W zasadzie nie komentuje, ale rozmawia z Pawłem Knutem z KPH o projekcie prawa Nowoczesnej, który jest próbą ustanowienia związków partnerskich w Polsce. Projektu nie znam, więc zakładam, że jest racjonalny w tym sensie, że dopuszcza związki hetero- i homoseksualne, ale rzecz jasna chodzi głównie o te drugie. Sejmowi, pardon, sejmowi prawnicy wysmażyli opinie, wśród których jest ta autorstwa Rafała Dubowskiego zadającego pytanie o dzieci wychowywane w związkach jednopłciowych, które miałyby być narażone na szwank z tego powodu. Autor nie stawia tezy, a zadaje pytanie, jak zrozumiałem z wypowiedzi Knuta, bo nie bardzo mi się chce czytać tekst źródłowy. Dubowski po prostu wykazuje troskę o dzieci. Ależ skąd! - mówi Kowalska. - Przecież takie dzieci już w Polsce mamy w związkach nieformalnych. Chodzi o to, jak na te dzieci wpłynie legalizacja związku ich opiekunów (cytuję z pamięci). Dodajmy, że projekt nie przewiduje możliwości adopcji poza jednym wyjątkiem, kiedy wychowują razem dziecko jednego z partnerów. Wyobrażam sobie małego Krzysia, który w wieku trzech lat znowu zaczął moczyć łóżeczko, bo jego opiekunowie sformalizowali związek. Jeśli już, to stawiałbym na to, że przestanie moczyć. Mnie kiedyś zdarzyła się sytuacja odwrotna, kiedy moja szurnięta, religijna babka w sekrecie powiedziała mi, dziecku jeszcze, że moi rodzice nie mają ślubu. Chodziło dokładniej o to, że nie mają kościelnego, ale tego jej się nie chciało już rozwijać, choć byłem dzieckiem pojętnym i zrozumiałbym, na czym polega różnica między ślubem cywilnym i kościelnym. Nie oceniam postępku babki jako makabrycznego, bywa większe zło na świecie, ale patrzcie - wciąż to pamiętam, bo swego czasu trochę mnie to martwiło. A jest to naprawdę gówniany powód do zmartwień. Na szczęście dla babki piekła nie ma, co jest również okolicznością miłą dla rządzących w Polsce od roku 1989, którzy uważają, że w porządku jest, kiedy odbiera się dziecko jednej z mam po śmierci drugiej, która była matką biologiczną. Wychowywały je razem, ale sąd przyznał dziecko rodzinie zmarłej. Bo to taki przedmiot jest. Znany mi jest ten przypadek sprzed paru lub parunastu lat, choć linku do tego nie mam. Co ciekawe, opinii, o których mowa powyżej, nie można znaleźć na stronach sejmowych, bo po co ta śmieszna jawność. Rączki pod kołderką to ulubiona zabawa pisiorków. Pada oczywiście nieśmiertelny argument o artykule osiemnastym konstytucji o ochronie małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny. Tylko w wyrafinowanych główkach prawiczków możliwe jest to subtelne powiązanie jakiegokolwiek prawa dla gejów i lesbijek z atakiem na małżeństwo heteroseksualne. Tak rozumując, jeśli w konstytucji (która w tym aspekcie jest dla prawiczków święta, choć innymi paragrafami sobie tyłek podtarli) byłaby mowa o ochronie rolnictwa (a chyba jest), to jakiekolwiek wsparcie dla górnictwa byłoby rażącym atakiem na chłopów. Cóż, jako oszołomiony lewak jestem umysłowo ociężały, więc nie wiem doprawdy, jak mam skomentować przemawiającego, tym razem nie ex karoca, Dydycza:
– Nie zapominajmy o potrzebie prawdy w naszym życiu – mówił hierarcha w swoim kazaniu. – Prawda nadal ma kłopoty, aby znaleźć właściwe miejsce w każdym sumieniu, a zwłaszcza w mediach i w życiu publicznym. To się łączy z osłabieniem naszej wiary, naszego katolicyzmu. Wolności nie ma bez prawdy, ale i bez wartości. Tą, którą trzeba chronić szczególnie, jest rodzina i małżeństwo. Słowo „małżeństwo” – mówił bp Dydycz – jest nadużywane, bezczeszczone, straszliwie zniesławiane i ośmieszane: – Dwóch mężczyzn albo dwie kobiety ogłaszają się małżeństwem i domagają się prawnego zapisu. Czy to nie jest nadużycie? Jest! I to bolesne! - mówił hierarcha, nawiązując w ten sposób być może – choć głośno o tym nie powiedział – do tego, że w niedzielę, gdy na Jasnej Górze będzie się rozpoczynać uroczysta suma, z przeciwnego krańca alej NMP w stronę Jasnej Góry wyruszy pierwszy w historii Częstochowy Marsz Równości, który bronił będzie m.in. praw środowisk LGBT.
– Kiedyś normalnie się to nazywało „zboczenie” – komentował chwilę później kazanie o. Rydzyk. – Ale jak tak powiedział jeden minister w rządzie AWS, to następnego dnia już nie był ministrem. Przyszedł błękitny telefon z Brukseli – wspominał. [X]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz