Ten film ma wszystko, co jest potrzebne, aby być dobrym filmem z serii Men in Black. Już wcześniej mieliśmy Agentkę O, więc nie dziwi nas wcale, że w nowym duecie jednym z facetów w czerni będzie kobitka. Chwilowo Agentka M jest stażystką, a przydzielono ją do Agenta H, który jest taki nasz, taki kochany, bo to słodki łobuz z ładną buzią Chrisa Hemswortha, coś jak nasz agent Tomek, kiedy jeszcze nie był na emeryturze. Oczywiście światu zagraża potworne niebezpieczeństwo, ale nasza para stawi mu czoła, a wspomagać ich będzie Pawny, który zalicza się do rodzaju śmiesznych animowanych ludzików, które w odpowiedniej chwili pokazują, że nie należy ich lekceważyć. Byłby to daleki kuzyn Jar Jar Binxa, albo Joachima Brudzińskiego. W końcowych partiach oczywiście dane nam będzie ujrzeć samo zło wcielone w obcego, znowu jakieś oślizłe macki, zębate otwory i tym podobne. Czemu podli najeźdźcy z kosmosu nie wyglądają nigdy jak Twilight Sparkle lub choćby minister Zalewska? Odkładam na bok te niezbyt pilne pytania, bo czas na smutną refleksję: film jest dobry, ale temat jest tak ograny, że po seansie zacząłem siebie pytać: czy to już? Czy już jestem tym znanym mi starszym panem, który widząc jakąkolwiek komedię jest tylko w stanie prychnąć: „ale głupie”? Po czym włącza kolejny odcinek serialu o starożytnych kosmitach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz