Chodzi za mną, ciągle coś pisze, a prawie wszystko to zmyślenia - mówi Jeszua o Mateuszu w swojej obronie przed Piłatem. Spojler: nic mu to nie da. Tak jak widzowi, który chciałby się ze spektaklu dowiedzieć, o czym był oryginał, czyli książka Bułhakowa, jeśli jej nie czytał. Przede wszystkim odniósłby wrażenie, że to bardzo ponura rzecz, w której bełkotliwa metafizyka jest pomieszana z banałami. Mocno sprzeczne z moimi odczuciami. Jako dzieło wybitne, książka da się odczytywać na paru poziomach, ludycznego nie pomijając. („Ludyczny” to jest cmentarz zarżniętych dowcipów.) Spektakl ma tylko jeden poziom, który porównałbym do marudzenia Witkacego spragnionego metafizyki, jakiej pozbawiony jest współczesny świat. Dołącza do niego półnaga Małgorzata klepiąc się po cyckach, ale nic tego. Nie ubogaciłem się metafizycznie, choć nieco bawił mnie sondaż przeprowadzony przez aktorów wśród publiczności. Kto z was jest katolikiem? Kto wierzy w niebo? W piekło? I cytowanie statystyk, z których wynika, że mniej więcej połowa katolików w Polsce nie wierzy w to, co katolik wierzyć powinien. To jeszcze bardziej umacnia mnie w przekonaniu, że religia jest protezą metafizyki, a nic lepszego nie mamy. Nie mamy? Mamy, ale nie da się na tym zarobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz