Nie wiem po co ten tytuł

              

piątek, 7 sierpnia 2020

Głupie pytania. Krótki kurs filozofii (Jan Hartman)

Niedawno w audycji radiowej Hartmana wyraził pogląd o nieadekwatności matematyki nauczanej w szkołach (sformułowanie moje, niekoniecznie trafione), bo cóż komuś wyniknie stąd, że wykaże jakąś tożsamość trygonometryczną. Przy okazji wspomniał o ojcu, znanym profesorze matematyki z Wrocławia. Szanownego papę widziałem dawno temu na wykładzie dla licealistów, do dziś pamiętam, że tematem były „diabelskie schody Cantora”, a szczególnie utkwiło mi w pamięci, że „zbiór nazywamy gęstem, jeśli...” (dokładnie tak). Z opinią Jana Hartmana zgadzam się i nie. Dobrze by było, gdyby w ramach szkolnych programów określono wyraźnie, ile wystarczy umieć i wiedzieć na ocenę trzy (lub dwa, jeśli ta jest najniższa zaliczająca). Niezainteresowany uczeń sobie wtedy daruje te tożsamości, które obowiązywałyby na piątkę lub szóstkę. Z religii na przykład na dwa wystarczy ojcze nasz i zdrowaś Mario na pamięć, a na piątkę - koronka do najdroższej krwi Jezusa. Tożsamości trygonometryczne same w sobie zapewne bardzo ważne nie są, ale w skondensowanej formie pokazują, czym mniej więcej jest matematyka. Przechodzę do książki. Jeśli „głupie” byłoby synonimem dla „ważne” lub „podstawowe”, to tytuł byłby trafny. Kiedy ostatnio sprawdzałem w słowniku - tak nie było. Wiem, że chodziło o prowokację, co lubię, kiedy zanadto nie wprowadza się czytelnika w błąd. Książka jest po profesorsku erudycyjna i wymaga od odbiorcy zapału w śledzeniu filozoficznych dociekań, a jeśli jest w niej coś głupiego, to brak mi przygotowania, aby to zauważyć. Co gorsze, z tej wymagającej lektury nie dowiemy się, że jest tak i tak. Ale dowiemy się czego nawet cenniejszego, czyli tego, jak dziwne i nieoczywiste stają się powszechnie używane przez nas pojęcia, takie jak Bóg, prawda, wolność, dobro, kiedy zaczniemy nad nimi rozmyślać. Dla przykładu: jeśli stworzymy jakieś kryterium prawdziwości sądów, to jak ocenić jego prawdziwość? Wychodząc od czegoś podobnego, autor dochodzi do - przepraszam, że oceniam - żenująco słabego wyznacznika prawdy (celowo pomijam dokładniejszy opis), ale chyba trzeba się zgodzić, niech będzie choćby to. Swego czasu zatkało mnie, kiedy usłyszałem Hartmana mówiącego, że nonsensem jest zdanie „Boga nie ma”. Wysłuchałem godzin audycji The Atheist Experience, w której Dillahunty młotkuje teistów chcącch mu wykazać istnienie Boga, ale - jak rozumiem - na jego warunkach, czyli odmowy wiary bez wystarczających świadectw. Według Hartmana rzecz sprowadza się do akceptacji pojęcia Boga, w którym jest już zawarty postulat istnienia, lub odrzucenia tego pojęcia. W tym sensie zgoda, Janie Hartmanie, Bóg istnieje koniecznie, inna rzecz, że nie wiadomo, co to znaczy. Jeśli się odpowiednio rozwodni pojęcie Boga, to może się okazać, że w niego obaj wierzymy, na przykład w logiczną matrycę Hellera. A co z pojęciem wolności? Wiadomo, jakie są problemy, moja wolność może, a nawet musi kolidować z wolnością innych. Ciekawą myślą jest to, że nie ma wolności bez ograniczeń, bo wolność to przekraczanie ograniczeń. Inna niepokojąca kwestia to pytanie o źródło naszych pragnień, których przecież nie kontrolujemy, a których zaspokajanie jest składową tego, co rozumiemy przez wolność. Nie wybieramy sobie pragnień, nie mówimy przecież: decyduję się, by chcieć słuchać sonat Bacha lub piosenek Zenka. Skądkolwiek biorą się pragnienia, nie my o nich decydujemy. W ostatnim rozdziale jest nieco luźniej, bo autor zabawił się w futurystę. A dał sobie do tego prawo twierdząc, że część prognoz sprzed parudziesięciu lat się sprawdziła. Krótko podsumowując, katastrofy nie będzie, choć przyszłe pokolenia będą miały nieco trudniej od nas - czeka je ograniczenie konsumpcji i wolności. Pamiętamy wyśmiany koniec historii Fukuyamy - w wersji Hartmana jest niewykluczone, że dominujący będzie model chiński, o czym w książce można wyczytać między wierszami.

[84, o kwestii, skąd się wziął świat]
(...) nie da się zadać pytania całkiem „spoza świata”, a samo zachowanie słówka pytajnego „skąd” przesądza już o tym, że w pytaniu zakładamy byt jako uporządkowany, bo wywodzący się „z czegoś”. Co więcej, pytanie od razu wikła nas w paradoks, bo „coś”, z czego wywodzi się świat, na mocy definicji świata jako „wszystkiego” musi do świata należeć.

[118, o kwestii prawdy]
Otóż za prawdziwe faktycznie uważamy to, co powszechnie przyjęte, co odpowiada naszym potrzebom lub wyobrażeniom, co wygodne dla nas albo dla tych, którzy nami rządzą. Owszem, uważamy za prawdziwe również to, co dobrze uzasadnione, ale jak się bliżej przyjrzeć tym uzasadnieniom, to są niewiele warte (na przykład: „bo tak mówi tradycja”, „bo tak wszyscy mówią”, „bo tak wierzę”, „bo tak powiedział Pan Bóg”). Bardziej ambitne, odwołujące się do rozumowań uzasadnienia są niewiele lepsze, bo składają się zwykle z kilku prostych kroków myślowych, wychodząc od jakichś przesłanek (założeń), które same domagają się uzasadnienia. Słowem, nasze sądy są zawsze mniej lub bardziej arbitralne. Zresztą gdyby takie nie były, nie trzeba by było wciąż zapewniać o ich prawdziwości.

[187]
Robinson nie wytrzymałby długo, nie napotkawszy Piętaszka. Jak to nieco górnolotnie, lecz celnie ujmuje Wojtyła, poprzez czyn osoba człowieka transcenduje siebie ku drugiemu. Bez tego nie ma ani osoby, ani jej czynu.

[248]
Wszelako najpełniej i najdoskonalej żyją ci, którzy stosując te wszystkie zalecenia, z nadzieją zwracają się ku temu, przez którego i wobec którego wszelkie dobro i cnota w ogóle istnieją, bo sam jest wzorczym i najwyższym Dobrem. Dobre życie na ziemi i ziemskie szczęście jest bowiem tylko zapowiedzią szczęścia niebiańskiego, które zgotował dla wybranych sam Bóg.
Hartmana się nawrócił? Nie, to tylko relata refero w kwestii, jak żyć.

[254]
Chcąc nie chcąc, liberalny, emancypacyjny dyskurs Oświecenia przyczynił się do upowszechnienia się konsumpcjonistycznej mentalności człowieka współczesnego, przed czym zresztą ostrzegał już ojciec liberalizmu John Stuart Mill oraz Nietzsche, a więc XIX-wieczni autorzy nie bardzo kojarzący się z konserwatyzmem.

[271]
Każdy człowiek, jak ten filozof, pracuje nad sensem, mocując się z nicością i nijakością niemyślącej, bezpośrednio istniejącej rzeczywistości. Taki jest właśnie jego los. Los istoty rozumnej, ale nie za bardzo.

[313]
(...) w odróżnieniu od wszelkiej typowej działalności, prywatnej czy zawodowej, filozofia pozostawia wszystko bez zmian.
Zgoda, jeśli mówimy o natychmiastowym efekcie. Długofalowo koncepcje filozoficzne miewają poważne skutki, jak na przykład komunizm (zbarbaryzowany marksizm) i faszyzm (zbarbaryzowany nietzscheanizm).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger