Tak jeszcze się nie mówi, ale ja już wyprzedzająco w duchu idiomatołów przetłumaczyłem angielski zwrot „make a point”. Paweł Borecki to prawnik z habilitacją, który wypowiedział się o stosunku Kościół-państwo. To człowiek kulturalny, nie takie chamidło jak ja, które powie po prostu, że chodzi o stosunek analny. Kto tu daje, nie trzeba wyjaśniać. Można poczytać, można odsłuchać, a ja tylko zwrócę uwagę na argument Boreckiego o swoistym ubezwłasnowolnieniu licealistów w sprawie udziału w lekcjach religii. Rozumiem, że o tej kwestii decydują rodzice, którzy nie muszą się przejmować zdaniem potomstwa. Tymczasem prawo kanoniczne dopuszcza małżeństwo kobiet czternastoletnich i mężczyzn szesnastoletnich. Czyli są wystarczająco dojrzali, żeby się sakramentalnie pieprzyć, ale nie na tyle, żeby uwolnić się od pieprzeń katechety.
Przy tej okazji wspomnę, kto nie zrobił punktu. Marcin Sochocki ze Stowarzyszenia MONAR nie wyobraża sobie, że będzie omawiał z dziatwą szkolną uroki zażywania marihuany, aby odwieść ją od sięgnięcia po cięższe preparaty [x]. Bo - jak rozumiem - zachęcanie do wódki i papierosów w szkole jest obecnie normą. Absurdem w argumentacji trzeba się posługiwać umiejętnie. Podobno zalegalizowana marihuana ma zachęcać do mocniejszych środków. Alkohol i nikotyna tak nie działają? Bardziej zdaje mi się realne, że skoro sięgam po nielegalną marihuanę, to co mi szkodzi spróbować innych nielegalnych świństw. Tak czy owak łamię prawo. Mam nadzieje, że Sochocki zgodziłby się ze mną w dużo ważniejszej kwestii, czyli karania za używanie marihuany, które jest nonsensem. W obronie którego kiedyś posłanka Kempa dostawała spazmów i rejtanów, co nas ubawiło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz