Na drugim filmiku mamy przystojniaka mówiącego z pewnością siebie. Jak przeczytałem u Kahnemana, takim wierzy się na starcie, nieważne czy ma sens, co mówią. Ale ten raczej z sensem nawija.
sobota, 18 kwietnia 2015
Niedługo minie millenium, a Anzelm wciąż nas bawi
Chodzi o Anzelma z Canterbury, który wymyślił słynny dowód ontologiczny na rzecz istnienia Boga. Podobno nawet Russell był nim urzeczony, ale i tak został ateistą. Metoda dowodu jest uniwersalna i pozwala wykazać istnienie niemal wszystkiego, co nam przyjdzie na myśl. Codziennie coś nowego, na dzisiaj proponuję dildo gwarantujące najdoskonalsze orgazmy. Zabawne, że do dzisiaj niektórzy teiści się powołują się na dowód Anzelma. Pierwszy z poniższych filmików logiką podobną do Anzelmowej wykazuje nieistnienie Boga. Autora nie widać bo, za przeproszeniem, gruby i brzydki.
Na drugim filmiku mamy przystojniaka mówiącego z pewnością siebie. Jak przeczytałem u Kahnemana, takim wierzy się na starcie, nieważne czy ma sens, co mówią. Ale ten raczej z sensem nawija.
Na drugim filmiku mamy przystojniaka mówiącego z pewnością siebie. Jak przeczytałem u Kahnemana, takim wierzy się na starcie, nieważne czy ma sens, co mówią. Ale ten raczej z sensem nawija.
Zabójczo przystojny czyli The Passenger
Polski tytuł filmu jest jednym z najlepszych dowcipów, jakie widziałem ostatnio. Gdyby film Hannibal zatytułowano w polskich kinach Mózg średnio wysmażony, mielibyśmy podobny efekt, choć dowcip byłby dużo słabszy. Z tytułu polskiego dowiadujemy się dużo więcej niż z oryginalnego, chociaż czy to naprawdę jest tytuł oryginalny, skoro film jest niemiecki? Co to za moda ostatnio, żeby splatać w filmach wątki homo z psychopatycznymi? Tytułowa postać to Nick, który właśnie wynajął pokój u Philipa, a po krótkim czasie związał się z Lilli, przyjaciółką Philipa. Jednocześnie chadza gdzieś po berlińskich zagajnikach i obściskuje się z przypadkowymi facetami. Znowu się trup zaścieli - przynajmniej w liczbie czterech sztuk. Jakkolwiek film odbiega wyraźnie rozmachem od superprodukcji Emmericha, da się zauważyć pewien rys wspólny. U Emmericha do absurdu wyolbrzymiamy jakiś szczątek pseudonaukowej przesłanki jak koniec świata w kalendarzu Majów lub zapowiedź zlodowacenia. U Ibena za to do absurdu rozdmuchano tezę o strachu przed zaangażowaniem uczuciowym. Najprostszym wyjściem jest po prostu zabić uczucie ukatrupiając osobę, ku której jest skierowane. Żeby było tajemniczo, jeden trup odbiega od tej reguły. Film obejrzałem na jutubie z napisami angielskimi, a dopiero potem zobaczyłem, że jest w outfilm.pl pod tym przezabawnym polskim tytułem. Tytułów oryginalnych się tam nie podaje, bo po co.
piątek, 17 kwietnia 2015
Korwin-Mikke mówi, czyli pitoli
Mówienie i pitolenie w wypadku tego pana jest dokładnie tym samym. Na początku zauważę obowiązkowo, że nie ma na świecie kraju z ustrojem postulowanym przez Korwina-Mikkego, co oczywiście od razu nasuwa skojarzenie z wymyślonym przy biurkach państwem komunistycznym, które było z definicji spełnieniem marzeń jego obywateli. Redaktorka zapytała K-M o darwinizm społeczny, na co ten odparował pytaniem, czy redaktorka nie wierzy w teorię Darwina. Rozumując prymitywnymi kategoriami K-M, „wiara” w teorię ewolucji, czyli przetrwanie silniejszego (sprytniejszego, bardziej przewidującego), wcale nie oznacza, że automatycznie powinno to być przeniesione na grunt społeczny. Odejście od takich pomysłów świadczy postępie etycznym ludzkości. W bardziej wyrafinowanej wersji teoria ewolucji tłumaczy dość dobrze, skąd biorą się uznawane przez ludzi wartości, więc nasze przejęte losem biednych i chorych społeczeństwo (choćby ich bieda i choroba była do uniknięcia) jest niczym innym niż produktem darwinowskiej ewolucji. Ale to jest, podejrzewam, zbyt subtelne dla umysłu K-M i jego licealnej armii zwolenników. Licealnej - jeśli nie metrykalnie, to umysłowo. Pomijam już to, że konsekwentny darwinista raczej nie powinien deklarować przywiązania do religii. Wiem, że bywają wierzący ewolucjoniści, ale muszą biedacy wymyślać jakieś NOMA na swoje usprawiedliwienie.
Kraina burz czyli Viharsarok
Już ze zwiastuna, tfu!, trejlera wiadomo było, że wesoło nie będzie. Kiedyś zmontowałem film z wakacji i dodałem grobową muzykę. Efekt mnie uradował, chyba bardziej niż ten film. Historia jest w sumie prosta, więc ciężko tu coś powiedzieć, żeby nie powiedzieć za dużo. Szabi jest piłkarzem w Niemczech, który po nieudanym meczu wraca na ojczyzny łono, czyli na ukochaną prowincję węgierską, gdzie nawet peronów na stacji nie wybudowali. Sam widziałem to 30 lat temu w Miszkolcu, czwartym co do wielkości mieście Węgier. Nasz Szabi ma odziedziczony dom wołający o remont, więc zatrudnia do pomocy Árona, którego - żeby było dziwniej - poznaje w czasie próby kradzieży. Akurat mamy Wielkanoc, więc Áron razem z innych mieszkańcami miasteczka uczęszcza do kościółka, co wyjaśnia nam jego, że tak powiem, dyskomfort w napinających się seksualnie relacjach z Szabim. Ten ostatni sam nie wie, czego chce, bo nagle przypomniał sobie o koledze z drużyny, którego zaprasza do siebie. Może dość o fabule, wspomnę, że trup się zaścieli, ale rzadko raczej, nie gęsto. Homofobicznie jest na tej węgierskiej prowincji, ale taka już dola prowincji, nie tylko węgierskiej, że jest tak portretowana. W jednym z niemieckich filmów wprawdzie urządzili huczne homo-wesele w bawarskiej wiosce, ale to dla podbicia własnego bębenka. Twórcy Krainy burz sugerują zapewne, że katolicyzm jest źródłem homofobii, co odkrywcze bynajmniej nie jest. Jak to zwykle w filmach z rodzaju PSF więcej jest pytań niż odpowiedzi. A jeśli już są, to jakieś dziwnie banalne.
poniedziałek, 6 kwietnia 2015
Jeśli Bóg nie umarł, to jest złośliwym kutafonem
Napatoczyło mi się parę myśli i wątków w związku z filmem Bóg nie umarł. Na początku stwierdzę, że w ramach twardej logiki ateista powinien uznać stwierdzenie „Bóg nie umarł” za całkowicie słuszne. Nigdy nie umrze także mój brat, którego nigdy nie miałem i nie spodziewam się mieć. Całkiem formalnie więc stwierdzenia „Bóg nie umarł” oraz „Bóg żyje” nie są równoważne, bo to drugie zakłada istnienie. Niedawno okazało się, że Russell Wolfe, producent wspomnianego filmu, zapadł na SLA, okropną chorobę układu nerwowego. Stąd tytuł tego wpisu. Niejaki CultOfDusty skomentował z ateistycznego punktu widzenia apele Wolfe'a o modlitwę za niego oraz datki na leczenie. Sto modlitw starczy, aby istota doskonała zmieniła zdanie i cudownie ozdrowiła? Mało? Może tysiąc? Dziesięć tysięcy, ostatnie słowo... Ci modlący się chrześcijanie patrzą zapewne na animistyczne obrzędy w Afryce z poczuciem cywilizacyjnej wyższości. Poniżej zamieszczam filmik CultOfDusty, który streszcza fabułę filmu „Bóg nie umarł”. Można by podobnie zrobić z każdym filmem, ale temu się to naprawdę należy.
niedziela, 5 kwietnia 2015
Josif Brodski pisze
[W]ielu wszywało sobie pod skórę kulki, żeby zwiększyć średnicę. Bo w członku główna rzecz - średnica, a nie długość. Ponieważ baba, kiedy siedzisz, oczywiście kręci z innymi. A więc stąd idea, żeby podczas widzenia zasunąć jej takie... przeżycie, żeby na innych i spojrzeć nie chciała. (Słowa Tulliusza z dramatu Marmur.)
piątek, 3 kwietnia 2015
Toyota reklamuje frytki, poniekąd
Głos męski 1: Poproszę frytki.
Sprzedawca: Duże czy małe?
Głos męski 1: Jakie chcesz?
Głos męski 2 (po chwili wahania): Trochę takich, trochę takich.
Sprzedawca: Duże czy małe?
Głos męski 1: Jakie chcesz?
Głos męski 2 (po chwili wahania): Trochę takich, trochę takich.
Subskrybuj:
Posty (Atom)