Książka Kendalla stała się legendarna, z czym zgadzają się nawet historycy francuscy, z rezerwą podchodzący do autorów anglojęzycznych, a szczególnie amerykańskich. Kiedy w 1423 roku rodził się Ludwik, syn Karola VII, nie było nawet pewne, czy monarchia francuska odrodzi się z zamętu wojny stuletniej, w której znaczącą przewagę mieli Anglicy popierani przez francuskich książąt. Sprawę uratowała Joanna d'Arc, której kilka zwycięstw nad najeźdźcami zmobilizowało króla do energiczniejszych działań w celu zakończenia angielskiej dominacji. Już jako młody człowiek Ludwik nabrał pewności, że nie chce być władcą podobnym do swojego ojca, który sprawy państwa powierzył innym, a sam zajmował się głównie uciechami dworskimi. Doszło nawet do tak zwanej pragerii (od Pragi czeskiej), kiedy możnowładcy próbowali osadzić na tronie Delfina Ludwika, co zakończyło się jego zesłaniem do Delfinatu, prowincji na południowym wschodzie Francji. Wkrótce okazało się, że rządy Ludwika robią tak dobre wrażenie, że przyćmiewają samego króla, który zażądał powrotu syna do stolicy. Bezwolny król okazał stanowczość w tym jednym przypadku: wobec swojego syna, który po wojskowej interwencji zbiegł do księcia Burgundii. Teraz zaczyna się komedia pozorów, bo książę Burgundii, formalnie lennik króla Francji, chętnie przygarnął Delfina składając mu należne honory, ale oczywiście miał nadzieję wykorzystać gościa w swojej rozgrywce przeciw Francji. Choćby w taki sposób, aby mieć w przyszłości na tronie swoją pacynkę. Przeliczył się. Prawie cała późniejsza polityka Ludwika to były zabiegi o to, żeby nie doszło do aliansu Burgundii, Bretanii i Anglii przeciw Francji. Bretania była najmniejszym z graczy, łatwa do spacyfikowania w przypadku osłabienia sojuszy, ale Burgundia była prawdziwą ością w gardle. W historii alternatywnej można by sobie nawet wyobrazić triumf bogatej Burgundii nad Francją, a trzeba wiedzieć, że obejmowała ona również Niderlandy i zachodnie ziemie cesarskie, co sprawiało, że książę częściowo (i również tylko formalnie) był lennikiem cesarskim. W najczarniejszym momencie swego panowania, w czasie pertraktacji w Péronne, był Ludwik de facto więźniem cholerycznego księcia Karola Zuchwałego, a na domiar złego wyszły na jaw antyburgundzkie akcje agentów króla w Liège, podówczas wolnym mieście, które książę chciał przyłączyć do swoich włości. Król zgodził się na wszystkie warunki, czym ocalił głowę, w której snuły się kombinacje przeciw Burgundii. Ludwik bardzo niechętnie używał wojska, a niemal wszystkie swoje przedsięwzięcia załatwiał transferem pieniędzy. Edwardowi IV, królowi Anglii, po jego najeździe zgodził się płacić daninę, którą lubił nazywać „pensją”, w zamian za to miał spokój od północy. Obiecał pomoc woskową Szwajcarom, ale poza jedną symboliczną falangą nie dostali nic poza wsparciem finansowym. Okazała się to bardzo dobrą inwestycją, bo to właśnie walcząc ze Szwajcarami książę burgundzki poniósł dwie dotkliwe klęski, z których się już nie podniósł. Ciągle wierząc przesadnie w swoje militarne zdolności obległ Nancy i tam padł w bitwie. Prawie na każdej karcie książki król przyznaje komuś jakieś dotacje, ustanawia pensje, rozdaje drogie prezenty lub choćby zwalnia z podatków, co też jest rodzajem gratyfikacji. Autor nie wnika zanadto głęboko w system, który pozwalał dysponować Ludwikowi takimi funduszami, a pamiętajmy, że w tym czasie królowie Polski byli żebrakami na łasce i niełasce możnowładców. Krótko rzecz ujmując, Ludwik XI zakończył we Francji feudalizm, czyli poskromił swoich lenników robiąc krok w celu zbudowania jednolitego państwa rządzonego przez monarchę absolutnego. Jest to zapewne najlepszy z ustrojów, pod warunkiem, że na tronie siedzi właściwa osoba. Ludwik jako król kiepsko odpowiadał ówczesnym wyobrażeniom o feudalnym monarsze, który powinien olśniewać przepychem i wspaniałością dworu. Zadowalał się prostym ubiorem, sypiał po wiejskich izbach lub nawet w namiotach, poza tym nieustannie podróżował po kraju, czym wprawiał w rozpacz posłów Mediolanu, którzy mieli dość tych kurnych chat, gdzie musieli nocować, aby być z królem. Królewska abnegacja przyczyniła się po części do próby zrzucenia go z tronu w ramach tak zwanej Ligi Dobra Publicznego, która chciała na tronie osadzić królewskiego brata, całkowicie podporządkowanego woli książąt. Król pozornie uległ Lidze, ocalił tron godząc się na rządy brata w Normandii i zgodnie ze swoimi przypuszczeniami już niedługo potem brat słał do króla o pomoc, kiedy nie mógł sobie dać rady z tysiącem spraw i roszczeń, które do niego kierowano. Jeśli mowa o Mediolanie, to pod koniec panowania Ludwik zręcznie i bez użycia wojsk ustabilizował sytuację na Półwyspie Apenińskim, ale jego mniej rozgarnięty syn, czyli Karol VIII, już się od interwencji nie powstrzymał. Widzieliśmy go w serialu o papieżu Borgii jako mężczyznę w sile wieku, a naprawdę był wtedy ledwo po dwudziestce. Umarł śmiercią niemal komiczną, bo po uderzeniu głową we framugę drzwi. Wracając do Ludwika warto wspomnieć o Arrasie, słynnym mieście tkaczy, które zawsze sprzeciwiało się królowi Francji. Ten wypędził wszystkich mieszkańców, zmienił nazwę miasta na Franchise („wolność”) i nakazał w swoich miastach wyznaczenie obywateli do osiedlenia się tamże. Jak było do przewidzenia, miasta pozbyły się ludzi, których im nie było żal stracić, przybysze do Franchise myśleli bardziej o powrocie niż o przywróceniu świetności zakładów tkackich, więc po krótkim czasie król musiał przyznać się do porażki i zgodzić się na powrót dawnych mieszkańców Arrasu. Przy okazjach takich, jak ta książka, warto zajrzeć do Stommy (Królów francuskich wzloty i upadki). W tekście o Ludwiku XI mało jest o samym królu, więcej o dwóch legendach go otaczających. Jednej czarnej, według której był Ludwik nieledwie wampirem zażywającym kąpieli w krwi młodych wieśniaczek, ponadto bezbożnikiem i okrutnikiem. Tak mówi tradycja ludowa, która może przetrwać te pięćset lat, jeśli będzie pożywką dla pisarzy, którzy z kolei nadadzą jej nowy impet, jak to zapewne stało się w wieku XIX, kiedy Ludwik był w sztuce przedstawiany jako postać z piekła rodem. Druga legenda to ta tworzona przez Kendalla, który nieustannie stoi po stronie króla i interpretuje fakty na jego korzyść. Jest to całkiem zgodne z podejściem naukowym, ale zacytujmy ze Stommy: „zniszczenie państwa burgundzkiego (bez względu na to, jak ciekawa i płodna byłaby jego kultura) było słuszne, albowiem - uroczy to sylogizm - Burgundia nie przetrwała, a przetrwała Francja”. Jak u Szekspira dama, która zaprzeczała zbyt gorliwie, słusznie była podejrzana, tak zbytnie pochwały też wywołują nieufność. Przeczytajcie sobie omówienia Szymborskiej książek o Katarzynie Medycejskiej i o Iwanie Groźnym. Krótkie, trafiające w punkt i zabawne.
[49]
Ekorszerzy piekli chłopów na wolnym ogniu, żeby wyznali, gdzie ukrywają kosztowności, i często zapominali wyciągnąć ofiary z płomieni. Zdarzało się, że wpychali mężczyznę do króliczej klatki i kolejno gwałcili na niej jego żonę.
Wspomniani ekorszerzy to żołnierze bez przydziału i żadnej kontroli, pamiątka po zakończonej wojnie stuletniej. Delfin Ludwik zasłynął akcją wojskową, w której zatrudnił tych ludzi i w ten sposób rozwiązał jeden z ówczesnych problemów.
[61, o Delfinacie]
W ciągu paru stuleci Delfinom udało się stworzyć coś w rodzaju państwa, ale było to państwo najeżone enklawami, z labiryntem przywilejów takim, że nawet Delfinowie w niektórych swych posiadłościach byli wasalami dostojników Kościoła.
[62, o polityce Delfina Ludwika w jego kraju]
Aby zachęcić rolników, opodatkował zboże importowane do Delfinatu z Francji.
Nic dziwnego więc, że wkurzył tatusia.
[194, rady Ludwika dla księcia Mediolanu w sprawie pewnej misji dyplomatycznej]
„[Uważam] za konieczne, by w projektowanym przedsięwzięciu uczestniczyło paru księży, zakonników lub prałatów, bez nich bowiem mogłoby się łacno zdarzyć, że wśród wielmożów nie będzie żadnej zdrady ani podstępu, ani zaiste bez ich udziału żadne oszustwo nie może być ukartowane”.
Jednocześnie był to niezwykle pobożny człowiek, który co chwilę zanosił modły do różnych Świętych Panienek, których bez liku miał w swoim królestwie.
[49]
Ekorszerzy piekli chłopów na wolnym ogniu, żeby wyznali, gdzie ukrywają kosztowności, i często zapominali wyciągnąć ofiary z płomieni. Zdarzało się, że wpychali mężczyznę do króliczej klatki i kolejno gwałcili na niej jego żonę.
Wspomniani ekorszerzy to żołnierze bez przydziału i żadnej kontroli, pamiątka po zakończonej wojnie stuletniej. Delfin Ludwik zasłynął akcją wojskową, w której zatrudnił tych ludzi i w ten sposób rozwiązał jeden z ówczesnych problemów.
[61, o Delfinacie]
W ciągu paru stuleci Delfinom udało się stworzyć coś w rodzaju państwa, ale było to państwo najeżone enklawami, z labiryntem przywilejów takim, że nawet Delfinowie w niektórych swych posiadłościach byli wasalami dostojników Kościoła.
[62, o polityce Delfina Ludwika w jego kraju]
Aby zachęcić rolników, opodatkował zboże importowane do Delfinatu z Francji.
Nic dziwnego więc, że wkurzył tatusia.
[194, rady Ludwika dla księcia Mediolanu w sprawie pewnej misji dyplomatycznej]
„[Uważam] za konieczne, by w projektowanym przedsięwzięciu uczestniczyło paru księży, zakonników lub prałatów, bez nich bowiem mogłoby się łacno zdarzyć, że wśród wielmożów nie będzie żadnej zdrady ani podstępu, ani zaiste bez ich udziału żadne oszustwo nie może być ukartowane”.
Jednocześnie był to niezwykle pobożny człowiek, który co chwilę zanosił modły do różnych Świętych Panienek, których bez liku miał w swoim królestwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz