Rodzicu, którego serce raduje się na widok dzieciątka szczebiocącego paciorek, co zrobisz, jeśli wyrośnie ono na fana Behemota, który ubogaca się duchowo drąc Biblię na strzępy? A ty, szkolny chuderlaku, który podziwiasz gwiazdę licealnego boiska (bo przecież nigdy nikogo za piątkę z geografii) i wyobrażasz sobie jego przyszłe życiowe sukcesy, pociesz się, że po latach wcale nie chciałbyś się zamienić z nim miejscami. Tak oto spłyciłem i uprzystępniłem przesłanie filmu. Pozostają jeszcze szczegóły - i dobrze, bo to dzięki nim film ogląda się dobrze. Można rzec, że fabuła jest twórczą krzyżówką Juliety i Kevina. Ojciec jest drobnym fabrykantem, a jego córka - jak to w latach sześćdziesiątych - wyrasta na jakąś maoistowską marksistkę, której żaden z rodziców nie jest w stanie pomóc, chociaż bardzo by chcieli. W historię wpleciony jest świetny wątek młodocianej manipulatorki, której obcesowość chwilowo zwycięża nad konwenansami wcześniejszej dekady. Podsumowując, na wszelki wypadek lepiej nie mieć dzieci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz