Nie wiem po co ten tytuł

              

niedziela, 20 października 2019

Spróchniały krzyż (Joanna Podgórska)

W tej książce, jak to zwykle w literaturze faktu, są fakty i opinie. Fakty wskazują na to, że Kościół katolicki od 1989 roku systematycznie powiększa swoją władzę, a robi to metodą salami, o której lubią wspominać Karnowscy, kiedy malują przed swoimi czytelnikami wizję kolejnych ustępstw przed „lobby lgbt” (od rzemyczka do koniczka, od najdrobniejszego ustępstwa w rodzaju przyznania ulg spadkowych do obowiązkowego homoseksualizowania dziatwy przedszkolnej). Władza Kościoła rośnie, ale to nie przeszkadza dąć w trąby i odgrywać obrońców oblężonej twierdzy. Poniekąd słusznie, bo sondaże wskazują na to, że polska młodzież jest w światowej czołówce sekularyzacji. I to pomimo już niemal trzydziestu lat szkolnej indoktrynacji religijnej. W zakresie opinii z autorką zgadzam się prawie całkowicie, a jeden sporny punkt to jej optymistyczny pogląd o nieuchronnych i szybkich zmianach. Z własnego doświadczenia widzę, że religia trzyma się mocno, choć ludzie kończący liceum często są religijnie obojętni. Cud nadchodzi, kiedy rodzą im się dzieci, a wtedy nagle sobie przypominają o mszach, chrzcinach i modlitwach. Książka nie ma charakteru demaskatorskiego, wszystko, o czym pisze Podgórska, było i jest dobrze znane. Wbrew maksymie Petroniusza o jednej dziewicy, która wywrze większe wrażenie, niż ich tysiąc, tym razem nagromadzenie faktów dało efekt synergii. Mam nadzieję, że kiedyś, za niezbyt wiele lat od dnia dzisiejszego, będziemy tę książkę czytać jako kronikę dziwnych, minionych czasów. I jako memento.

[5]
Co ateistce do Kościoła? O Boże, jak bardzo chciałabym powiedzieć, że nic; że stanowisko Kościoła katolickiego w różnych kwestiach może mnie tak samo nie interesować, jak nie musi mnie interesować, co Cerkiew prawosławna ma do powiedzenia o in vitro, a Buddyjski Związek Diamentowej Drogi Linii Karma Kagyu o antykoncepcji awaryjnej.

[74]
Profesor Wojciech Burszta opowiadał mi, jak wraz ze studentami przeprowadzał badania etnograficzne w latach 80., żeby sprawdzić, ile z tego, co papież mówi, dociera do ludzi. Okazało się, że nic. Ludzie przyznawali szczerze, że po pięciu minutach zaczyna ich to nudzić, bo jest zbyt abstrakcyjne. Język współczesnych hierarchów to już nawet nie abstrakcja, ale jakaś dziwaczna nowomowa. I doprawdy trudno byłoby powiedzieć, że choć wierni nie słuchają Komisji Episkopatu Polski, to ją kochają.

[156]
Niedawno zajmowałam się historią dziesięcioletniej Wiki, która chyba jako jedyne dziecko w Polsce została przez Sąd Rejonowy w Grodzisku Mazowieckim „zabezpieczona katechetycznie”. Mimo że bardzo tego nie chciała, została zmuszona do uczestnictwa w katechezie i przystąpienia do pierwszej komunii świętej. Wychowywała się w niewierzącej rodzinie. Rodzice nie mieli ślubu kościelnego, nie przyjmowali księdza po kolędzie, nie chodzili na niedzielne msze. Ojciec nigdy nie krył się ze swoim ateizmem. Zgodził się na chrzest córki na prośbę jej umierającego dziadka. W wyroku rozwodowym rodziców Wiki sąd zadecydował, że dziewczynka ma mieszkać z ojcem. Wcześniej chodziła na religię (trochę w kratkę) i na etykę. W III klasie poprosiła ojca, żeby wypisał ją z katechezy, bo nie lubi i nie rozumie tych lekcji. Wtedy matka Wiki nawróciła się i zażądała, by córka dalej była katechizowana. Złożyła do Sądu Rejonowego w Grodzisku Mazowieckim wniosek o rozstrzygnięcie w istotnych sprawach dziecka, a sędzia rodzinna uznała, że sprawa jest z tych „niecierpiących zwłoki”, bo trwa rok szkolny i dziewczynka powinna jak najszybciej wiedzieć, jaka jest jej sytuacja. Na czas trwania postępowania „w trybie zabezpieczenia” upoważniła matkę do zapisania Wiki na religię i umożliwienia jej przystąpienia do pierwszej komunii świętej. Bez zgody ojca.

[237]
Skoro kościół przeniósł się do szkoły, postanowili przenieść szkołę pod kościół. W zimny marcowy poniedziałek 2019 roku Monika i Hubert Wińczykowie, para poznańskich artystów, wystawili pod plebanią ławkę z krzesłami i zorganizowali tam lekcję dla swojej córki Kiki. Kika jest w czwartej klasie podstawówki. Nie chodzi na religię. Jej szkoła w czasie rekolekcji nie ma żadnej rozsądnej oferty dla uczniów takich jak ona. Tak jest od lat, ale w tym roku rodzice zostali poproszeni o pisemne usprawiedliwienie nieobecności córki na rekolekcjach. Tego było już za wiele. Kika była gotowa iść do szkoły, tylko że nie miała po co. Wińczykowie uznali, że to im należy się wyjaśnienie ze strony szkoły lub władz kościoła, dlaczego ich córka zostaje na trzy dni wyłączona z normalnych zajęć. Swoją akcję pod plebanią nazwali „Tajne komplety”. Chcą ją powtórzyć w przyszłym roku. Może dołączą inni rodzice.

Fora internetowe i lokalne portale puchną od narzekań na katechezę. A to ksiądz puszcza maluchom najbardziej drastyczne fragmenty Pasji Mela Gibsona, doprowadzając dzieci do histerii. A to do dziewięciolatków przygotowujących się do pierwszej komunii trafia zatwierdzona przez władze kościelne broszurka z listą grzechów, a w niej pytania: „Czy nie wyobrażałem sobie siebie lub innych osób w scenach pornograficznych?”, „Czy nie bawiłem się z kimś w nieprzyzwoite zabawy?”, „Czy nie oglądałem filmów lub czasopism zawierających treści pornograficzne?”. A to katechetka każe przynieść z domu wszystkie przedmioty z emblematami Hello Kitty, by przeprowadzić nad nimi egzorcyzmy, albo przekonuje, że zgwałcona ciężarna popełni mniejszy grzech, decydując się na samobójstwo zamiast na aborcję. Wszystko to poza kontrolą władz świeckich, bo jeśli chodzi o katechezę, Kościół wymusił na państwie warunki najkorzystniejsze z możliwych.


[452]
W marcu 2017 roku nauczyciele Zespołu Szkół im. Wincentego Witosa w Suchej Beskidzkiej, który gościł w swojej placówce ewangelizatorów, w rozmowie z krakowską „Gazetą Wyborczą” skarżyli się, że urządzanie masowej spowiedzi w szkole to już przesada. Dyrektor bezradnie tłumaczył, że nie ma żadnego wpływu na to, co się dzieje w szkole podczas rekolekcji, bo nie on je organizuje. Przyznał, że decyzja o przeniesieniu rekolekcji do szkoły zapadła, bo gdy odbywały się one w kościele, absencja uczniów była znaczna.

[493]
Skrajną formę tej „ewangelizacji” opisał kilka lat temu „Głos Szczeciński”. Prowadzenie publicznej szkoły podstawowej w Lubczynie powierzono Fundacji św. Siostry Faustyny, a jej prezeska objęła funkcję dyrektorki. Szybko wprowadziła nowe porządki: obowiązkowe modlitwy podczas przerw, sprawdzanie, czy dzieci w piątki nie przynoszą kanapek z wędliną, nagabywanie, czy wszyscy nauczyciele żyją w sakramentalnych związkach. Jako motto szkoły wybrała słowa ks. Piotra Skargi: „Najszkodliwsi są katolicy bojaźliwi, małego serca, którzy gniewem się sprawiedliwym i świętym w obronie czci Boga swego nie zapalają, a gorliwości nie mają i jako straszydła na wróble stoją”.

[534]
Podnieconemu nastolatkowi zaleca się specyficzną modlitwę wcelu odwrócenia uwagi od tego stanu: „Módlmy się za narody świata i za każdym oddechem wymieniajmy jakiś kraj: Panie, pomóż Anglii, Francji, Niemcom, pomóż Chinom, Indiom, Japonii. Kiedy komuś nie przychodzą do głowy żadne inne kraje, niech wymienia zamiast nich miasta i wioski”. Onanizm to bowiem grzech „gorszy od bomby atomowej”.

[643]
To był 1997 rok. Wybory samorządowe na Wydziale Prawa Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu wygrali nacjonaliści związani z Narodowym Odrodzeniem Polski i Młodzieżą Wszechpolską. Powołali sekcję narodową, żeby – jak deklarowali – kultywować tradycję i święta narodowe oraz organizować spotkania z ciekawymi ludźmi. Pierwszym „ciekawym człowiekiem” był Adam Gmurczyk, wówczas prezes NOP. Podczas spotkania w klubie studenckim rozdawano ulotki NOP i gazetę „Szczerbiec” ze wstępniakiem, w którym „ciekawy człowiek” napisał: „Dziś Żydzi wiedzą, że jeśli choć jeden krzyż w naszym kraju zachwieje się, to gwiazdy Dawida – symbole śmierci i zbrodni – rozprysną się na pustych, kosmatych łbach semickich zboczeńców. Tu dochodzi do bardzo istotnego zagadnienia: czy Żydzi są ludźmi?”.

[802, o wydarzeniach z sierpnia 2010 roku, związanych z samowolnie postawionym krzyżem pod Pałacem Prezydenckim]
Ale w sierpniowy wieczór pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu nie odbyła się demonstracja, tylko happening pod hasłami: „Boli mnie krzyż”, „Zburzyć pałac, bo zasłania krzyż”, „Jest krzyż, jest impreza”. Młodzi ludzie grali w piłkę plażową, puszczali bańki mydlane, śpiewali piosenki z dobranocek, a z balkonu „błogosławił” im przebrany za papieża mężczyzna. Ktoś ukrzyżował pluszowego misia. Już wcześniej młodzi przynieśli na Krakowskie Przedmieście krzyż z puszek po piwie. Film z demonstracji „obrońców krzyża” przerobiony na utwór techno pt. Gdzie jest krzyż stał się tego lata przebojem dyskotek i szybko zanotował ponad milion odsłon na YouTubie.
Link do filmu tutaj. Choć zapewne na tym blogu nieraz obraziłem uczucia religijne, mam nieco mieszane uczucia. Moja skłonność do urządzania kpin z religii jest wprost proporcjonalna do wpływów, jaki jej kapłani mają w społeczeństwie. Z tego punktu widzenia happening jest okej. Cieszy mnie też, że polew urządzają sobie młodzi ludzie, niby to poddani państwowo chronionej indoktrynacji katolickiej w szkole. Z drugiej strony takie wydarzenia są dla wierzących policzkiem, więc zapomnijmy o konstruktywnym dialogu. Dla jasności dodam jeszcze, że otwartości na dialog nie ma po stronie wierzących, zwłaszcza hierarchów, którzy w sylabusach lekcji indoktrynacji religijnej zawarli między innymi pogląd o zrównaniu ateistów ze zwierzętami.

[919]
Próba radykalnego zaostrzenia prawa, które miałoby zakazywać aborcji nawet w przypadkach, gdy płód jest zdeformowany i niezdolny do życia po urodzeniu (by – jak tłumaczył Jarosław Kaczyński – można go było ochrzcić), doprowadziła kobiety do furii. I po raz pierwszy zaprotestowały nie tylko tam, gdzie stanowi się prawo, ale także tam, skąd idzie inspiracja, wręcz moralny szantaż. Rzecznik Konferencji Episkopatu Polski, ks. Paweł Rytel-Andrianik, w oficjalnym komunikacie napisał, że biskupów niepokoi fakt przedłużania się prac parlamentarnych nad obywatelskim projektem ustawy „Zatrzymaj aborcję”. To już nie było prezentowanie stanowiska Kościoła w jakiejś kwestii, ale bezpośrednia próba zdyscyplinowania polityków.

[977]
Pewnie większość polskich dzieci, które przeszły szkolną katechezę, miała do czynienia z filmem Niemy krzyk. Nakręcili go w latach 80. amerykańscy aktywiści ruchu pro-life. Przekonują, że pokazuje on w zapisie ultrasonograficznym aborcję „z punktu widzenia ofiary”. Rozrywane na strzępy „dziecko” desperacko próbuje się bronić, „ucieka” przed starającym się go dosięgnąć narzędziem kaźni. Film jest drastyczny i przerażający. I nieprawdziwy. Zespół specjalistów, złożony z sześciu lekarzy, w tym profesorów ginekologii i neurologii, który go analizował, dopatrzył się kilku bardzo poważnych przekłamań i manipulacji. Po pierwsze, jak stwierdził Edwin Myer, przewodniczący Chair of Child Neurology na Virginia Commonwealth University, dwunastotygodniowy płód nie może odczuwać bólu. Nie rozwinęła się u niego jeszcze kora mózgowa, która jest odpowiedzialna za odbiór takich bodźców. Po drugie, na tym etapie nie jest jeszcze w stanie wykonywać żadnych świadomych ruchów. Nie może zatem „uciekać” przed narzędziem chirurgicznym. Zwolnione tempo, w jakim nakręcono te sceny, dodawało dramatyzmu. Po trzecie, metody usuwania ciąży pokazanej na filmie nie stosuje się w przypadku zabiegów wykonywanych w 12. tygodniu. Kadr, na którym rzekomo widać otwarte usta płodu wydającego „niemy krzyk”, także jest czystą manipulacją. Na niewyraźnym obrazie nie da się bez wątpliwości zidentyfikować ust. A o krzyku i tak nie może być mowy, bo do tego niezbędne jest powietrze w drogach oddechowych. Film potępili członkowie American College of Obstetricians and Gynecologists za szerzenie przesadzonych i fałszywych stwierdzeń. Ale – trzeba przyznać – Niemy krzyk robi wrażenie. Zwłaszcza na dzieciach, które reagują na niego czasem atakiem histerii i nocnymi koszmarami.

[1006]
Ale kościelno-prawicowe środowiska pro-life wiedzą swoje. Dwie połączone komórki są rzeczywistą osobą, która ma niezbywalne prawo do życia i „ całkowite uznanie moralne”. Często cytowany na katolickich forach prof. Peter Fedor-Freybergh twierdzi: „Szacunek dla nowego życia od samego poczęcia i uznanie dziecka za partnera w dialogu są bardzo ważne. Ten dialog rozpoczyna się w momencie poczęcia”. Dialog z czymś, co może rozwinąć się w nowotwór trofoblastyczny? Albo z kilkukomórkową zygotą, o której istnieniu kobieta nie wie i może się nigdy nie dowiedzieć? Szaleństwo. I to szaleństwo kształtuje nie tylko debatę publiczną, ale próbuje też wpływać na kształt prawodawstwa w demokratycznym, świeckim państwie.

[1499]
Dorosły Polak nie może odpowiedzialnie podjąć decyzji o sterylizacji, choć jest to najpopularniejsza na świecie metoda antykoncepcyjna. W Stanach Zjednoczonych wykonuje się kilkaset tysięcy takich zabiegów rocznie. W polskim prawie sterylizacja traktowana jest jak ciężkie uszkodzenie ciała, a lekarz, który jej dokonuje, może trafić na 10 lat do więzienia. Jedynie kilku lekarzy wykorzystuje lukę w prawie – karze podlega nieodwracalne pozbawienie płodności, a po podwiązaniu nasieniowodów nadal możliwe jest pozyskanie materiału do zapłodnienia in vitro.

[1820, źródła katolickiej mizoginii]
Jeden z Ojców Kościoła, Klemens Aleksandryjski, pouczał, że u kobiety sama świadomość jej istnienia powinna wywoływać wstyd. Cytowany już św. Augustyn nie bardzo nawet wiedział, po co kobiety istnieją. „Nie wiem, do jakiej pomocy mężczyźnie została stworzona kobieta, jeśli wykluczymy cel prokreacji. (...) Jeśli kobieta nie została dana mężczyźnie do pomocy w rodzeniu dzieci, to w takim razie do czego? Może do tego, by razem uprawiali ziemię? W takim razie lepszą pomocą dla mężczyzny byłby mężczyzna. To samo tyczy się pociechy w samotności. O ileż przyjemniejsze jest życie i rozmowa, gdy mieszkają ze sobą dwaj przyjaciele niż mężczyzna i kobieta”.
[2097]
Dawno, dawno temu, w 1991 roku, pewien stomatolog, członek partii Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, Kazimierz Kapera został podsekretarzem stanu w ministerstwie zdrowia w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego. Jego ministerialną karierę zakończyła po dwóch miesiącach wypowiedź, że „homoseksualiści to zboczeńcy roznoszący AIDS”. Premier odwołał go w trybie natychmiastowym. Dziś niewyobrażalne, prawda? Dziś uwagi, że używanie takich słów jak „pedał”, „zboczeniec” czy „sodomita” jest niestosowne i pogardliwe, przez prawicowych publicystów traktowane są jak zamach na wolność słowa. Obrażanie innych to przecież ich wolność obywatelska, przejaw opinii. A przy kolejnym projekcie ustawy o związkach partnerskich zgłoszonym przez Nowoczesną Episkopat nie musiał się nawet specjalnie fatygować. Zrobiła to za niego przerobiona na PiS-owską modłę Krajowa Rada Sądownictwa, w której opinii projekt okazał się niezgodny z konstytucją. W ocenie – negatywnej naturalnie – padły słowa, że Polska nie jest demokratycznym państwem prawnym, ale chrześcijańskim państwem prawa, a stanowione w RP prawa muszą odpowiadać naszej naszej chrześcijańskiej kulturze. „Stanowimy prawo w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem” – oznajmili sędziowie.

[2132, o kryciu pedofilii w KK]
W podobnej sprawie prokuratura w Chodzieży latem bieżącego roku zobowiązała diecezję poznańską do udostępnienia dokumentów księdza skazanego za molestowanie. Arcybiskup Stanisław Gądecki odmówił, zasłaniając się „tajemnicą zawodową”. Gdy prokurator go z niej zwolnił, kuria zaskarżyła postanowienie do sądu, a gdy ten przyznał rację prokuraturze, stwierdziła, że akta księdza są od dawna w Watykanie. Termin prawomocnego wydania dokumentacji upłynął. Następnym krokiem powinno być policyjne przeszukanie siedziby kurii. Byłby to precedens. Czy prokuratura się odważy? To też na razie trudno sobie wyobrazić, ale dynamika wydarzeń jest coraz większa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger