, oralnych i innych czułości ze strony pucybutów. Już po krótkim czasie nowy amerykański obywatel Fogelman mógł spełnić patriotyczny obowiązek odbycia służby wojskowej w Wietnamie, do czego się wcale nie palił. „Ochotników” brano do wojska na podstawie losowanych dat urodzenia (!), wśród których była data Fogelmana - nieprawdziwa, bo nie chciało mu się poprawiać. Ostatecznie wywinął się od wojska, bo został przyjęty do koledżu. Zanim podjął studia na Harvardzie spędził jakiś czas w Paryżu i w Moskwie, gdzie poznał swoją przyszłą żonę i gdzie pił nalewkę z mózgu Lenina, bo akurat konkurent do ręki jego panny pracował w Moskiewskim Instytucie Badań Mózgu W.I. Lenina, więc urządzili pijackie zawody. Mógł, ale nie chciał, zrobić karierę akademicką, więc nie skończył jak kolega, który pisał uczone teksty o „hodowli bydła i nierogacizny w guberni tulskiej w latach 1906-1914” [1428]. Będąc świeżo zatrudnionym prawnikiem w znanej kancelarii adwokackiej jako pierwszą dostał sprawę z góry przegraną. Chodziło o rozwodzącego się artystę Otto Piene, który był gotów podzielić się majątkiem z żoną, ale bardzo nie chciał oddawać jej swoich obrazów. Fogelman opracował prawne podejście, według którego dzieła artysty stanowią jego sposób wyrazu, który do czasu sprzedania dzieła nie może zostać uznany za zakończony (zawsze gdzieś być może trzeba domalować wąsy). Przymus oddania dzieł oznacza przymus zamknięcia wypowiedzi artystycznej, a to jest gwałt na wolności słowa, bo nie wolno nikogo przymuszać do mówienia, ani tego zabraniać (poza wyjątkami, jak okrzyk „Pożar!” w zapełnionym teatrze lub pomówienia). Przytaczam, bo to ciekawa interpretacja. Nie wszystkie sprawy Fogelman wygrywał, jedna z nich dotycząca spadku dla Piaseckiej-Johnson obejmowała obiad w wyszukanej paryskiej restauracji, za który Fogelman zobowiązał się zapłacić, nie wiedząc, że to będzie paręnaście tysięcy dolarów. Uprzejmie kelnerzy podali dania i je objaśniali, tu cytuję:
Oui, Monsieur, to jest sperma mrówki w sosie z poziomek rzucona na pieczone serce pasikonika z Alzacji, délicieux... [2547] 
Firma, w której pracował Fogelman, była zapełniona statecznymi WASP-ami z kijami w tyłku, którzy źle znosili jego ekstrawagancje. W czasie tradycyjnego corocznego wieczorku teatralnego Fogelman wystawił swobodną interpretację Alicji w Krainie Czarów, a rolę Królika powierzył masywnemu Afroamerykaninowi ubranemu w biały kostium z uszkami i ogonkiem, którymi wywijał w trakcie wygłaszania kwestii. W drugim akcie Królik zamienił się w Plemnika, który usiłował dostać się do pochwy jednej z konserwatywnych pracownic kancelarii. I było niemal jak w anegdocie o lordzie Bradleyu, kiedy gospodyni mówi do lokaja: „John, lord Bradley pragnie opuścić nasze towarzystwo”. Pracy Fogelman nie stracił, ale wkrótce sam ją zmienił. Miałby dobre powody, aby nigdy do Polski nie wracać, ale choć wielkiego sentymentu do Polski Fogelman nie ma, to i też jest wyzbyty chęci rewanżu. Są momenty nieco mistyczne, kiedy mówi o tym symbolicznym dialogu Mojżesza z Bogiem, w który wierzyć nie trzeba, ale którego symboliczne znaczenie zmienia się w coś na kształt żydowskiego posłannictwa. Niech będzie, dopóki nie narzuca mi się takich twierdzeń jako obowiązującego poglądu, przyjmuję to spokojnie. Przechodzę do cytatów, a z wszystkimi wymienionymi osobami Fogelman spotkał się osobiście.

[864, o dumnym Francuzie Adamsie, wykładowcy na Sorbonie]
Czerwieniał ze złości, gdy któryś z nas złośliwie pytał, czy to prawda, że najbliższy przyjaciel i sojusznik Dziewicy Orleańskiej, Gilles de Rais, zwany Sinobrodym, został skazany na śmierć za zgwałcenie i zamordowanie kilkuset chłopców.
A przy okazji, Fogelman spotkał w Paryżu Sartre'a i nawtykał mu za popieranie Mao.

[1128, o Robercie O. Paxtonie]
Zniszczył francuski mit o bohaterstwie powszechnego Résistance i udokumentował, jak Vichy wraz z całą rzeszą Francuzów kolaborowała z Niemcami w procesie Zagłady. Przypomniał światu o Vel d’Hiver, kiedy to Francuzi wydali Niemcom tysiące żydowskich dzieci.

[1147]
Kristeva poświęciła wykład poezji pastoralnej. Zaczęła jakoś tak: tu Dafnis, tam Chloe, pagórki, na których pasą się śliczne , białe owieczki, pomiędzy pagórkami strumyk, w jego zwierciadle drgają promienie uśmiechniętego słońca, po prostu idylla... Zawiesiła głos, ogarnęła słuchaczy surowym spojrzeniem i oznajmiła, że przechodzi teraz do fazy dekonstrukcji, z której wynika, że strumyk to mocz, pagórki to wzgórek łonowy , pasące się na nim owieczki to mendy... Ktoś za moimi plecami zaciekawił się i poprosił o głos:
– Najmocniej przepraszam, czy my tu mówimy o piździe?...
Kristeva się ucieszyła: – Ależ tak, to jest istota procesu dekonstrukcji.

[1200]
Auden spojrzał na nas, uśmiechnął się i zaczął od wiersza, który dedykował swojemu nieżyjącemu już kochankowi:
Your prick is the architect of my asshole.
Na owe czasy wyznanie odważne.

[1913]
W 1947 roku amerykański statek Exodus z czterema tysiącami Żydów na pokładzie wypłynął z Francji do Palestyny i został zaatakowany na wodach międzynarodowych przez okręty brytyjskie. Czterech ludzi zostało zabitych, stu – rannych, a statek doholowano do Hajfy, gdzie już czekały okręty-więzienia, które przewiozły Żydów, w większości byłych więźniów obozów niemieckich, z powrotem do Europy. Powieść Urisa nawiązywała do tych wydarzeń.

[2923, o przemycie złota do Korei Południowej w drugiej połowie lat osiemdziesiątych]
Złotnicy w Hongkongu wytwarzali sztabki w kształcie pasującym do odbytu, celnicy w Seulu bardzo lubili tam zaglądać.

Niepoczytalna czyli Unsane

Tytuł oryginalny to przekręcone angielskie „insane”, więc tytuł polski powinien brzmieć „apoczytalna” lub coś w tym stylu. Panna Sawyer jest ceniona w pracy, wyprowadziła się daleko z rodzinnego Bostonu, a jej życie towarzyskie sprowadza się do jednonocnych przygód z Jackami lub Markami. Jednak dolega jej jakiś psychiczny defekt związany z jej byłym maniakalnym kochasiem, przez którego właśnie przeniosła się tak daleko. Aby sobie poradzić z koszmarami z przeszłości udaje się na konsultacje psychologiczne, podpisuje bez czytania rutynowe papierki i bum, właśnie skazała się na przymusowe leczenie z jakiejś manii depresyjnej, bo taki sposób znalazła placówka medyczna na wyłudzanie pieniędzy z ubezpieczenia. A jednym z jej pracowników jest kto? Były psychopatyczny kochaś. Nie dziwi nas więc, że Sawyer ma napady szału, które jeszcze mocniej uzasadniają potrzebę przetrzymywania jej w kontrolowanych warunkach. Sytuacja prawie jak z Kafki, gdyby go trochę podrasować, to znaczy dodać mu trochę więcej krwi i trupów. Jest więc tak, jak lubię - metafora i konkret, a w warstwie realizacyjnej doceniam sceny szaleństwa Sawyer po naszprycowaniu jej „właściwie” dobranymi tabletkami. Dobra robota, Soderbergh.

Młyny Boże (Jacek Leociak)

Temat trudny, bo chodzi o postawę Kościoła katolickiego wobec Holokaustu i Żydów. W moim odczuciu intencją autora był nie tyle atak na Kościół, lecz wyraźny głos mówiący, że pewnych kart z historii Kościoła nie wolno przemilczeć, wybielać lub usprawiedliwiać. Na każdy argument przeciw jest kontrargument za, co widać na przykładzie Piusa XII, milczącego papieża. Gdyby nie milczał, mógłby pogorszyć sytuację. Poza tym Golda Meir przecież chwaliła papieża po jego śmierci. Tak mówią jego obrońcy. Z drugiej strony, czy jednak nie mógł wezwać chrześcijan, by ratowali Żydów? Autor podaje przykłady księży, którzy umieli skłonić wiernych do pomocy prześladowanym. Papież swoim autorytetem zapewne osiągnąłby jeszcze więcej. A co do pani Meir - pochwaliła, ale wszyscy zachodzą w głowę, co konkretnie miała na myśli. Niektóre przykłady autora sprawiają wrażenie naciąganych, na przykład wtedy, gdy w 1917 roku bawarscy Żydzi zwrócili się do Pacellego, nuncjusza papieskiego w Bawarii i przyszłego Piusa XII, aby umożliwił przejazd pociągu z liśćmi palmowymi z Włoch potrzebnymi im na Święto Namiotów. Pacelli zastosował klasyczne kunktatorstwo w połączeniu z kombinatorstwem, więc liści nie było. Nie jest jasne dla mnie, że wstawiennictwo by dało cokolwiek, bo wówczas Watykan nie utrzymywał stosunków dyplomatycznych z Włochami, ale nie podjęto nawet próby. Poniżej wspominam o księdzu Trzeciaku, antysemicie i hitlerowskim kolaborancie, który podczas wojny nosił przy sobie chroniące go papiery wystawione przez Niemców. Nic mu to nie pomogło, zginął od niemieckiej kuli w 1944. Ten mąż w swojej zacności uznał za właściwe, aby zadenuncjować innego księdza z powodu jego żydowskiego pochodzenia. Całkiem bezinteresownie, dla sprawy.

[33]
Autorzy tych prac [o masowym udziale Kościoła w ratowaniu Żydów - G.] za podstawę przyjmowali często kilka aksjomatów , wywiedzionych w dużej mierze z kanonicznego źródła powstałego jesienią 1968 roku. Chodzi o anonimowe opracowanie pod tytułem Dzieło miłosierdzia chrześcijańskiego. Polskie duchowieństwo a Żydzi w latach okupacji hitlerowskiej – rzecz pełną nieuprawnionych generalizacji i przejaskrawień. Mimo że praca ta bazowała na źródłach niewiadomego pochodzenia i była pozbawiona aparatu naukowego, właśnie za sprawą historyków kościelnych weszła do obiegu, stając się podstawą, na której budowano obraz masowego zaangażowania duchowieństwa w pomoc Żydom, na co zwraca uwagę Dariusz Libionka.

[109]
O to, by chrześcijanin kierował się w życiu nauką płynącą z ośmiu błogosławieństw z Kazania na Górze, dba na przykład Kongregacja Nauki Wiary razem z Kongregacją do spraw Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, zapewne we współpracy z Kongregacją do spraw Ewangelizacji Narodów i Papieską Radą do spraw Krzewienia Nowej Ewangelizacji, Międzynarodową Radą do spraw Katechezy oraz powołaną przez papieża Franciszka w 2016 roku nową Dykasterią do spraw Integralnego Rozwoju Człowieka.
Biurokracja ku większej chwale Boga robi wrażenie.

[115]
To Kuria Rzymska przygotowała papieżowi Stefanowi II (752– 757) osławiony dokument – Donatio Constantini [Donacja Konstantyna], datowany na 30 marca 315 roku. Dokument został sfałszowany, i to – jak podkreślają historycy – wyjątkowo nieudolnie.

[134]
Zastanawiam się na przykład, jak chrześcijanie, wyznający religię miłosierdzia, miłości bliźniego , nadstawiania drugiego policzka i przypowieści o dobrym Samarytaninie, mogli tak bezwzględnie , ogniem i mieczem, nawracać pogan i niszczyć ich dziedzictwo.

[241]
„Krew Jego na nas i na dzieci nasze”. (Mt 27, 22– 25)
Wiele atramentu chrześcijańskiego i wiele krwi żydowskiej kosztował ten okrzyk – komentuje ów brzemienny w skutki fragment Ewangelii według Świętego Mateusza ksiądz Michał Czajkowski.
W dalszym ciągu autor przytacza słowa Benedykta XVI, że Mateusz z całą pewnością nie podaje tu faktu historycznego [302]. Nie wiemy, jakie podstawy ma ta opinia, ale dobrze wiedzieć, że papież uważa, że w Ewangeliach są kłamstwa.

[246]
O mordzie niesłychany! O zbrodnio nigdy dotychczas niewidziana!
Słowa Melitona z Sardes z II wieku naszej ery o żydowskim bogobójstwie. Jakie to ciekawe, w końcu ofiara Jezusa musiała nastąpić, jeśli miało dojść do odkupienia grzechów. Przypuśćmy, że Żydzi nie wydaliby Żyda Jezusa Rzymianom. Co wtedy zostaje z chrześcijańskiej teologii?

[397, o Janie Ursynie Niemcewiczu]
W 1817 roku napisał antysemicki pamflet Rok 3333, czyli sen niesłychany. Ów sen będzie później koszmarem prześladującym endeków i oenerowców oraz ich duchowych spadkobierców do dziś. Oto Polska przekształciła się w Judeo-Polonię (tak, to Niemcewiczowi zawdzięczamy ten zgrabny neologizm), Warszawę przemianowano na „Moszkopolis”, Polacy – chrześcijanie stali się „żydowskimi pachołkami”, a główną wytyczną polityki Judeo-Polonii jest „utrzymywanie wzgardy dla religii katolickiej”. Moszkopolis tonie w błocie, brudzie i ciemności.
Należy przyznać, że zdarzało się Niemcewiczowi dzieła bardziej przychylne Żydom.

[546]
Na przełomie 1939 i 1940 roku znalazł się on w grupce osób usiłujących pertraktować z okupantem w sprawie powołania proniemieckiego rządu.
Mowa o księdzu Stanisławie Trzeciaku, w międzywojniu aktywnym publicystą antysemickim, który sympatyzował z hitlerowcami i bywał przez nich zapraszany do Niemiec. Dla równowagi należy przyznać, że kościelne władze wyrażały niezadowolenie z poczynań Trzeciaka.

[599]
Grunt to chodzić w rdzennie chrześcijańskich kalesonach.
Bo w międzywojniu była taka mania, żeby wszystko było chrześcijańskie, od fotografa do bułek kajzerek.

[746]
Wśród wszystkich instytucji religijnych w Trzeciej Rzeszy tylko pruski konsystorz Kościoła Wyznającego (Bekennende Kirche) zdobył się na publiczny protest przeciwko prześladowaniu Żydów. Protest ten odczytano z ambon w 1943 roku, a więc o wiele za późno – podkreśla historyk Trzeciej Rzeszy Richard Grunberger i komentuje, że odezwa została wygłoszona w momencie, „kiedy jedyną rozsądną reakcją na wydarzenia mógł być już tylko lament, a nie protest”.

[928]
Ale generał jezuitów Włodzimierz Ledóchowski storpedował te prace, blokując przekazanie Piusowi XI roboczego tekstu do redakcji.
Chodziło o encyklikę Piusa XI w roku 1938, która miała potępić rasizm i antysemityzm. Ostatecznie nie została ogłoszona z powodu śmierci papieża.

[971]
Hlond był bezkompromisowo antykomunistyczny, a szczytowym jego osiągnięciem było ogłoszenie 8 września 1946 roku w Częstochowie Aktu poświęcenia Narodu Polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi.
Co stawia pod znakiem zapytania moją przynależność do Narodu Polskiego.

[1094]
Orędzie papieża wygłoszone w Boże Narodzenie 1942 roku zawierało jedno enigmatyczne zdanie, w którym mówił o „setkach tysięcy osób, które bez żadnej winy, a czasami jedynie z powodu ich narodowości lub rasy zostały skazane na śmierć lub na prześladowania”. Hagiografowie Piusa XII uważają to za przejaw najwyższego heroizmu i roztropności zarazem.

[1111]
Katoliccy fundamentaliści, zarówno świeccy, jak i duchowni, mówią o „holokauście zarodków ” lub porównują aborcję z Holokaustem. Trudno dostrzegalny w czasie wojny – dziś Holokaust retorycznie bardzo się przydaje.

[1138]
Chociaż Benedykt XVI wstrzymał postępowanie beatyfikacyjne, to jednak w 2009 roku upoważnił Kongregację Spraw Kanonizacyjnych do wydania dekretu o heroiczności cnót Piusa XII i odtąd w Kościele katolickim uznaje się go za Czcigodnego Sługę Bożego.

[1165]
Co do sprawy żydowskiej – trzeba to uważać za osobliwe zrządzenie Opatrzności Bożej, że Niemcy, obok mnóstwa krzywd, jakie wyrządzili i wyrządzają naszemu krajowi, pod tym jednym względem dali dobry początek, że pokazali możliwość wyzwolenia polskiego społeczeństwa z pod żydowskiej plagi i wytknęli nam drogę, którą mniej okrutnie oczywiście i mniej brutalnie, ale konsekwentnie iść należy. Jest to wyraźne zrządzenie Boże, że sami okupanci przyłożyli rękę do rozwiązania tej palącej kwestii, bo sam naród polski, miękki i niesystematyczny, nigdy nie byłby się zdobył na energiczne kroki, w tej sprawie niezbędne.
Fragment ze Sprawozdania kościelnego z Polski za czerwiec i połowę lipca 1941-go roku przekazanego rządowi w Londynie.

[1621]
„A co zrobi Stolica Apostolska, jeżeli to będzie trwało?”. Odpowiada mu watykański sekretarz stanu: „Stolica Apostolska nie chciałaby znaleźć się w sytuacji zmuszającej ją do wyrażenia dezaprobaty”.
Chodzi o wywożenie Żydów z Rzymu zajętego przez Niemców. Paradoksalnie protest Watykanu byłby Niemcom na rękę, bo mieliby pretekst, żeby ich wykorzystać jako siłę roboczą.

[1750, o przemilczanym antysemityzmie Kruszyńskiego]
Muszę w tym miejscu upomnieć się o godną pamięć księdza profesora Kruszyńskiego i bronić go przed jego macierzystą uczelnią. Nie wiem, dlaczego w monumentalnej wielotomowej Encyklopedii Katolickiej, wydawanej przez Katolicki Uniwersytet Lubelski (w tomie IX z 2002 roku, kolumny 1389–1390), ani słowem nie wspomniano o jego żydoznawczej profesji. Rozumiem , że mowa dziękczynna dla SS-Gruppenführera Wendlera to drobiazg niewart wzmianki w haśle encyklopedycznym (autorstwa księdza profesora Zdzisława Kupisińskiego), ale żeby nie zająknąć się słowem na temat tego, z czego ksiądz profesor Kruszyński był szeroko znany?

[1777]
Wspomnę tylko o mało znanym przypadku lekarza SS Hansa Eiselego, skazanego na śmierć, ale dzięki zmasowanej akcji Kościoła i Caritasu –„ocalonego”. Karę śmierci zamieniono mu na dożywocie, później na dziesięć lat, a już w 1952 roku Eisele wyszedł na wolność. Kim był ten pupil niemieckiego Kościoła katolickiego? Żarliwym katolikiem, działaczem Stowarzyszenia Miłosierdzia Świętego Wincentego à Paulo, który porzucił Kościół dla Führera i SS. Jako lekarz w Dachau i Buchenwaldzie zabijał do sześćdziesięciu Żydów tygodniowo zastrzykami z evipanu. Wbijał igłę prosto w serce ofiary.

[1825, po pogromie kieleckim]
Biskup Kubina oświadczył stanowczo: „Wszelkie twierdzenia o istnieniu mordów rytualnych są kłamstwem”. Takiej pewności nie miał już biskup lubelski Stefan Wyszyński, który spotkał się z delegacją Centralnego Komitetu Żydów Polskich, zabiegającą u niego o publiczne napiętnowanie antysemickich wystąpień, wzniecanych często jako reakcja na rzekomy mord rytualny. Wyszyński nie wykluczył możliwości używania przez Żydów krwi dzieci chrześcijańskich na macę, powołując się przy tym na głośny proces Bejlisa z 1913 roku. Odniesienie tym bardziej absurdalne, że Bejlis został uniewinniony z zarzutów.

[2074, o wizycie Benedykta w Oświęcimiu]
W mowie Benedykta XVI wygłoszonej w miejscu symbolizującym zagładę Żydów nie padło ani razu słowo „Żyd”.

[2118, o zwłokach Piusa XII]
Następnie razem z chirurgiem profesorem Orestem Nuzzim przystąpił do balsamowania zwłok. Okulista i chirurg postanowili zastosować nową metodę, niewymagającą usuwania organów wewnętrznych. Nuzzi nazwał ją „osmozą zapachową”. Ciało papieża zostało owinięte warstwami folii z ziołami, olejkami i preparatami chemicznymi (oczywiście zdjęcia z balsamowania Galeazzi-Lisi sprzedał francuskiej gazecie ). Zamiast powstrzymać proces rozkładu okulista z chirurgiem tylko go przyspieszyli. Trupi smród rozchodził się po całej bazylice, pełniący straż przy katafalku gwardziści musieli zmieniać się co chwila, a i tak jeden z nich zemdlał. Twarz papieża gwałtownie poszarzała, po czym zrobiła się fioletowoczarna, z ust sączyła się brunatna posoka, odpadł nos, cały korpus zaczął puchnąć i pęcznieć, aż w końcu wybuchnęła lewa strona klatki piersiowej.

[2264]
(...) dbałość Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk o dobry wizerunek Kościoła podczas Holokaustu jest w czasach realnego socjalizmu dość trudna do zrozumienia.

[2482, Norwid o Składzie zasad Mickiewicza]
„Manifest ten w rzeczach Kościoła dąży do najdokładniejszego wyniszczenia dogmatu i rozwolnienia duchowego”.

[2539]
A może dotknięty jakąś szczególnie złośliwą postacią fotodermatozy idiopatycznej?
To o papieżu Benedykcie jadącym przez Auschwitz w czarnej limuzynie.

[2546, słowa B16]
„jako syn narodu niemieckiego […], tego narodu, nad którym grupa zbrodniarzy zdobyła władzę przez zwodnicze obietnice wielkości, przywrócenia honoru i znaczenia narodowi, roztaczając perspektywy dobrobytu, ale też stosując terror i zastraszenie”.
Grupa zbrodniarzy zwiodła naród - lubimy tę narrację.

[2575]
Dlatego dyrektor Skóra nie zgadza się z decyzją dyrektor Skóry, żeby tę książkę wydać, i przeprasza, że dyrektor Skóra taką decyzją podjęła. Dyrektor Skóra wyraziła nadzieję, że ktoś napisze lepsze książki i że te książki zostaną wydane.
Skóra była wtedy dyrektorem wydawnictwa Znak, które opublikowało „kontrowersyjne” Złote żniwa Grossów.

[2611]
„mord dokonany przez spalenie żywcem ludności żydowskiej, spędzonej siłą przez Polaków do stodoły, jest niezaprzeczalny”
Te słowa prymasa Glempa brzmią dziwnie odważnie w zestawieniu z dzisiejszymi wypowiedziami hierarchów. W dalszej części wypowiedzi wprawdzie mamy coś w rodzaju rozwadniania winy, ale dobre i to. Warto pamiętać, że biskup Rafał Markowski w czasie uroczystości w Jedwabnem w swoich przeprosinach zabrzmiał rzeczywiście szczerze.

[2687]
W encyklice Evangelium vitae [Ewangelia życia] z 1995 roku pisał, że demokracja uznająca prawo do aborcji „przeradza się w istocie w system totalitarny”, a państwo, które taką legislację w demokratycznej procedurze parlamentarnej przyjmuje, nazywał „państwem tyrańskim”.
Kolejna „święta” bzdura autorstwa JP2. Hierarchowie i publicyści katoliccy pisząc o aborcji lubią używać określenia „Holokaust”. Biorąc pod uwagę postępowanie Kościoła w czasach zagłady lepiej, żeby sobie darowali.

Mój brat diabeł czyli My Brother the Devil

Powiedziałbym, że polskie, popeerelowskie blokowiska robią lepsze wrażenie od tych brytyjskich (poza przypadkami wymiotnej pastelozy). Kto je zamieszkuje? Oczywiście imigranci - czy to nie jest przypadkiem nadużywany stereotyp? Rodzice braci Rashida i Mo przybyli z Egiptu, a synowie urodzili się już w Anglii. Starszy Rashid to członek lokalnego gangu narkotykowego, a młodszy wygląda na porządne dziecko, które nawet ma piątkę z angola. Rashid ukrywa przed rodzicami źródło swoich przychodów, ale można rzec, że taki całkiem zdeprawowany nie jest, skoro ukradkiem podrzuca dwudziestofuntówki do portfela mamy, i w ogóle ma plany poprawy bytu rodziny. Gangsterski zapał Rashida mocno ostygnie, kiedy wskutek porachunków z konkurencyjną bandą zginie jego przyjaciel. Tyle o fabule, bo nie da się więcej powiedzieć, żeby nie spojlerować. Film oglądałem wiedząc, że jest w nim wątek homo, a kiedy w końcu się okazuje kto z kim, było to jednak pewne zaskoczenie. Niechętnie to robię, ale przyznam rację Ziemkiewiczowi, że CZASAMI uwiedzenie może prowadzić do homoseksualizmu, ale to działa tylko wtedy, gdy ktoś już ma takie tendencje, choćby tłumione i nieuświadomione. Bycie gejem w środowisku gangstersko-muzułmańskim jest opcją bardzo ryzykowną i na pewno nie wartą wyboru - tę myśl dedykuję wszystkim zakutym pałom upierającym się, że to jest kwestia wyboru. (Corvino wprawdzie argumentuje, że jest to kwestia wyboru, bo wszak umiemy panować nad swoimi instynktami, tylko po co tłumić popęd homoseksualny? Kogo krzywdzą dwaj kochający się dorośli faceci?) Ciach, koniec dygresji, film zdecydowanie warto obejrzeć, a rzadko mam ochotę na tak jednoznaczne oceny.

McImperium czyli The Founder

Kiedyś przeczytałem o Czochralskim, że wyniósł z domu etos pracy, dzięki któremu stał się jednym z bardziej znanych w świecie wynalazców (bo w Polsce ledwie, ledwie). A jeśli na przykład miał brata pijaka, to nic nie szkodzi, bo etos czasem działa, czasem nie, jak boże miłosierdzie. W Ameryce lubią ludzi sukcesu, którym chętnie przypisują jakieś niezwykłe cechy, które ich do tego sukcesu doprowadziły. W to nie wierzę, ale jedno przyznam - trzeba być wytrwałym i upartym, choć zapewne wielu takich można spotkać w przytułkach dla bezdomnych. Mnie sukces raczej nie grozi, ale Ray Kroc, główny bohater filmu, pomimo pięćdziesiątki na karku nie poddawał się. Przypadek sprawił, że trafił na niesamowitą restaurację braci McDonald, w której dostawało się smaczne i świeże danie w pół minuty. Był to pozytywny szok w porównaniu z innymi restauracjami typu drive-in z nieudolnymi kelnerkami i długim czasem oczekiwania, jakie były standardem w SZA w latach pięćdziesiątych. (Modne jest, żeby mówić, że McDonald to syf, z czym się nie zgadzam, choć raczej rzadko tam jadam. Opinia o fatalnych frytkach w tej restauracji, z jaką się zetknąłem, to dla mnie przykład ideologicznego zacietrzewienia.) Życie, które napisało scenariusz do filmu, bardzo kreatywne nie jest. Ray najpierw musiał przełamać opór McDonaldów, potem uzyskać kredyt, aby otwierać nowe franczyzowe restauracje, ale dochód z nich był za mały, żeby interes się rozwijał, więc za radą Sonneborna... W sumie mało ważne, choć oczywiście należy mu przyznać to, że elegancko wydymał McDonaldów, którzy zostali wykupieni za niecałe trzy miliony brutto, a w ramach dżentelmeńskiej umowy mieli mieć nadal udział w późniejszych zyskach. Udział ten był bardzo łatwy do oszacowania: zero.

Bywało lepiej czyli Le Ciel sur la tête

Na początku widzimy wesolutkiego Guya uwijającego się w kuchni w takt Ça Plane pour Moi w niedzielny poranek wraz z żoną Rosine i synem Robinem. Życie jest piękne, zwłaszcza że z wizytą zapowiedział się starszy syn Jérémy, który przyjeżdża aż z Paryża. Mniej więcej w środku filmu Guy chodzi po domu bez spodni z petem w ustach, bo znowu zaczął palić, i rzuca opryskliwe uwagi pod adresem żony, która patrzy na zlewozmywak zawalony brudnymi garami. Między tymi sytuacjami zdarzył się katastrofalny grill ze znajomymi i przerwany mecz tenisa, kiedy koledzy Guya nie mogli już znieść jego pretensji i złośliwości. A już wkrótce żona zacznie myśleć o porzuceniu męża. Cóż takiego się stało? Niby nic, z czym z pozoru postępowy lewicowiec Guy by sobie mentalnie nie poradził - hołubiony syn Jérémy ujawnił, że jest gejem i mieszka razem z ukochanym Markiem. Wbrew filmwebowi nie zaliczyłbym tego filmu do komedii, ale jest coś zabawnego w tym, że Guy zadręcza się myślą o synu Jérémym, który być może bierze do buzi i w pupę. Wolałbym, żeby nie żył - mówi w pewnym momencie żonie, dla której to już było zbyt wiele. Film jest na pewno ciekawy jako opowieść o coming oucie z perspektywy rodziców, choć cała sytuacja wydaje się przerysowana. A poza tym mamy dużo głosu z offu, kiedy poszczególne postaci dzielą się z widzem swoimi banalnymi przemyśleniami. Mógłbym się bez nich obyć. Inna ciekawostka: jest to produkcja telewizyjna, ale zrobiona solidnie, o czym w przypadku filmów francuskich nie raz się już przekonałem.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger