poniedziałek, 8 czerwca 2015
Czasy ostateczne: postscriptum
Nawiązuję do poprzedniego wpisu, gdzie pisałem o wniebobraniu. Może komuś się wydawać, że to jest egzotyczna koncepcja, do której nikt publicznie nie będzie się przyznawał, bo niby obciach. Całkiem niedawno Michelle Bachmann, niedoszła kandydatka na prezydenta z Tea Party, wyznała, że jest podekscytowana zbliżającym się wniebobraniem, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że już za chwileczkę, już za momencik. Trzęsienia ziemi, erupcje wulkanów, śluby sodomitów, Antychryst w Białym Domu... Inną ciekawostką jest to, że na potępienie (czyli pozostawienie na Ziemi) skazane będzie jakieś 95% ludności naszej planety niewyznającej tej szczególnej odmiany chrześcijaństwa. Czyli papież też. Bachmann nie jest tak szalona, aby podać dokładną datę, trudno - musimy tkwić w niepewności. Pamiętamy tych licznych proroków, którzy wyznaczali datę końca świata, ale nie stracili wyznawców, kiedy koniec nie nastąpił. Zawsze wtedy okazuje się, że w ostatniej chwili błagania proroka zostały wysłuchane, więc świat jeszcze sobie poistnieje. Pani Michelle życzymy stu lat życia w radosnym oczekiwaniu na czasy ostateczne. Chociaż kto wie... Skoro w Programie Pierwszym Polskiego Radia emitują apele za wprowadzeniem związków partnerskich, to chyba mamy koniec świata.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz