poniedziałek, 6 kwietnia 2015
Jeśli Bóg nie umarł, to jest złośliwym kutafonem
Napatoczyło mi się parę myśli i wątków w związku z filmem Bóg nie umarł. Na początku stwierdzę, że w ramach twardej logiki ateista powinien uznać stwierdzenie „Bóg nie umarł” za całkowicie słuszne. Nigdy nie umrze także mój brat, którego nigdy nie miałem i nie spodziewam się mieć. Całkiem formalnie więc stwierdzenia „Bóg nie umarł” oraz „Bóg żyje” nie są równoważne, bo to drugie zakłada istnienie. Niedawno okazało się, że Russell Wolfe, producent wspomnianego filmu, zapadł na SLA, okropną chorobę układu nerwowego. Stąd tytuł tego wpisu. Niejaki CultOfDusty skomentował z ateistycznego punktu widzenia apele Wolfe'a o modlitwę za niego oraz datki na leczenie. Sto modlitw starczy, aby istota doskonała zmieniła zdanie i cudownie ozdrowiła? Mało? Może tysiąc? Dziesięć tysięcy, ostatnie słowo... Ci modlący się chrześcijanie patrzą zapewne na animistyczne obrzędy w Afryce z poczuciem cywilizacyjnej wyższości. Poniżej zamieszczam filmik CultOfDusty, który streszcza fabułę filmu „Bóg nie umarł”. Można by podobnie zrobić z każdym filmem, ale temu się to naprawdę należy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz