Znacie? To obejrzyjcie jeszcze raz. Chętnie bym napisał o tym, jak ma się nowa wersja Pamięci absolutnej do starej ze Schwarzeneggerem, ale w tym celu musiałbym pójść do firmy Rekall, żeby mi pamięć przetkali. Mam tylko mgliste wrażenie, że stara wersja była z jajem, a nowa jest ze zbukiem. Sprawa jest prosta: jeśli widz pragnie scen walki i efektownych pościgów, to dajmy mu tylko to, nic poza tym, i będzie cool. Tak pomyśleli twórcy i wprowadzili w życie. A ja patrzę i ziewam. O, znowu się kopią. O, skaczą sobie nad przepaścią. Nudy. Oczywiście mamy jakąś tam pretekstową fabułkę, która nawiązuje do poprzedniej ekranizacji opowiadania Philipa K. Dicka. W żadnym wypadku do samego opowiadania, w którym jest naturalnie agent z wymazanymi wspomnieniami, ale żadnych pogoni, za to zabawna historyjka z twistem. Wiem, bo sobie właśnie przeczytałem. W tekście Dicka bohater ma wszczepiony w mózg nadajnik telepatyczny, ale szuka kalki do papieru, kiedy chce napisać na maszynie do pisania Hermes Rocket skargę na nieudolną firmę od implementacji wspomnień. He, he. I jeszcze jeden kopniak dla twórców filmu: propagują fizykę w wersji amerykańskich filmów animowanych, w których rozpędzony kojot wpada w przepaść pod kątem prostym. W swobodnym spadku, który jest wykorzystany jako środek transportu, stan nieważkości utrzymuje się przez cały czas podróży. Nie ma żadnego "zwrotu grawitacyjnego". Poza tym, ludzkość zbudowała torpedę transportową przelatująca przez jądro Ziemi (!), ale nie umie odtruć zanieczyszczonych połaci lądu... Litości! Na litość nas biorą, po to im był ten Farrell ze wzrokiem zranionej łani.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz