Rzadko mi się zdarza kupować książkę w afekcie, ale nie mogłem się powstrzymać, kiedy przeczytałem, że główni bohaterowie to para gejów mieszkających w Krakowie. Tę kupiłem w formacie audio, ma to swoje plusy i minusy, lecz na szczęście Łukasz Garlicki czytając wykonał świetną robotę. Te zombie mnie wprawdzie lekko zniechęcały, jednak szybko się okazuje, że chodzi o metaforę lub alegorię narastającego nacjonalizmu, a ugryzienie zombie to wersja heglowskiego ukąszenia, po którym stajesz się nowym zombie, czyli polskim patriotą w sensie kajogodkowskim (naciągane, ale w słusznej sprawie). Metafora traci momentami na czytelności, na przykład wtedy, gdy spokojne do tej pory zombie gryzą chińskich turystów, które jako żywe trupki kłaniają się Królowej Polski z Częstochowy. Nowa obrona Częstochowy to jeden z wątków w książce, ale już nieaktualny, Częstochowa się poddała. Idzie szybko. Jak nam mówi sam autor, planowany był serial na podstawie książki, a teraz myśl o tym, że w Polsce nakręcono by coś takiego, wydaje się złowieszczo absurdalna. Patriotyczny paradygmat jest taki, że ojczyznę kochać trzeba i szanować, czcić Najświętszą Panienkę i pluć na lgbt. Kiedyś miałem ubaw, gdy męczyłem jednego patriotę pytaniem, czy można być patriotą i głosować na SLD. Bo ja, przykładowo, patriotycznie uważam, że należy ograniczyć wpływy Kościoła i odciąć go od finansowania przez państwo, uchwalić małżeństwa homo z prawem do adopcji oraz zliberalizować prawo aborcyjne. Jest jeszcze ważne pytanie, kiedy jest dobry moment na powstrzymanie nacjonalizmu? Ktoś słusznie może się domagać definicji, której nie chce mi się podawać (a nie mam na myśli radosnej afirmacji polskości w duchu międzynarodowej zgody), ale na przykładzie nazizmu można odgadnąć, o co chodzi. W Opolu stoi poniemiecka fontanna z figurą Ceres, bogini urodzaju (nb. postawiona w chrześcijańskim, było nie było, kraju), z początków XX wieku z niemiecką sentencją „Obywatelska wierność z pilnością w parze odmładzającym źródłem dobrej niemieckiej duszy“. Brzmi niewinnie, Adolf właśnie wkraczał w dorosłość, a dzisiaj ciarki przebiegają po plecach. (Argument ad Hitlerum zawsze przydatny, keine niespodzianka.) O książce powiem tyle, że jest świetna, bo opowieść sama w sobie jest wciągająca i pełna stylistycznych fajerwerków i nieśmiertelnego piękna, które zachwyt wzbudza. Cytatów z audiobooka nie chciało mi się spisywać, ale ten jeden z Rymkiewicza tu zachowam. „Słowacki uważał, że ludzkość - cała ludzkość - żeby się przeanielić, musi się wprzód spolszczyć. Polskość była dla niego przedostatnim stopniem drabiny wiodącej ku anielstwu. Przewidywał, więcej, był pewien, że cała Ziemia będzie kiedyś polska, będzie Polską. Nie wiem, czy tak się stanie, czy nam się to uda. Nie nam zresztą ma się to udać, lecz ludzkości, a ludzkość się opiera, wzbrania, chyba nie chce. Myślę jednak często o tej chwili, którą przepowiadał, którą umieszczał w niezbyt dalekiej przyszłości, kiedy Goethego będzie się tłumaczyć dla Niemców na polski, kiedy Byrona będzie się tłumaczyć dla Anglików na polski“. Juliuszu, po co im Goethe i Byron, jak Króla-Ducha będą mieli.
niedziela, 30 czerwca 2019
czwartek, 27 czerwca 2019
Pornografia masowego rażenia
To było dawno temu. W roku 2002 wojska izraelskie zajęły stacje telewizyjne w Ramallah i zaczęły emitować materiały w języku hebrajskim oraz pornograficzne klipy. Liczyły zapewne na odciągnięcie Palestyńczyków od walki z nimi. Epizod to piękny i chlubny na kartach historii współczesnego Izraela. Dowiedziałem się o tym z filmiku, w którym jeden z uczestników spotkania z Davem Rubinem nawiązał do tych wydarzeń w kontekście libertariańskiego światopoglądu Rubina, wedle którego władza ma się odczepić od obywateli. Jak rozumiem, na tym przykładzie wolność rozpowszechniania pornografii staje się dyskusyjna, skoro można ją kiedy indziej traktować jako broń. Teza pytającego, jak ją pojmuję, była taka, że państwo jednak musi regulować pewne rzeczy i na przykład karać za emitowanie pornografii, jeśli miałaby bez przeszkód docierać do osób, które sobie jej nie życzą lub nie powinny jej oglądać. Zakładam, że nie chodziło o jej całkowity zakaz, bo to zawsze głupi pomysł. Sam Rubin wystąpił na uniwersytecie w Nebrasce, gdzie - jak to zwykle on - miał okazję znowu popychać te swoje pierdoły o biednych konserwatystach, którym lewactwo zamyka usta, zwłaszcza na uniwersytetach. Widzicie ironię sytuacji? Wypierdek Rubin nie widzi lub nie chce widzieć, że jest maskotką prawiczków, którzy - gdyby tylko mogli - bardzo chętnie zdelegalizowaliby jego homoseksualne małżeństwo. Ale po co to widzieć, skoro przymykając oczy można kosić niezłą kasę od prawicowych sponsorów.
Serce z kamienia czyli Hjartasteinn
Little Britain pamiętamy między innymi z wakacji w Szkocji, a pomysłem jeszcze ciekawszym byłyby wakacje na Islandii, z których korzystają islandzkie nastolatki gdzieś na tamtejszym zadupiu. Na swój sposób urocze są te wielkie, puste pejzaże pod ołowianym niebem. Lato na Islandii. Chłopcy i dziewczynki nie chodzą z nosami przyklejonymi do smartfonów, choć jest już w wiosce porno internetowe, więc akcję ulokowałbym gdzieś na początku lat dwutysięcznych, kiedy bycie gejem jest już do pomyślenia, ale nadal jest to problemem. Homoseksualne napięcie rodzi się w relacjach nastolatków (raczej bliżej dziesiątki niż dwudziestki) Thora i Christiana, choć nikt o niczym nie mówi wprost. Film ma charakter obyczajowy, jest toksyczną matka, mniej lub bardziej toksyczne siostry, ale trudno mówić o logicznym ciągu następstw, które doprowadziły do nieszczęścia. Zawsze gdzieś zdarzy się chłopiec, który zakocha się w koledze, będzie się czuł odrzucony przez niego i rodzinę i podejmie drastyczne kroki. W tym sensie nie ma tu oryginalnego pomysłu na film, ale przecież nikt nie mówił, że film Love story nie ma sensu, skoro mamy Romea i Julię Szekspira. A może mówił?
Czyim mężem był mój eks? czyli Shei Xian Ai Shang Ta De
Są cztery główne osoby dramatu, trzy żywe, a jedna mniej, bo tylko w retrospekcjach. Film jest tajwański, imiona chińskie, ale historia dość uniwersalna, więc w realiach polskich mielibyśmy Kasię, którą mąż Adam porzucił dla Jacka, zostawiając pod jej opieką nastoletniego syna Piotra. W historię wchodzimy w momencie, kiedy Adam jest świeżym nieboszczykiem, a Kasia domaga się od Jacka pieniędzy, jakie miał dostać z ubezpieczenia po śmierci ukochanego, potrzebne jej na opłacenie edukacji syna. Kobieta wygląda na toksyczną matkę z osobowością borderline (albo bipolarną), ma wobec syna wygórowane oczekiwania i ambitne plany, których z Piotrem nie konsultuje, bo po co? Nic dziwnego, że w tej sytuacji ów szuka schronienia u Jacka, któremu to niezbyt pasuje, ale godzi się przez wzgląd na pamięć o zmarłym kochanku. W oczach Kasi jest to kolaboracja z wrogiem, więc korzystając z okazji próbuje mścić się na Jacku - udaje się średnio. Do retrospekcji przechodzimy płynnie w ramach niejednego ujęcia, aby zobaczyć, jak wielką próbą dla Jacka było pożycie z umierającym Adamem - tym bardziej, że sam Jacek nie sprawiał wrażenia osoby szczególnie odpowiedzialnej. Niby tu dużo napisałem, ale w filmie jest wiele więcej do zobaczenia poza samą fabułą, a chodzi o nastrój i klimat. Dość oryginalna jest ta produkcja i pozostałaby taka nawet wtedy, gdyby zrezygnowali z dziwnych animowanych nakładek, które niewiele w sumie wnoszą, ale też nie psują efektu.
Brexit czyli Brexit: The Uncivil War
A może było całkiem inaczej? Może pro-brexitowcy błądzili po omacku i nie było żadnego wynajętego geniusza, który zastosował wygrywającą strategię? Post faktum łatwo twierdzić, że Dominic Cummings realizował przemyślany plan, zakończony sukcesem stronników wyjścia. Jego pomysły okazały się trafne, bo wygrał, a kiedy indziej w całkiem podobnej sytuacji przegrałby i nikt by się temu specjalnie nie dziwił. Cesarz Henryk IV poszedł do Canossy, ale parę lat później się umocnił i skutecznie przeciwstawił papieżowi, którego autorytet raz działał, raz nie działał, switch on - switch off. Jakie to dobre pomysły miał Cummings według filmu? Trzy: proste hasło (w połączeniu z tygodniowym kosztem obecności w Unii, kwota przekłamana, ale kto zwraca uwagę na szczegóły), odcięcie się od Farage'a (który mobilizował bardziej skrajny elektorat) i wejście w sieci społecznościowe (za pomocą niesławnego Cambridge Analytica). W pewnym momencie Craig Oliver, współpracownik premiera Camerona, szef kampanii na rzecz pozostania w Unii, zaczyna widzieć, że przegrywa, bo coraz bardziej medialnie nośne stają się hasła strony przeciwnej, choć są kłamliwe i demagogiczne. Film boleśnie potwierdza nam tę prawdę, że minęły czasy nudnej polityki, kiedy - jak nam się dziecinnie wydawało - parlamenty powinny debatować na temat wzorów etykietek do skarpetek. Oliver jako polityk oldschoolowy mówi, że przedstawiciele obozu rządzącego nie mogą rzucać haseł bez pokrycia w faktach - w przeciwieństwie do opozycji. To też się zmieniło, tak w Polsce, jak i na świecie. Jeden z moich ulubionych przykładów: Donald Trump, prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, mówi, że wszystkie instytucje w kraju działają przeciw Republikanom, nawet Kolegium Elektorów [x]. Ta brednia chwilowo wygrywa w moim rankingu, ale konkurencja jest spora.
Czernobyl a sprawa polska, czyli Marcin Matczak mówi
Chodzi tu o serial Czernobyl, który według Matczaka pokazuje nieudolność państwa zarządzanego centralnie, o czym wspomniał przy okazji „dobrej“ zmiany dokonującej się w naszym kraju. Do tego wrócę za chwilę, bo teraz muszę stwierdzić, że serial jest udany, choć przed jego obejrzeniem nie mogłem sobie wyobrazić, że to może się udać. Moje wątpliwości były związane głównie z tym, że sam wybuch reaktora to za mało materiału na ciekawą historię, a o szczegółach technicznych – jeśli w ogóle kogoś interesują – lepiej poczytać w sieci. Opowieść okazała się ciekawa, bo udało się stworzyć paru bohaterów opowieści, których losami można się emocjonować. Być może na potrzeby serialu nieco przerysowano zagrożenia związane z reaktorem po awarii, którego rdzeń cały czas się topił, a niekontrolowane radioaktywne odpady miały zagrażać całej Ukrainie i Białorusi. Nie chcę tu zbyt wiele zdradzać, ale ogólnie mówiąc do katastrofy doprowadziła słabość ZSRR, bo wcześniej zatajono informacje o wadach konstrukcyjnych reaktorów typu czernobylskiego (było ich wtedy więcej), za to podczas likwidacji skutków kryzysu centralne sterowanie okazało się jednak przydatne. Potrzebny jest ciekły azot do schłodzenia reaktora? Proszę bardzo, oto całe państwowe zapasy, bierzcie. Mocno się dziwię, że podobno rosyjska telewizja jest serialem oburzona i chcą nakręcić swoją wersję. Widzę w zasadzie tylko jeden sposób, żeby oczyścić ZSRR z odpowiedzialności za katastrofę, a jest to lansowanie tezy o spisku CIA lub innej agentury. Jeśli się na to zdecydują, to niech przynajmniej zrobią to z rozmachem Marvela, żeby utrzymać poziom. Infantylny poziom realizmu magicznego. Zgadzam się z Matczakiem, że centralne sterowanie to słaby pomysł na rządzenie państwem, ale nie zgadzam się z tym, że awaria reaktora, jak to pokazano w serialu, była efektem centralnego sterowania. Zastrzegam, że mówię o samym serialu, bo nie znam żadnych innych analiz przyczyn nieszczęścia. Według serialu główna pozatechniczna przyczyna to była ta deadline'owo-zadaniowa kultura zarządzania, czyli coś zaplanowaliśmy do zrobienia w danym czasie i ma być zrobione. Ten zły kierownik Diatłow, który się uparł, aby przeprowadzić eksperyment, a załoga nie umiała mu się przeciwstawić... Właśnie opisaliśmy modelowy przykład zarządzania w polskich firmach, które na tak zwanym Zachodzie dawno już wyszło z mody. Być może teraz zapolemizuję z własnymi wyobrażeniami, według których wielu ludzi widzi SZA jako imperium dobra przeciwstawione ZSRR. (Znam kogoś, kto tak myśli.) Pomińmy wiele amerykańskich katastrof militarno-interwencyjnych, często sprowadzających się do rozwiązywania problemów, jakie sami stworzyli (w czym miał się specjalizować komunizm). Katastrofy gospodarcze w rodzaju kryzysu z 2008 roku też pomińmy. Wspomnijmy za to o miasteczku Flint w stanie Michigan, w którym lokalne władze z oszczędności zafundowały mieszkańcom wodę z ołowiem. To niby drobiazg w zestawieniu z Czernobylem, ale kto obejrzy serial, zrozumie, że jest to przejaw działania dokładnie tego samego modelu, który doprowadził do wybuchu reaktora.
Sauvage
Léo prowadzi koszmarne życie. Sypia byle gdzie, najczęściej na chodniku. Zażywa crack i inne narkotyki, na które wydaje wszystko, co zarabia, a zarabia swoim ciałem jako męska dziwka dla gejów, co widzimy w wielu odważnie pokazanych sytuacjach. Mimo młodego wieku dopadły go już jakieś poważne choroby, choć akurat nie chodzi o AIDS. Jako kochasia upatrzył sobie innego escorta, który dość brutalnie daje do zrozumienia, że nie interesuje go związek z facetem bez żadnego zysku. Z kolei Léo nie interesuje się innym facetem, który miałby ochotę na zbliżenie. Czy może być jeszcze gorzej? Ależ oczywiście – wtedy, gdy Léo chodzi w czystym sweterku, jest ładnie uczesany, odwiedza lekarza, rzucił narkotyki i ma miłego i całkiem przystojnego partnera. Tego po prostu się nie da wytrzymać, a jeśli komuś się życie ułożyło w taki właśnie sposób, to szczerze współczujemy, choć podejrzewamy przy tym, że ludzie się cieszą, gdy znajdą się w takiej sytuacji. Mają wyprane mózgi i nawet film taki jak ten im nie pomoże.
czwartek, 20 czerwca 2019
Powtórka (Stanisław Lem)
Nie, to nie jest powieść, ale dłuższe opowiadanie, które włączyli do Cyberiady w 2001 w wydaniu WL. Pod pretekstem tworzenia świata idealnego zamieszkałego przez istoty szczęśliwe, mamy parę wersji opowieści z tymi samymi bohaterami, od średniowiecznej, przez współczesno-futurystyczną do zagwazdranej, z której tu zamieszczam fragmencik. Twórcami tych światów są oczywiście Trurl i Klapaucjusz.
Czajkowski lubi to
Co? Genderową wersję Jeziora Łabędziego Matthew Bourne'a, w której łabądki są chłopcami około dwudziestoletnimi. Od dawna niby wiem, że Czajkowski był homo, ale nie chce mi się drążyć tej kwestii, bo już sobie wyobrażam te liczne głosy za i przeciw, w sumie nieważne. Gdyby był homo, to powinno mu się podobać. Bourne swoją wersję stworzył mniej więcej na stulecie sukcesu tego baletu, który zdarzył się pod koniec XIX wieku. Co ciekawe, sam balet powstał jakieś dwadzieścia lat wcześniej, ale przeszedł bez echa i dopiero genialne wystawienie po śmierci kompozytora zyskało sławę, a niektóre układy choreograficzne powtarza się z niego do dziś. Obejmuje to zapewne słynny taniec czterech łabędzi, który w wersji męskiej wyglądałby trochę dziwnie, więc tego Bourne nie powtórzył. Czego jeszcze nie powtórzył? Bagatela, całej fabuły, bo jego wersja to opowieść całkiem zmieniona w stosunku do oryginału. No to zaszalał facet, a mnie bardzo bawi myśl o spazmach, jakich dostałyby polskie prawiczki, gdyby coś takiego wystawiono w Polsce. Bo to bardzo wrażliwe stworzonka, dysponujące szeroką gamą uczuć, które można obrazić. Choćby takim właśnie stwierdzeniem.
PS. Polecam ten dobry tekst o Jeziorze łabędzim Bourne'a (uwaga: spojlery!). Poza tym przypomniał mi się ten genialny efekt z cieniem, kiedy do księcia w izolatce przychodzi matka, która sama wcześniej tam synka wtrąciła.
PS. Polecam ten dobry tekst o Jeziorze łabędzim Bourne'a (uwaga: spojlery!). Poza tym przypomniał mi się ten genialny efekt z cieniem, kiedy do księcia w izolatce przychodzi matka, która sama wcześniej tam synka wtrąciła.
Destiny komentuje Rubina mówiącego o Kaepernicku
Omówmy pokrótce osoby dramatu. Kaepernick to czarnoskóry, amerykański futbolista, który ogłosił, że w proteście przeciw brutalności policji wobec Afro-Amerykanów będzie klękał w czasie hymnu granego przed meczami. Trochę dziwne, bo nam się klękanie kojarzy raczej z oddawaniem szczególnego hołdu, ale w SZA jest widać inaczej. Nawet prezydent się wypowiedział w tej sprawie sugerując, że trzeba kogoś zwolnić za ten brak szacunku. Sprawę omówił Rubin, w tym swoim charakterystycznym, półdupkowatym duchu, że przecież wszystkim wszystko wolno, póki nie dochodzi do przemocy fizycznej. Niby nic w tym kontrowersyjnego, ale sugestia Rubina, że klękanie może być problemem dla amerykańskich konserwatystów, wywołała coś w rodzaju furii u Destiny. Rzeczywiście konserwatyści dostawali niemal spazmów, prawie tak samo, jak te śnieżynki z amerykańskich uczelni, które mdleją, gdy ktoś mówi na przykład, że teza o zróżnicowaniu płac kobiet i mężczyzn jest mocno naciągana. Oto jak Destiny skomentował prawicowe śnieżynki [X].
Bóg wyssany z presupozycji
Chyba najbardziej znanym presupozycjonalistą jest Sye Ten Bruggencate, który otwarcie przyznaje, że zakłada prawdziwość Biblii i w konsekwencji tezy o istnieniu Boga. Ludziom, którzy to krytykują, odpowiada: chwileczkę, a wy nie robicie żadnych założeń? I ma rację niestety, bo robimy, nawet jeśli nie chcemy tego potwierdzić. Na przykład, że świat istnieje nie jako nasza iluzja i że jest poznawalny. Kwestia poznawalności może wydawać się sztuczna, ale spróbujmy sobie wyobrazić świat odbierany przez niewidomych od urodzenia. To jest w zasadzie niemożliwe, ale czujemy, że różnica między nimi a widzącymi jest ogromna. (Dygresja: zawsze mnie ciekawiło, jak bez wzroku można myśleć o seksie.) A teraz wyobraźmy sobie, że gdzieś w naszej galaktyce istnieją istoty wyposażone w nieznane nam zmysły, dla których bylibyśmy niczym ślepi. To nie wszystkie założenia, bo jeszcze przypuszczamy, że są inni ludzie z umysłami podobnymi do naszego, że jesteśmy się w stanie porozumieć, że prawa logiki i fizyki mają charakter uniwersalny. Tom Rabbittt to malutki w sensie zasięgu kanał na jutubie, który specjalizuje się w śledzeniu interakcji niejakiego Dartha Dawkinsa i jego naśladowców z ateistami. Strategia DD jest czytelna: zrzucić na ateistów ciężar dowodu. Skąd pewność, że macie rację? - pyta. Nie mamy pewności - odpowiadają. A więc nie możecie obalić mojego założenia o prawdziwości Biblii i Boga, który się przez nią objawił - mówi DD. Na to tłumaczą mu, że założenie o istnieniu poznawalnego świata z jego prawami logiki i fizyki jest bardziej oszczędne od postulowania Boga, który nam to założenie czyni wnioskiem prawdziwym absolutnie. Mówią też o niewypowiedzianej presupozycji DD o możliwości posługiwania się rozumem, bo nie mógł w żaden inny sposób dojść do swojego założenia (nie jest na tyle szalony, by twierdzić, że się z tym przekonaniem urodził). Na to DD ochoczo przyznaje, że jest to błędne koło, ale was, ateistów, też to dotyczy: naukowo uzasadniacie mechanizm działania zmysłów, a używacie do tego zmysłów. Jak widać, te rozmowy mogą być długie i męczące. DD ma rację, że nie można podważyć jego założeń przyjmowanych jako prawda absolutna, kiedy ściera się ze światopoglądem, który zakłada, że takich prawd nie ma (poza chyba tą jedną fundamentalną: istnieje coś), a precyzyjniej: istnienia takich prawd nie zakłada (to zabezpieczenie przed logiczną pułapką: czy twierdzenie o nieistnieniu prawd absolutnych ma charakter absolutny?). DD ma niby problem, kiedy wspomni się o możliwej presupozycji o prawdziwości Koranu. Ale przecież to żaden problem dla DD: skoro prawdziwą jest Biblia, to Koran nie może być prawdziwy, przynajmniej w tej części, w której jest z Biblią sprzeczny. A ja chętnie bym argumentował, że źródłem prawd absolutnych, o których wspomina DD, są Pierdzące Stokrotki, które mi się objawiły w zeszły wtorek. Kto mi zabroni? W gruncie rzeczy argumenty DD za chrześcijaństwem są nieistotne, bo prędzej uwierzę w leninowski podział wojen na sprawiedliwe i niesprawiedliwe niż w to, że ktoś się nawróci po ich usłyszeniu. On sam zresztą wierzy w Boga chrześcijan z całkiem innych powodów, choć zapewne tego nie potwierdzi. Skąd to wiem? Oj tam, taka moja mała presupozycja.
TJ Kirk mówi o transseksualnych kobietach
Kiedyś być może sobie przypomnę, gdzie to na tym blogu pisałem o facecie, który miał zwyczaj czynić obszerne wstępy do istoty rzeczy, więc prośbę o podanie soli przy obiedzie poprzedziłby wykładem o historii wydobycia soli, jej szkodliwości dla zdrowia, nie pomijając przy tym barwnej opowieści o pół słodkim, pół słonym jeziorze Bajchasz. Tego faceta wyssałem z jakiegoś filmu, ale dzisiaj mógłbym śmiało powiedzieć, że z jutuba, bo cały jutub składa się z takich facetów, których tak nazywam umownie, lecz przecież nikt świadomy nie będzie ćwierćinteligentnie przypuszczał, że naprawdę mam na myśli mężczyzn, a nie przedstawicieli jednej z niezliczonych niebinarnych płci, wykraczających poza sferę pojęć opresyjnie nam narzucanych. Każde porównanie, każda racjonalna myśl jest budowaniem przybliżonego modelu świata, który powoli zaczyna przesłaniać rzeczywistość, jak uczy buddyzm zen. Nie wiem, jak można prawie trzy kwadranse poświęcić na wypowiedzenie tej jednej interesującej myśli, jak to uczynił TJ Kirk w swoim filmiku, w którym odniósł się do sprawy oskarżeń o transfobię wobec RR, vel Rationality Rules, vel Stephen Woodford. Myśl ta jest taka: drogi RR, skoro uważasz, że „Laurel Hubbard jest kobietą. Kropka”, to tracisz podstawę do argumentowania za tym, aby ograniczyć jej prawo do startu w zawodach dla kobiet. Transpłciowe kobiety mają statystyczną przewagę nad zwykłymi, jeśli idzie o szybkość i siłę, ale przecież sednem rywalizacji sportowej jest to, że wygrywają ludzie z naturalnymi predyspozycjami. Czarnoskórzy są często lepsi niż biali, ale nikt nie wpadłby na pomysł, żeby ich wykluczać. Osoby wysokie będą średnio dużo lepsze w koszykówce, a z kolei drobne, wygimnastykowane dziewczęta - w układach choreograficznych ze wstążką (hm, tu widzę potencjalną „przewagę” transpłciowych mężczyzn, jeśli w ogóle ta konkurencja jest rozgrywana w wersji męskiej). Swoją opinią TJ Kirk przyłączył się do krytyki, którą przeciw RR wypowiada EssenceOfThought, nawet lekko zabawne, że „Myśl” ściera się z „Racjonalnością”. Jest to alians nieoczekiwany, bo EOT jest typowym SJW, czyli BoSS-em (bojownikiem o sprawiedliwość społeczną), z tym ich typowym, antypatycznym nastawieniem: albo myślisz tak, jak ja, albo jesteś moralnie odrażającym śmieciem (nota bene, czy nie brzmi to dość Terlikowsko?). Powiedzmy przy tym jasno, że argumenty EOT przeciw RR były dość techniczne, co zilustruję pierwszym lepszym z brzegu zmyśleniem: jaką nędzną kreaturą trzeba być, aby uważać, że stymulacja limfocytów serotoniną daje przewagę byłym mężczyznom, skoro dochodzi przy tym do dezintegracji mitochondrialnej w brzusznej części prążkowia. (Uczeni lekarze mogą mieć polew, ale wolałem zmyślić, niż przeglądać godziny nagrań.) Jeśli chodzi o tego rodzaju argumenty, to pozwalam sobie wymięknąć, bo nie będę tracił pół życia na śledzenie naukowych sporów, zwłaszcza że sportem jestem zainteresowany w tym sensie, aby jak najmniej o nim słuchać i go oglądać. Argument TJ Kirka jest przynajmniej prosty i mało kontrowersyjny, z tym zastrzeżeniem, że nie jest całkiem oczywiste, że transpłciowe kobiety są kobietami i kropka. Jeśli ktoś tak myśli, to zgaduję, że konsekwentnie jako, powiedzmy, heteroseksualnemu mężczyźnie będzie mu wszystko jedno, czy prześpi się z kobietą cis lub trans. O ile wiem, obecnie nawet nie trzeba się pozbywać chirurgicznie starych organów płciowych, aby zmienić płeć, więc tym większe wyzwanie. Jestem gotów założyć się o swoją dupę, że w momencie decyzji o przespaniu się z kimś kwestia trans staje się nieco subtelniejsza, zaczynają się jakieś wykręty i mentalne stepowanie. Ale wiecie co? W przeciwieństwie do BoSS-ów dopuszczam, że się w tej kwestii mylę.
środa, 19 czerwca 2019
Men in Black: International
Ten film ma wszystko, co jest potrzebne, aby być dobrym filmem z serii Men in Black. Już wcześniej mieliśmy Agentkę O, więc nie dziwi nas wcale, że w nowym duecie jednym z facetów w czerni będzie kobitka. Chwilowo Agentka M jest stażystką, a przydzielono ją do Agenta H, który jest taki nasz, taki kochany, bo to słodki łobuz z ładną buzią Chrisa Hemswortha, coś jak nasz agent Tomek, kiedy jeszcze nie był na emeryturze. Oczywiście światu zagraża potworne niebezpieczeństwo, ale nasza para stawi mu czoła, a wspomagać ich będzie Pawny, który zalicza się do rodzaju śmiesznych animowanych ludzików, które w odpowiedniej chwili pokazują, że nie należy ich lekceważyć. Byłby to daleki kuzyn Jar Jar Binxa, albo Joachima Brudzińskiego. W końcowych partiach oczywiście dane nam będzie ujrzeć samo zło wcielone w obcego, znowu jakieś oślizłe macki, zębate otwory i tym podobne. Czemu podli najeźdźcy z kosmosu nie wyglądają nigdy jak Twilight Sparkle lub choćby minister Zalewska? Odkładam na bok te niezbyt pilne pytania, bo czas na smutną refleksję: film jest dobry, ale temat jest tak ograny, że po seansie zacząłem siebie pytać: czy to już? Czy już jestem tym znanym mi starszym panem, który widząc jakąkolwiek komedię jest tylko w stanie prychnąć: „ale głupie”? Po czym włącza kolejny odcinek serialu o starożytnych kosmitach...
Enter (i inne historie)
Opis z outfilm.pl.
ICH DWÓCH (Włochy) reż. Domenico Ornato, 15 minut
Diego i Antonio są najlepszymi przyjaciółmi. Kiedy poznają piękną Marię, ich relacja zmieni się na zawsze.
PAN LIS (Brazylia) reż. Daniel Nolasco, 23 minuty
Od prawie 25 lat Acácio żyje z wirusem HIV. W swoim fabularyzowanym dokumencie Daniel Nolasco (twórca Neptuna z kompilacji Letnie szorty) opowiada jego historię w odważny, hipnotyzujący i poetycki sposób.
WOLNE SPADANIE (Kolumbia) reż. Santiago Henao Vélez, 14 minut
Johny ma 16 lat i zarabia na życie spotykając się za pieniądze ze starszymi mężczyznami. Jednak cały czas myśli tylko o randce z pewnym chłopakiem.
ENTER (Francja) reż. Manuel Billi, Benjamin Bodi, 18 minut
Podczas nocnej eskapady Raphael trafia do mieszkania, w którym odbywa się orgia. Mężczyzna nie czuje się jednak najlepiej i zamyka się w toalecie. Spotyka tam kogoś, kogo bardzo dobrze zna.
Pierwszy jest ok, drugi jest tak poetycki, że aż psychiatryczny, bo tę historię opowiadają różne postaci podczas wykonywania różnych czynności, nie tylko seksualnych. Zbiło mnie to z pantałyku, więc nawet nie do końca jestem pewien, że moje odczucie średniego związku przyczynowo-czasowo-skutkowego od jednej narracji do kolejnej jest mocno uzasadnione. Trzeci filmik jest w zasadzie opisany w pełni, więc niezbyt się wzruszyłem. Czwarty - z pięknym Maritaudem, który siedzi goły w wannie i razem z łysym kolegą prowadzi rozmowę, jaką ja bym prowadził, gdyby pomylili mój mózg z mięsem na schabowe.
ICH DWÓCH (Włochy) reż. Domenico Ornato, 15 minut
Diego i Antonio są najlepszymi przyjaciółmi. Kiedy poznają piękną Marię, ich relacja zmieni się na zawsze.
PAN LIS (Brazylia) reż. Daniel Nolasco, 23 minuty
Od prawie 25 lat Acácio żyje z wirusem HIV. W swoim fabularyzowanym dokumencie Daniel Nolasco (twórca Neptuna z kompilacji Letnie szorty) opowiada jego historię w odważny, hipnotyzujący i poetycki sposób.
WOLNE SPADANIE (Kolumbia) reż. Santiago Henao Vélez, 14 minut
Johny ma 16 lat i zarabia na życie spotykając się za pieniądze ze starszymi mężczyznami. Jednak cały czas myśli tylko o randce z pewnym chłopakiem.
ENTER (Francja) reż. Manuel Billi, Benjamin Bodi, 18 minut
Podczas nocnej eskapady Raphael trafia do mieszkania, w którym odbywa się orgia. Mężczyzna nie czuje się jednak najlepiej i zamyka się w toalecie. Spotyka tam kogoś, kogo bardzo dobrze zna.
Pierwszy jest ok, drugi jest tak poetycki, że aż psychiatryczny, bo tę historię opowiadają różne postaci podczas wykonywania różnych czynności, nie tylko seksualnych. Zbiło mnie to z pantałyku, więc nawet nie do końca jestem pewien, że moje odczucie średniego związku przyczynowo-czasowo-skutkowego od jednej narracji do kolejnej jest mocno uzasadnione. Trzeci filmik jest w zasadzie opisany w pełni, więc niezbyt się wzruszyłem. Czwarty - z pięknym Maritaudem, który siedzi goły w wannie i razem z łysym kolegą prowadzi rozmowę, jaką ja bym prowadził, gdyby pomylili mój mózg z mięsem na schabowe.
Subskrybuj:
Posty (Atom)