Nie wiem po co ten tytuł

              

niedziela, 29 stycznia 2017

Солярис czyli Solaris

Kiedyś na jutubie obejrzałem scenę finałową radzieckiego filmu Solaris i poczułem się zachęcony, bo można ją odczytać jako niebanalną metaforę złudzenia, w którym chcemy żyć. To oczywiście ma sens tylko dla znających temat, czyli książkę Lema lub resztę ponad dwuipółgodzinnego filmu Tarkowskiego. Fabuła opowiada o świecie, w którym dalekie loty kosmiczne są codziennością, domyślamy się, że nie nawiązano kontaktu z żadną pozaziemską cywilizacją, za to odkryto planetę w całości zalaną dziwnym oceanem, który nie tylko wydaje się obdarzony życiem, ale nawet inteligencją. Tyle że od odkrycia minął już szmat czasu, więc nie dziwne, że wygasa początkowy zapał badawczy, zwłaszcza że na niczym spełzły wszelkie próby kontaktu. Na stacji orbitalnej pozostały trzy osoby, choć niegdyś bywało ich tam parędziesiąt. Ale właśnie teraz zaczynają się dziać rzeczy niezwykłe, o których wiadomo z niejasnych przekazów radiowych, więc na wizję lokalną posłano Kelvina. Zanim go zobaczymy na stacji, minie spory kawałek filmu, w którym Kelvin rozstaje się z ojcem i jeszcze nie wiadomo po jaką cholerę patrzymy przez parę minut na drugoplanowego bohatera jadącego samochodem. Co się dzieje na stacji, pominę, ale zauważę, że nie ma u Tarkowskiego gołej Murzynki, jest tylko biała kobieta ubrana skąpo i to niejedna. Można powściągliwie skomplementować Tarkowskiego za scenografię, bo stacja kosmiczna odbiega od stereotypu, którym są białe, jasno oświetlone korytarze. Również załoga jest nietypowa w sensie ubioru, chodzą sobie w zwykłych koszulach, piżamach, krawatach i podartych marynarkach, a nie w obcisłych lateksach. Swoją drogą do lateksów ci aktorzy nie mieli warunków, bo Clooneyami to oni nie są. Lem krzyczał na Tarkowskiego, że jest durak, bo niezbyt mu się spodobała ta ekranizacja. Może dlatego, że to, co widzimy na stacji, wygląda w ujęciu reżysera jak dramat Becketta, w którym mniejsze znaczenie mają namacalne interakcje międzyludzkie, bo spór toczący się między bohaterami jest raczej konfrontacją tez filozoficznych. Czym jest człowieczeństwo, czego szuka człowiek w świecie i takie tam. Pada wiele banałów i myśli mętnych, a stąd widać, że głębia jest. Jako człowiek staroświecki uważam, że filozofii lepiej oddawać się w skupieniu nad tekstem drukowanym ze szklanką herbaty w ręce. A jak ktoś nie ma herbaty, to wódka też może być.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger