piątek, 22 maja 2020
Isi i Ossi czyli Isi & Ossi
Wszystko niby gra w tym filmie, pomysł mieli dobry, choć zapewne niezbyt oryginalny, ale to jest ten rodzaj zarzutu, który chętnie się pomija, jeśli film nam się podoba. Isi to całkiem inteligentna dziewczyna, choć w sensie typowych standardów edukacyjnych – tępa jak półbut. Jej umysłowe niedostatki równoważy ambicja bogatych rodziców, którzy potrafili sprawić, że przeszła maturę, a teraz wysyłają ją na studia. A ponieważ są uparci, mająca inne plany życiowe Isi postanawia ich wkurzyć wiążąc się z Ossim, chłopcem ze społecznych dołów, w dodatku mającym nazwisko Markowski, zgroza. Ossi też ma coś do ugrania, bo Isi bez trudu podreperuje jego finanse, co za tym idzie – jego bokserską karierę. Zaczyna się od interesu, a skończy się tak, jak wszystkie romantyczne panny by sobie życzyły: miłość, zgoda, a Bóg wtedy rękę poda. Ok, dobrze, przesadziłem, Boga w to nie wmieszali. Jeden ze stereotypów głosi, że kino niemieckie jest ociężałe, z czym się zgadzam mało entuzjastycznie, lecz tego filmu bronić nie będę. Chyba nie wiedzieli, na co się zdecydować. Wyszedł film z problemami z zabawnymi, przynajmniej z założenia, wstawkami. Temat styku różnych klas społecznych też mnie niezbyt pociąga, choć mam wrażenie, że to efekt polskiej idiosynkrazji. Z książki Hince'a o Queen utkwił mi w głowie ów fragment, w którym mowa była o pewnej niewieście, bodaj prawniczce pracującej dla zespołu, która pochodziła z wyższych sfer. Relacja w tonie: patrzcie, wysoko urodzona, a można z nią piwo wypić. Coś jednak może być na rzeczy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz