sobota, 7 maja 2016
Jak Renata Dancewicz chodziła do kościoła
Już kiedyś czytałem o tym, że Renata Dancewicz jest niewierząca, zdaje się, że w Niezbędniku ateisty, książce złożonej z wywiadów ze znanymi w Polsce postaciami, które otwarcie przyznają się do niewiary. Zapamiętałem z tej książki Renatę Dancewicz oraz Grzegorza Napieralskiego, wtedy jeszcze coś tam znaczącego polityka. Rozmowa z Napieralskim utkwiła mi w pamięci jako znakomity przykład lewicowego koniunkturalizmu, który dobrze znamy z rządów SLD z drugą, jednak-nie-zawsze-koalicyjną partią. Dancewicz, jeśli dobrze pamiętam, stwierdziła, że jej się ten ateizm przyplątał, co brzmi tak, jakby jakąś wysypkę dostała, ale to raczej kokieteria. W dzisiejszej z nią rozmowie w Tok FM też była o tym mowa, do kościoła zraziła ją bardzo podrzędna rola kobiet w Kościele, co mogłoby się skończyć na połączeniu antyklerykalizmu z gorliwą wiarą w Jezusa - znam takie przypadki. - Na msze przestałam chodzić, kiedy miałam dwanaście lat - wspomina. - Chodziłam na spacery do parku lub do strzelnicy (?), a kiedy babcia pytała mnie, o czym było kazanie, mówiłam, że o Duchu świętym lub coś w tym stylu. Nawet bym powiedział, że coś podobnego było moim udziałem, babcia się starała, ale nie dała rady. Niesamowite w katolickich mszach jest dla mnie to, że bywam na nich raz na dwa lata, a wciąż mnie śmiertelnie nudzą.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz