sobota, 19 listopada 2022
Zaginione miasto czyli The Lost City
W dawnych czasach Sandra Bullock dobiegająca sześćdziesiątki byłaby babunią na bujanym fotelu robiącą na drutach lub pod siebie (jedno nie wyklucza drugiego). Dzisiaj może być obiektem westchnień już nie takiego młodzieniaszka... albo inaczej: czterdziestodwuletniego młodzieńca Channinga Tatuma. Sandra gra znaną pisarkę Lorettę, a Channing - Dasha, modela z okładek jej książek o bohaterze w rodzaju Indiany Jonesa. W czasie spotkań promocyjnych Loretta jest zniesmaczona pannami piszczącymi na widok Dasha, bo udaje, że nie wie, iż dobre opakowanie to połowa sukcesu. I chodziłaby sobie spokojnie taka zniesmaczona i wypalona (bo nudzi ją myśl o kolejnej powieści w cyklu), a tu nagle została porwana przez milionera Abigaila (w tej roli Radcliffe, dziecię po trzydziestce), który oczekuje od Loretty eksperckiej wiedzy na temat archeologii, gdyż pragnie zdobyć jakieś cudo, podobno zakopane na jednej z atlantyckich wysp. A tu niespodzianka, bo Loretta tworzyła te swoje archeologiczne romansidła mając jakąś tam rzetelną wiedzę, albowiem jest córką profesora. Abigail jest oczywiście zły, a Radcliffe w tej roli wypadł dobrze. Wprawdzie nas nie przeraził, bo to przecież komedia, ale był przekonujący. Główne źródło komizmu to - oprócz napięć na linii Loretta-Dash - sytuacja, w której fajtłapowaty, choć zgrabnie umięśniony Dash, musi wcielić się w superbohatera ratującego ukochaną z opresji. Miał to zresztą zrobić kto inny, ale plany się poszły oddawać czynnościom seksualnym. Nie żałuję czasu poświęconego na ten film, oprócz paru chachów, jakie wydałem, mogłem sobie pooglądać nadal pięknego Channinga, a poza tym mam słabość do Radcliffe'a za jego wypowiedzi poza planem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz