Zdarzyło mi się wstąpić do galerii Beksińskiego w Sanoku i z zaskoczeniem stwierdzić, że to malarstwo na mnie działa. Może nie tak, jak sam twórca by sobie życzył, ale powiedzmy to jasno - nie muszę się nim bardzo przejmować. Z jego synem Tomkiem zetknąłem się drogą radiową, czyli przez fale Trójki, gdzie prowadził swoje niesamowite audycje muzyczne. To dziwne, ale z filmu o rodzinie Beksińskich raczej nie dowiemy się, że Tomasz był wybitnym radiowcem. Za to zobaczymy, że życie cenionego artysty w schyłkowym PRL-u i po jego upadku szalenie mało przypominało jakiekolwiek nasze wyobrażenia o artystycznej bohemie. Opowieść o Beksińskich zaczyna się od przeprowadzki z Sanoka do Warszawy w połowie lat osiemdziesiątych. Oprócz żony i syna, w blokowisku mieszkały z nimi matki obojga małżonków, które z biegiem czasu wymagały coraz większej opieki. Nie było to więc życie łatwe, zwłaszcza dla Zofii, która ciężej niż mąż przeżywała życiowe nieprzystosowanie syna. Chociaż był on człowiekiem utalentowanym jako tłumacz i radiowiec, a w dodatku mógł się zawodowo realizować w ramach swoich pasji, to cierpiał na potężny weltschmerz popychający go do prób samobójczych, z których jedna w końcu mu się udała. Wcześniej matka próbuje namówić Tomka, aby zajrzał do babki przykutej do łóżka, mówiąc, że to przecież ta sama babka Beksińska, która pomagała mu w dzieciństwie wieszać jego klepsydry. Jego ojciec miał zdecydowanie większy apetyt na życie, nie poddał się nawet wtedy, gdy pozostał sam z całej rodziny, a kiedy w końcu zmarł, nie była to śmierć zwyczajna. Słaba to jednak pociecha dla niego i dla nas wszystkich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz