A trzeba było przed obejrzeniem zajrzeć do Filmwebu, gdzie sklasyfikowali ten wytwór jako romans. Może mam omamy, a może rzeczywiście jakiś pimpuś zarekomendował mi ten film jako komedię romantyczną. Oglądałem więc z rosnącym zdziwieniem, bo nic zabawnego w tym filmie nie zdiagnozowałem, a co gorsza, nawet prób rozbawienia innych widzów, być może bardziej skłonnych do śmiechu, których bawią nawet telewizyjne kabaretony. Ale nawet bez tych nietrafionych oczekiwań nadal można by się dziwić. Oli, główna bohaterka, jest zakochana w Ericu, ale tylko zaocznie, bo on jest znanym aktorem, ale nieznanym jej osobiście. A z podróży wraca jej przyjaciel, gej Carlos, jeden ze współmieszkańców wynajmowanego przez nią lokalu. Dziwny ten gej, bo skąpo odziana Oli wywołuje u niego erekcję, ale do niczego nie dojdzie, bo wskutek zwyczajnego zbiegu okoliczności (wszak Barcelona to taka pipidówa), Oli obezwładnia kieszonkowca, który gwizdnął Ericowi portfel - i tak się poznali. Romans Oli i Erica rozwija się tak dziwnie głupio, że w pewnym momencie zdajemy sobie sprawę z tego, że prawdziwa miłość czeka Oli dopiero w objęciach Carlosa. Zarysowałem główną oś fabuły, ale jest wiele wątków pobocznych, a każdy z nich pasjonujący jak myśl o wczasach w Ciechocinku. A może to wcale nie jest taki zły film, a tylko ja jestem złym widzem romansów? Który nawet Pożegnania z Afryką nie umiał docenić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz