sobota, 18 lipca 2015
Ted 2 czyli Ted 2
To byłby niezły film, gdyby nie był sequelem, czyli hamburgerem drugiej generacji, o którym mówili Yes Men. Dobre sequele zdarzają się Bondowi i Batmanowi, może kiedyś Ted do nich dołączy. Ale nie jest tak źle, bo dostajemy to, na co liczyliśmy, czyli pluszaka, który wtrąca się w seksualne życie swojego zioma, przypala zioło i urządza awantury żonie. Żonie?! To akurat jest zaskoczenie, bo już rozwód Johna - raczej nie bardzo. Wiadomo zatem, że będzie chodziło o przezwyciężenie kryzysu małżeńskiego Teda i znalezienie panny dla Johna. Kłopoty rodzinne Teda schodzą na dalszy plan, kiedy okazuje się Ted musi walczyć o prawne uznanie go za istotę ludzką. Brzmi to paradoksalnie, ale pamiętajmy - tu chodzi o prawo. Temat fascynujący. Temat prowokujący do snucia szalonych, pornograficznych wyobrażeń o osobach fizycznych pozostających w stosunku do osób prawnych, a wszystko to w rozmaitych, wielokątnych konfiguracjach. Ted i John uzyskują pomoc prawną w postaci stażystki Samanthy, która ma niezłe kwalifikacje na kobietę Johna, bo też lubi zioło. Dziewczę zgrabne i nie wiadomo, czemu komuś może kojarzyć się z Gollumem. Ted jest cyfrowo niewykluczony, więc wrzuca na portale zdjęcie Johna oblanego spermą z hasztagiem #ihatemondays. Poprzedniego Teda chwaliłem za świetne tłumaczenie, a z tego seansu chyba mi tylko zostanie „siur” jako określenie członka męskiego. But I'm not totally sure.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz