Po co filmować nowe wersje tego samego scenariusza? Może to głupie, pytanie, skoro nie dziwi nas, że po raz pińcetny wystawiają Hamleta. Jest jednak różnica, do teatru w Edynburgu raczej na Hamleta nie pojadę, a na włoski film Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie chętnie poszedłbym do kina w moim mieście. Powody dla powtórki z rozrywki widzę dwa: paru aktorów i cała filmowa ekipa sobie zarobi, a poza tym reżyser może mieć swój dobry pomysł na realizację. Od Raczka wiem, że polska wersja była ciężka, jak to ujął, u nas piją whisky, a w oryginale było wino. We Francji też jest wino. Z wersji włoskiej nie zapamiętałem rozmowy ojca z córką, która pytała, czy powinna iść do chłopaka, który akurat ma wolną chatę. Rozmowa trudna, ojciec sprawdził się w swej roli, tylko gdybym potem dowiedział się, że słuchali tego wszyscy znajomi, to bym się więcej do niego nie odezwał. Zabawę w ujawnianie przychodzących rozmów i smsów zainicjowała paradoksalnie żona, która miała coś do ukrycia, a podejrzewała męża. Była bezpieczna, jak się okaże. W wersji włoskiej nie zirytowała mnie sytuacja, kiedy skryty gej ma pretensje o homofobiczne docinki, które rzucali znajomi nie wiedząc o nim. Nie przepadam za tego rodzaju homomartyrologią. Te, powiedzmy, niedelikatne uwagi nie były aż takie obraźliwe, a przede wszystkim - nie były personalne. Jestem takim dziwnym homosiem, który lubi kawały o gejach, i w ogóle trudno mnie obrazić, stąd zapewne takie moje nastawienie. Zakończenie wydało mi się lepsze od włoskiego, które wydało mi się mętne, choć zapewne i tu, i tu chodziło o to samo, czego nie zauważyłem przez ociężałość umysłową. Przed chwilą przeczytałem swój tekst o filmie włoskim. Poza uwagami o tytule wszystko mógłbym tu powtórzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz