Należy zacząć od tego, że ten wytwór ma się do filmu jak dziecięce bazgrołki do malarstwa holenderskiego (bo sztuki współczesnej już bym w tym porównaniu z pełnym przekonaniem nie użył). Posługując się kryteriami stosowanymi do zwykłych filmów trzeba po prostu przyznać, że Dyke Hard jest amatorszczyzną czystą, bez śladu profesjonalizmu w scenariuszu, dialogach, grze aktorskiej i wielu innych aspektach, więc można przypuszczać, że twórcy byli tego świadomi, ale mówią nam: no i co z tego? Jestem zwolennikiem poglądu, że każdy przejaw naszej działalności artystycznej i jego odbiór coś o nas mówi, i to byłby zapewne jedyny powód, aby się tym „dziełem” zainteresować. Staram się zrozumieć, że „camp”, że zabawa konwencjami (od sf przez musical do horroru), że afirmacja odmienności i co tam jeszcze, ale żaden z tych powodów nie działa w moim przypadku i, co gorsza, już chyba w tym życiu nie zadziała. Nawet rozumiem, dlaczego ten „film” trafił na outfilm.pl, ale że znalazł się dystrybutor, który zdecydował się to rozpowszechniać w polskich kinach, pozostanie dla mnie jedną z zagadek owianych aurą głupkowatości.
PS. Jeśli chodzi o stronę wizualną, nie zaryzykowałbym twierdzenia, że zostaliśmy rozpieszczeni doborem atrakcyjnej fizycznie obsady. Jest wprawdzie jeden niezły gej i jego bestia w erotycznej fantazji, ale to niewiele zmienia. Z innej beczki: Dyke Hard jest produkcją szwedzką, więc przez prawie cały film wyobrażałem sobie, że ogląda go Ingmar Bergman.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz